I wtedy naplynely slowa. To byly jej slowa, wypowiedziane jej glosem, i wiedziala, co znacza, ale mialy tak jakby echo.

— Zimistrzu! Rozkazuje ci!

Zamrugala zdziwiona, jak bardzo podniosle to zabrzmialo. I zaraz nadeszla odpowiedz.

Glos byl wszedzie wokol niej.

Kto rozkazuje zimistrzowi?

— Jestem Letnia Pania.

No, pomyslala, tak jakby w zastepstwie.

Wiec dlaczego ukrywasz sie przede mna?

— Boje sie twojego lodu. Boje sie twojego zimna. Uciekam przed twoimi lawinami. Chowam sie przed twoimi burzami.

Tak dobrze. Tak mowia boginie.

Zamieszkaj ze mna w moim lodowym swiecie!

— Jak smiesz mi rozkazywac! Nie waz sie mi rozkazywac!

Ale postanowilas zyc w mojej zimie… Zimistrz wydawal sie niepewny.

— Chodze, gdzie mam ochote. Sama wybieram sobie drogi. Od nikogo nie potrzebuje pozwolenia. W swojej krainie bedziesz tego przestrzegal… albo sie policzymy!

A ten kawalek jest moj, myslala Tiffany zadowolona, ze udalo jej sie wtracic choc slowo.

Nastapila dluga chwila milczenia pelnego niepewnosci. Potem zimistrz odezwal sie znowu:

Jak moge ci sluzyc, pani?

— Zadnych wiecej gor lodowych wygladajacych jak ja. Nie chce byc ta twarza, ktora tysiac okretow zatopila w morzu.

A szron? Czy moge darowac ci szron? I platki sniegu?

— Szron nie. Nie wypisuj mojego imienia na szybach. To tylko doprowadzi do klopotow.

Ale czy wolno mi bedzie czcic cie platkami?

— Eee…

Tiffany urwala. Boginie nie mowia „Eee”, byla tego pewna.

— Platki sniegu beda… akceptowalne.

W koncu, myslala, to nie jest tak, ze sa podpisane moim imieniem albo co… Przeciez wiekszosc nawet nie zauwazy, a jesli nawet, to nie beda wiedzieli, ze to ja.

A wiec beda spadac te platki, pani, az do czasu, kiedy znow zatanczymy. A zatanczymy, albowiem stwarzam z siebie czlowieka!

I glos zimistrza… odplynal.

Tiffany zostala sama posrod drzew.

Tylko ze… nie byla sama.

— Wiem, ze wciaz tu jestes — powiedziala. Jej oddech skrzyl sie w powietrzu. — Jestes, prawda? Wyczuwam cie. Nie jestes moimi myslami. Nie wyobrazam sobie ciebie. Zimistrz odszedl. Umiesz przemawiac przez moje usta. Kim jestes?

Wiatr zdmuchnal sniezny pyl z pobliskich galezi. Gwiazdy zamigotaly. Nic wiecej sie nie poruszylo.

— Jestes — powtorzyla Tiffany. — Wkladalas mysli do mojej glowy. Sprawilas nawet, ze moj wlasny glos do mnie przemowil. To sie wiecej nie uda. Teraz, kiedy znam to uczucie, potrafie cie wypchnac. Jesli masz mi cos do powiedzenia, powiedz to teraz. Kiedy stad odlece, zamkne przed toba swoj umysl. Nie pozwole…

Jakie to uczucie, owczarka, byc taka bezradna?

— Jestes Latem, tak? — spytala Tiffany.

A ty jestes jak dziewczynka, ktora ubiera sie w rzeczy matki: male nozki w — wielkich butach, suknia wlokaca sie w blocie… Swiat zamarznie z powodu glupiego dziecka.

Tiffany zrobila cos, czego nie potrafilaby opisac, i glos ucichl jak brzeczenie dalekiego owada.

Na szczycie wzgorza bylo pusto. I zimno. Musiala isc naprzod. Moglaby wrzeszczec, plakac i tupac nogami, ale poza tym, ze troche by sie rozgrzala, nic by jej z tego nie przyszlo. Mogla powtarzac, ze to niesprawiedliwe — i to prawda — ale wszechswiata to nie obchodzilo, bo nie wiedzial, co to znaczy „sprawiedliwe”. Na tym polega klopot, kiedy sie jest czarownica. Wszystko zalezy od niej. Zawsze wszystko zalezy od niej samej.

Przyszlo Strzezenie Wiedzm, wraz z nowym sniegiem i kilkoma prezentami. Nic z domu, mimo ze dylizansom udawalo sie czasem przejechac. Tlumaczyla sobie, ze zapewne sa po temu rozsadne przyczyny, i starala sie w to wierzyc.

To byl najkrotszy dzien w roku, co jest dosc wygodne, poniewaz dobrze sie dopasowuje do najdluzszej nocy. To bylo serce zimy. Jednak Tiffany nie spodziewala sie prezentu, ktory dotarl nastepnego dnia.

Spadl ze swistem z rozowego o zachodzie nieba i wyladowal w ogrodzie niani Ogg, wyrzucajac w gore fontanne ziemi i pozostawiajac wielka dziure.

— No to mozemy sie pozegnac z kapusta — stwierdzila niania, kiedy wyjrzala przez okno.

Gdy wyszly na zewnatrz, z dziury unosila sie para oraz silny zapach zgniecionych roslin.

Tiffany spojrzala do srodka przez obloki pary. Przedmiot pokrywala ziemia i korzenie, dostrzegla jednak cos okraglego.

Zsunela sie na dno, miedzy pare, bloto i niezwykly obiekt. Nie byl juz goracy, a kiedy zdrapywala z niego brud, ogarnelo ja nieprzyjemne uczucie, ze wie, co to takiego. Byla pewna, ze to ta „zabawka”, o ktorej mowila Anoia. Wygladala dostatecznie tajemniczo. A kiedy odslonila ja spod warstwy blota, uswiadomila sobie, ze gdzies ja juz widziala.

— Nic ci sie nie stalo tam na dole?! — zawolala niania Ogg. — Nie widze przez te pare!

Sadzac po dzwiekach, przybiegli juz sasiedzi. Z gory dobiegaly podekscytowane glosy.

Tiffany szybko narzucila na przedmiot troche blota i zgniecionej kapusty.

— Obawiam sie, ze moze wybuchnac! — zawolala. — Niech wszyscy pochowaja sie w domach! A potem podaj mi reke i pomoz wyjsc!

Z gory rozlegly sie krzyki i tupot biegnacych stop. We mgle pojawila sie szukajaca po omacku reka niani. Wspolnym wysilkiem Tiffany wydobyla sie z dziury.

— Powinnysmy sie schowac pod stolem w kuchni? — spytala niania, gdy Tiffany starala sie oczyscic sukienke z ziemi i kapusty. Potem niania mrugnela. — O ile rzeczywiscie wybuchnie.

Jej syn Shawn wybiegl zza rogu chaty, niosac w obu rekach po kuble wody. Zatrzymal sie, chyba rozczarowany, ze nie ma co z nimi zrobic.

— Co to bylo, mamo? — zapytal zdyszany.

Niania zerknela na Tiffany, ktora powiedziala:

— Eee… wielki kamien spadl prosto z nieba.

— W niebie nie moze byc wielkich kamieni, panienko — zauwazyl Shawn.

— Pewnie dlatego ten spadl na dol, moj chlopcze — rzekla niania z ozywieniem. — Jesli chcesz sie na cos przydac, to stan tu na strazy i pilnuj, zeby nikt sie nie zblizal.

— A co mam zrobic, jesli wybuchnie, mamo?

— Przyjdz i powiedz mi o tym, dobrze?

Niania pociagnela Tiffany do chaty.

— Jestem okropna klamczucha, Tiff — oswiadczyla. — A wierz mi, znam sie na tym. Co tam jest?

— No wiec nie sadze, zeby to wybuchlo — odparla Tiffany. — A jesli nawet, to mozemy sie obawiac jedynie zasypania salatka z kapusty. Mysle, ze to rog obfitosci.

Na zewnatrz rozlegly sie jakies glosy, a potem ktos gwaltownie otworzyl drzwi.

— Blogoslawienstwo temu domowi! — zawolala babcia Weatherwax, tupiac, by oczyscic buty ze sniegu. — Twoj chlopak mowi, ze nie powinnam wchodzic, ale nie ma racji. Przyszlam jak najszybciej. Co sie stalo?

— Mamy rogi obfitosci — wyjasnila niania. — Cokolwiek to oznacza.

* * *

Byl juz pozny wieczor. Doczekaly do zapadniecia zmroku, nim z krateru wyjely rog obfitosci. Okazal sie o wiele lzejszy, niz Tiffany sadzila. A moze sprawial wrazenie czegos bardzo ciezkiego, co — z niezrozumialych powodow — stalo sie bardzo lekkie tylko na chwile.

Вы читаете Zimistrz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату