Snieg pokryl Krede. Padal wokol owiec, ktore na jego tle wydawaly sie brudnozolte. Przeslanial gwiazdy, ale lsnil wlasnym blaskiem. Lepil sie do okien domow i rozmywal pomaranczowe swiatlo swiec. Nigdy jednak nie zdola zasypac zamku. Zamek wznosil sie na kopcu, spory kawalek od wioski — kamienna wieza wladajaca chatami krytymi strzecha. Wioska wygladala, jakby wyrosla z tej ziemi, ale zamek ja przybil. Mowil: Posiadam.
Roland w swoim pokoju pisal starannie. Nie zwracal uwagi na lomot za drzwiami.
Annagramma, Petulia, panna Spisek — listy Tiffany pelne byly dziwnie brzmiacych imion. Czasami probowal sobie te osoby wyobrazic i zastanawial sie, czy Tiffany ich nie wymyslila. Cala ta sprawa z czarownictwem wydawala sie nie taka, jak sie spodziewal. Wydawala sie…
— Slyszysz, niedobry chlopcze? — Glos ciotki Danuty brzmial tryumfalnie. — Teraz drzwi sa zakratowane takze z tej strony! Ha! Sam wiesz, ze to dla twojego dobra! Zostaniesz tam, dopoki nie zdecydujesz sie przeprosic!
…raczej ciezka praca. Szlachetna, to prawda: odwiedzaniem chorych i w ogole, ale czasochlonna i nie bardzo magiczna. Slyszal o „tanczeniu bez tego, co pod spodem” i staral sie sobie tego nie wyobrazac. Ale i tak chyba nic takiego sie nie dzialo. Nawet loty na miotle wygladaly…
— I wiemy o twoim ukrytym przejsciu, o tak! Jest juz zamurowane! Nie bedziesz wiecej gral na nosie kuzynkom, ktore tak sie dla ciebie staraja!
…nieciekawie. Przerwal na chwile, patrzac obojetnie na starannie ulozone obok lozka stosy bochenkow chleba i kielbas. Dzis w nocy powinienem przyniesc troche cebuli, pomyslal. General Tacticus twierdzi, ze cebule sa niezrownane dla wlasciwego dzialania systemu trawiennego, jesli nie mozna zdobyc swiezych owocow.
O czym tu napisac, o czym tu napisac?… Tak! Opowie jej o przyjeciu. Pojechal tam tylko dlatego, ze ojciec — podczas jednej ze swych lepszych chwil — go o to poprosil. Nalezy utrzymywac dobre stosunki z sasiadami, chociaz nie z krewnymi! Przyjemnie bylo opuscic zamek; mogl zostawic konia w stajni pana Gamely’ego, gdzie ciotkom nie przyszloby do glowy go szukac. Tak, Tiffany na pewno chetnie poczyta o przyjeciu.
Ciotki znowu krzyczaly, tym razem o zamknieciu na klucz drzwi do pokoju jego ojca. I zablokowaly sekretne przejscie… Czyli pozostal mu tylko obluzowany kamien za gobelinem w sasiednim pokoju, chwiejny kamien posadzki, ktory pozwalal zeskoczyc do pokoju nizej, no i oczywiscie lancuch za oknem, dzieki ktoremu mogl sie opuscic az na ziemie. A na biurku, na ksiazce generala Tacticusa, lezal pelny zestaw nowych, blyszczacych zamkowych kluczy. Poprosil o nie pana Gamely’ego. Kowal byl czlowiekiem rozsadnym i dostrzegl sens wyswiadczenia tej przyslugi przyszlemu baronowi.
Roland bedzie mogl wchodzic i wychodzic, niezaleznie od tego, co wymysla ciotki. Moga dreczyc ojca, moga wrzeszczec, ile tylko zechca, ale nigdy go nie pokonaja.
Wiele mozna sie nauczyc z ksiazek.
Zimistrz sie uczyl. To praca trudna i powolna dla kogos, kto ma mozg z lodu. Ale nauczyl sie o balwanach. Lepila je mniejsza odmiana ludzi. To bylo interesujace. Jesli nie liczyc tych w spiczastych kapeluszach, ludzie tego wiekszego rodzaju chyba go nie slyszeli. Wiedzieli, ze niewidzialne istoty nie odzywaja sie do nich z pustej przestrzeni.
Ale ci mniejsi jeszcze nie odkryli, co jest niemozliwe.
W wielkim miescie stal wielki sniegowy balwan.
Prawde mowiac, nalezaloby go nazwac raczej balwanem blotnym. Technicznie rzecz biorac, byl to snieg, ale zanim opadl na ziemie przez wielkomiejskie mgly, dymy i smog, byl juz szary z odcieniem zolci, a na chodniki trafialo to, co wyrzucily z rynsztokow kola przejezdzajacych wozow. W najlepszym razie byl to balwan w wiekszosci sniegowy. Jednak troje brudnych dzieciakow lepilo go, poniewaz lepienie czegos, co mozna nazwac balwanem, to rzecz, ktora sie robi. Nawet jesli jest zolty.
Poradzily sobie jak najlepiej z tym, co udalo im sie znalezc — daly mu dwa konskie jablka jako oczy i zdechlego szczura zamiast nosa.
Wtedy wlasnie balwan przemowil — w ich glowach.
Chlopiec, ktory mogl byc starszym chlopcem, spojrzal na dziewczynke, ktora mogla byc starsza dziewczynka.
— Powiem, ze to uslyszalem, jesli ty tez powiesz, ze uslyszalas. Dziewczynka byla jeszcze dostatecznie mala, by nie pomyslec:
„Balwany nie mowia”, kiedy wlasnie jeden z nich sie odezwal. Wyjasnila wiec:
— Trzeba je umocowac, zeby zrobic z ciebie balwana.
— Nie, bo… — Zawahala sie.
— Bo nie masz wnetrznosci — oswiadczylo trzecie dziecko.
Moglo byc mlodszym chlopcem albo mlodsza dziewczynka, ale bylo kuliste pod licznymi warstwami odziezy, wiec nie dalo sie tego okreslic. Mialo rozowa welniana czapke z pomponem, ale to tez o niczym nie swiadczy. Ktos jednak sie o nie troszczyl, poniewaz wyhaftowal P i L na jego rekawiczkach, F i T od frontu i z tylu plaszczyka, G na gorze czapki oraz prawdopodobnie D pod spodem gumowych butow. To oznaczalo, ze wprawdzie nie wiadomo, czym bylo, za to latwo dalo sie poznac, czy stoi wlasciwym koncem do gory i w ktora strone patrzy.
Przejechal woz, wyrzucajac kolejna fale blota.
— Z zelaza — odparl natychmiast byc moze starszy chlopiec. — Dosc zelaza, zeby zrobic gwozdz.
— A tak, rzeczywiscie, tak to idzie — zgodzila sie byc moze starsza dziewczynka. — No… „Zelaza tyle, by zrobic gwozdz… Wody tyle, by utopic krowe…”.
— Psa — poprawil byc moze starszy chlopiec. — To bylo: „Wody dosc, by utopic psa, siarki dosc, by przegnac pchly”. I jeszcze „Trucizny dosc, by zabic krowe”.
— To taka… dawna piosenka — odparl byc moze starszy chlopiec.
— Raczej cos w rodzaju wiersza — poprawila go byc moze starsza dziewczynka. — Wszyscy go znaja.
— Ma tytul „To sa rzeczy, ktore tworza czlowieka” — dodalo dziecko, ktore stalo wlasciwym koncem do gory.
I powiedzieli mu na zachlapanym snieznym blotem chodniku — tyle, ile pamietali.
Kiedy skonczyli, byc moze starszy chlopiec zapytal z nadzieja:
— Czy jest jakas szansa, ze mozemy z toba poleciec?
Pewnego popoludnia, kiedy niebo juz szarzalo, ktos zastukal goraczkowo do drzwi niani. Okazalo sie, ze to Annagramma, ktora niemal przewrocila sie do srodka. Wygladala strasznie i szczekala zebami.
Niania i Tiffany postawily ja przed kominkiem, ale zaczela mowic, zanim rozgrzaly sie jej zeby.
— Czczczaszszkkki — wymamrotala. No pieknie, pomyslala Tiffany.
— Co z nimi? — spytala, gdy niania Ogg wbiegla z kuchni z kubkiem goracego kakao.
— Czczaszszki pppanny Sppisekk!
— Tak? Co z nimi?
Annagramma napila sie z kubka.
— Co z nimi zrobilas? — zapytala.