— Chyba mam pewien pomysl — oswiadczyla. I dla uczczenia pamieci panny Spisek powiedziala: — Kanapka z szynka.
Nic sie nie stalo. Ale wtedy doktor Bustle przetlumaczyl leniwie, a Tiffany powtorzyla:
— Kanapka sun szunkom kai ouv moutardi!
Z cichym „flap!” kanapka z szynka wyfrunela z rogu obfitosci i zostala fachowo zlapana przez nianie Ogg, ktora natychmiast ja nadgryzla.
— Calkiem niezla — ocenila. — Sprobuj jeszcze pare.
— Dwse moi polla kanapka sun szunkom?kai oun montardi! — polecila Tiffany.
Rozlegl sie taki odglos, jaki powstaje, kiedy ktos zaniepokoi grote pelna nietoperzy.
— Stoj! — krzyknela, ale nic sie nie stalo. Doktor Bustle szepnal jej kilka slow i zawolala: — Nie czemu polla kanapka sun szunkom!
To bylo… duzo kanapek. Stos siegal do sufitu. Tylko czubek kapelusza niani pozostal widoczny, ale z glebi stosu dobiegaly stlumione dzwieki.
Wysunela sie reka, a potem sama niania przebila sie przez mur chleba i plasterkow wieprzowiny. Zula w zadumie.
— Bez musztardy, jak zauwazylam. Hm… Mozemy sie postarac, zeby wszyscy w okolicy mieli dzis dobra kolacje — stwierdzila. — Widze tez, ze bede musiala ugotowac bardzo duzo zupy. Ale lepiej nie probujmy tutaj znowu, zgoda?
— Wcale mi sie to nie podoba — mruknela babcia Weatherwax. — Niby skad sie to wszystko bierze? Magiczne jedzenie jeszcze nigdy nikogo uczciwie nie nakarmilo!
— To nie jest magia, tylko cos od bogow — wyjasnila niania. — Jak niebianskie maniery i takie tam. Podejrzewam, ze tworzy sie to z surowego firmamentu.
— Manier nie dostaje sie z niebios — zauwazyla babcia Weatherwax.
— Tak bylo w zagranicznych stronach dawno temu — odparla niania. Spojrzala na Tiffany. — Na twoim miejscu, moja droga, zabralabym to jutro do lasu i sprawdzila, co potrafi. Chociaz, jesli ci to nie przeszkadza, chetnie zobaczylabym teraz troche swiezych winogron.
— Gytho Ogg, nie mozesz przeciez wykorzystywac rogu obfitosci, daru bogow, jak… spizarni! — oswiadczyla babcia. — Juz ze stopami przesadzilas.
— Ale to przeciez jest spizarnia — odrzekla niania z niewinna mina. — Tak jakby… wszystko to, co czeka, zeby wyrosnac na wiosne.
Tiffany bardzo ostroznie odlozyla rog. Wyczuwala w nim cos… cos zywego. Wcale nie byla przekonana, czy to tylko magiczne narzedzie. Zdawalo sie, ze slucha.
Kiedy rog dotknal blatu, zaczal sie zmniejszac, az osiagnal rozmiar nieduzego wazonu.
— Pseprosam — odezwal sie Rob Rozboj. — Ale cy to cos robi piwo?
— Piwo? — powtorzyla Tiffany bez zastanowienia. Zabrzmialo ciurkanie. Wszystkie oczy skierowaly sie ku wazonowi. Nad brzegiem wypietrzala sie biala banka.
Wszystkie oczy zwrocily sie z kolei ku babci Weatherwax, ktora wzruszyla ramionami.
— Nie patrzcie na mnie — rzekla kwasnym tonem. — I tak przeciez je wypijecie.
On jest zywy, myslala Tiffany, kiedy niania Ogg wyszla do kuchni po kubki. Uczy sie. Nauczyl sie mojego jezyka…
Kolo polnocy Tiffany sie zbudzila, gdyz bialy kurczak stal jej na piersi. Zepchnela go na bok, siegnela po kapcie i natrafila na kolejne kurczaki. Gdy udalo jej sie zapalic swiece, zobaczyla po drugiej stronie lozka szesc kurczakow. Kurczaki byly wszedzie na podlodze. I na schodach. I w pokojach na dole. W kuchni przelewaly sie do zlewu.
Nie halasowaly specjalnie. Od czasu do czasu wydawaly z siebie krotkie „kuek!” — dzwiek, jaki wydaje kurczak, kiedy jest troche niepewny co do sytuacji, czyli mniej wiecej zawsze.
Kurczaki przesuwaly sie cierpliwie, zeby zrobic miejsce nastepnym. Kuek! Robily to, poniewaz rog obfitosci — ktory urosl do wymiarow duzego kurczaka — wystrzeliwal kurczaki w osmiosekundowych odstepach. Kuek!
Tiffany patrzyla, jak kolejny laduje na gorze kanapek z szynka. Kuek!
Odcieta na czubku rogu obfitosci stala Ty, wyraznie bardzo zdziwiona. Kuek! A na srodku pokoju babcia Weatherwax chrapala lagodnie w wielkim fotelu, otoczona zafascynowanymi kurczakami. Kuek! Poza tym chrapaniem i choralnymi kuekami panowal calkowity spokoj. Kuek!
Tiffany spojrzala gniewnie na kotke. Kiedy chciala, zeby ja nakarmic, ocierala sie o rozne rzeczy, prawda? Kuek! I miauczala? Kuek! A rog obfitosci szybko uczyl sie obcych jezykow, zgadza sie? Kuek!
— Dosc juz kurczakow — szepnela i po kilku sekundach doplyw ptakow ustal. Kuek!
Ale przeciez nie mogla tak tego zostawic. Potrzasnela babcie za ramie, a gdy czarownica sie zbudzila, Tiffany poinformowala:
— Dobra wiadomosc jest taka, ze duzo kanapek z szynka jest… eee…
Kuek!
Rozdzial dziewiaty
Zielone pedy
Nastepnego ranka bylo o wiele zimniej — paralizujacy, tepy chlod, ktory zdawal sie niemal zamrazac plomienie w palenisku.
Tiffany zostawila miotle miedzy drzewami, kawalek do chaty niani Ogg. Nie bylo tu zasp, ale snieg siegal jej do kolan, tak zmrozony, ze trzeszczal pod stopami jak zeschly chleb.
W teorii poleciala do lasu, zeby wyprobowac rog obfitosci, ale tak naprawde po to, zeby usunac go wszystkim z oczu. Niania Ogg nie zloscila sie specjalnie z powodu kurczakow — w koncu stala sie posiadaczka pieciuset sztuk drobiu, ktory tkwil teraz w szopie i robil „kuek!”. Ale podlogi byly brudne, a slady kurczakow pozostaly nawet na poreczach. No i jak zauwazyla (szeptem) babcia, co sie stanie, jesli ktos powie „rekiny”?
Tiffany siedziala na pniu w zasypanym sniegiem lesie, a rog obfitosci lezal na jej kolanach. Las byl kiedys piekny, ale teraz wygladal strasznie: ciemne pnie na tle bieli, pasiasty czarno — bialy swiat, prety krat w swietle. Tesknila za horyzontem.
Zabawne… Rog obfitosci zawsze byl troche cieply, nawet tutaj. Zdawalo sie, ze z gory wie, jaki powinien miec rozmiar. Rosnie i maleje, myslala Tiffany. A ja teraz czuje sie calkiem mala.
Co dalej? Co teraz? Miala nadzieje, ze… ze moc spadnie na nia, tak jak rog obfitosci. Nie spadla.
Pod sniegiem trwalo zycie — czula je pod palcami. Gdzies nizej, poza zasiegiem mrozu, bylo prawdziwe Lato. Rogiem obfitosci jak lopatka odgarnela snieg i dotarla do martwych lisci. Znalazla zycie w bialych pajeczynach grzybni i w bladych, nowych korzonkach. Na wpol zamarzniety robak popelzl wolno i zakopal sie pod delikatnym jak koronka szkieletem liscia. Obok lezal zoladz.
Drzewa nie milczaly, ale wstrzymywaly oddech. Czekaly na nia, a ona nie wiedziala, co robic.
Nie jestem Letnia Pania, powiedziala sobie. I nigdy nie bede. Zajelam jej miejsce, ale nigdy jej nie zastapie. Moze i sprawie, zeby wyroslo troche kwiatow, ale nie zastapie jej. Ona idzie przez swiat, a oceany sokow plyna w gore drzew, w jednej sekundzie wyrastaja miliony ton trawy. Czyja to potrafie? Nie. Jestem glupim dzieckiem, znajacym garsc sztuczek, to wszystko. Jestem tylko Tiffany Obolala i serce mam obolale z tesknoty za domem.
Czula sie troche winna wobec robaka, wiec chuchnela na ziemie i nasypala lisci, zeby go przykryc. Wtedy uslyszala cichy, pluszczacy odglos, jakby zaba pstryknela palcami — to pekl zoladz. Bialy kielek wystrzelil z niego i w jednej chwili wyrosl na pol cala.
Tiffany pospiesznie wygrzebala otwor w lisciach, wcisnela tam zoledzia i przysypala go ziemia…