Annagramma otworzyla usta, by zaprotestowac, przyjrzala sie minie Tiffany i zrezygnowala.
— No… tak — powiedziala. — Oczywiscie. Eee… dziekuje. To byla niespodzianka.
— Prawdopodobnie pomoga — pocieszyla ja Tiffany. — Nie wygladaloby dobrze, gdyby jedna z nas zawiodla.
Ku jej zdumieniu Annagramma naprawde sie rozplakala.
— Bo wiesz… Nigdy tak naprawde nie myslalam, ze sa moimi przyjaciolkami…
— Nie lubie jej — oswiadczyla Petulia stojaca po kolana w swiniach. — Nazywa mnie swinska czarownica.
— Ale przeciez jestes swinska czarownica — zauwazyla Tiffany czekajaca przed zagroda.
W wielkiej szopie tloczyly sie swinie. Halas byl niemal rownie straszny jak zapach. Drobny snieg niczym pyl opadal na zewnatrz.
— Ale kiedy ona to mowi, jest w tym o wiele za duzo swinskiej, a za malo czarownicy. Za kazdym razem, kiedy otwiera usta, mam wrazenie, ze zrobilam cos zlego.
Petulia machnela reka przed swinia i rzucila kilka slow. Zwierze zrobilo zeza i otworzylo pysk. Dostalo solidna porcje zielonego plynu z butelki.
— Nie mozemy jej zostawic, zeby sama probowala — powiedziala Tiffany. — Ludzie moga ucierpiec.
— To nie bedzie nasza wina, prawda? — Petulia podala miksture kolejnej swini. Uniosla dlonie do ust i krzyknela do mezczyzny stojacego po drugiej stronie zagrod: — Fred, to stado zalatwione!
Potem wspiela sie na ogrodzenie i zeskoczyla po drugiej stronie. Tiffany zobaczyla, ze sukienke ma podwinieta do pasa, a pod nia grube skorzane spodnie.
— Strasznie sa niespokojne dzis rano — zauwazyla. — Jakby mialy ochote na figle.
— Figle? — zdziwila sie Tiffany. — Aha… No tak.
— Posluchaj! Slychac, jak wieprze dra sie w swojej szopie. Czuja wiosne.
— Przeciez nie bylo nawet Strzezenia Wiedzm!
— Ale bedzie pojutrze. Zreszta moj tato zawsze mowil, ze wiosna spi pod sniegiem. — Petulia wymyla rece w wiadrze.
Zadnych „um”, zauwazyla Trzecia Mysl Tiffany. Kiedy Petulia pracuje, nigdy nie mowi „um”. Kiedy pracuje, jest pewna siebie. Stoi mocno na ziemi. Dowodzi.
— To bedzie nasza wina, jesli zobaczymy, ze cos zle sie dzieje i nic z tym nie zrobimy.
— Och, znowu Annagramma… — Petulia wzruszyla ramionami. — Sluchaj, po Strzezeniu Wiedzm moge tam zajrzec raz na tydzien i pokazac jej jakies podstawowe rzeczy. Bedziesz zadowolona?
— Jestem pewna, ze ona bedzie wdzieczna.
— A ja jestem pewna, ze nie bedzie. Pytalas pozostale?
— Nie. Pomyslalam, ze kiedy dowiedza sie o twojej zgodzie, one zgodza sie rowniez.
— No tak. Przynajmniej bedziemy mogly powiedziec, ze probowalysmy. Wiesz, uwazalam kiedys, ze Annagramma jest bardzo madra, bo zna trudne slowa i umie rzucac takie krzykliwe zaklecia. Ale wystarczy pokazac jej chorego prosiaka i juz jest bezuzyteczna.
Tiffany opowiedziala jej o swiniaku pani Stumper i Petulia byla wstrzasnieta.
— Nie mozna pozwalac na cos takiego — orzekla. — Na drzewie? Moze w takim razie sprobuje wpasc do niej jeszcze dzisiaj. — Zawahala sie. — Wiesz, ze babci Weatherwax sie to nie spodoba? Czy naprawde chcemy znalezc sie miedzy nia i pania Skorek?
— Robimy to, co sluszne, czy nie? — spytala Tiffany. — Zreszta co najgorszego moze nam zrobic?
Petulia zasmiala sie dosc ponuro.
— Przede wszystkim moze sprawic, zeby nasze…
— Nie zrobi tego — przerwala jej Tiffany.
— Chcialabym byc taka pewna jak ty — wyznala Petulia. — No dobrze. Dla swiniaka pani Stumper.
Tiffany leciala nad koronami drzew, a od czasu do czasu jakas wyzej rosnaca galazka ocierala sie o jej but. Slonca bylo dosyc, by snieg blyszczal i skrzyl sie jak lukier na torcie.
Miala pracowity ranek. Sabat nie byl specjalnie zainteresowany pomoca dla Annagrammy. Sam sabat wydawal sie elementem dalekiej przeszlosci — to byla pracowita zima.
— My tylko sie bawilysmy, a Annagramma sie rzadzila — powiedziala Dimity Hubbub, ucierajac mineraly i bardzo ostroznie przesypujac je po odrobince do malego tygielka zawieszonego nad plomykiem swiecy. — Mam za duzo roboty, zeby babrac sie z magia. Magia nigdy nie dokonala niczego sensownego. Wiesz, na czym polega problem Annagrammy? Ona uwaza, ze mozna zostac czarownica, kupujac rozne rzeczy.
— Musi sie tylko nauczyc, jak postepowac z ludzmi…
I w tym momencie tygielek eksplodowal.
— Hm… mozemy chyba bezpiecznie zalozyc, ze nie byl to zwykly, typowy lek na bol zeba — stwierdzila Dimity, wydlubujac kawalki tygielka z wlosow. — No dobrze, jesli Petulia sie zgodzila, to ja tez znajde czasem jakis dzien. Ale na nic sie to nie przyda.
Kiedy Tiffany odwiedzila Lucy Warbeck, przyjaciolka lezala calkiem ubrana w blaszanej balii. Glowe miala pod woda, ale kiedy zauwazyla zagladajaca do balii Tiffany, wystawila kartke z napisem NIE TONE! Panna Tyk uwazala, ze bedzie z niej dobry lowca czarownic, wiec cwiczyla pilnie.
— Nie rozumiem, czemu mamy pomagac Annagrammie — powiedziala, gdy Tiffany pomagala jej sie wysuszyc. — Ona po prostu lubi obrazac ludzi tym swoim sarkastycznym tonem. A poza tym wlasciwie czemu ci zalezy? Wiesz przeciez, ze ona cie nie lubi.
— Myslalam, ze jakos nam szlo razem… mniej wiecej…
— Naprawde? Potrafisz tak zaczarowac, ze ona tego nawet niech nie probuje. Na przyklad kiedy robisz sie niewidzialna. I jeszcze u ciebie wydaje sie to takie latwe! A jednak przychodzisz na spotkania i zachowujesz sie jak wszystkie, i potem pomagasz sprzatac. To ja doprowadza do szalu!
— Sluchaj, nie rozumiem, o czym ty mowisz… Lucy siegnela po nastepny recznik.
— Nie moze wytrzymac, ze ktos jest lepszy od niej, ale nie zadziera tak nosa.
— Dlaczego mialabym zadzierac? — zdumiala sie Tiffany.
— Bo ona na twoim miejscu tak wlasnie by robila. — Lucy starannie wbila noz i widelec w swoje upiete wysoko wlosy[7]. — Ona mysli, ze sie z niej nabijasz. A teraz, o bogowie, bedzie od ciebie zalezna! Rownie dobrze moglabys wciskac jej szpilki do nosa.
Ale Petulia sie zgodzila, wiec Lucy i pozostale zgodzily sie takze. Petulia stala sie slawna po swoim wielkim sukcesie, kiedy dwa lata temu swoja Swinska Sztuczka wygrala Proby Czarownic. Ludzie smiali sie z niej… no, w kazdym razie Annagramma, a wszystkie inne usmiechaly sie z zaklopotaniem, ona jednak trzymala sie tego, w czym byla dobra. I ludzie mowili teraz, ze ma do zwierzat talent, jakim nie moze sie pochwalic nawet babcia Weatherwax. Zyskala tez wielki szacunek. Ludzie nie rozumieli wiele z tego, co robia czarownice, ale kto stawia na nogi chora krowe, zasluguje na podziw…
Tak wiec dla calego sabatu czas po Strzezeniu Wiedzm mial byc Czasem Annagrammy.
Tiffany wracala na miotle do Tir Nani Ogg, a w glowie jej sie krecilo. Nigdy by sie nie domyslila, ze ktos moze jej zazdroscic. Owszem, potrafila zrobic to czy owo, ale przeciez kazdy mogl sie tego nauczyc. Trzeba tylko umiec sie wylaczyc.
Siedziala na piasku pustyni za Wrotami, spotkala psy o zebach jak brzytwy… tych zdarzen nie chcialaby pamietac. A na dodatek byl jeszcze zimistrz.
Nie moze jej znalezc bez srebrnego konia — wszyscy byli tego pewni. Mogl sie odzywac w jej glowie, a ona mogla mu odpowiadac, ale to bylo cos w rodzaju magii i nie mialo nic wspolnego z mapami.
Od pewnego czasu milczal. Pewnie budowal gory lodowe.
Wyladowala na niewielkim lysym wzgorzu posrod drzew. Wokol nie bylo widac zadnej chatki.
Zsiadla z miotly, ale trzymala ja — na wszelki wypadek.
Na niebie pojawialy sie gwiazdy. Zimistrz lubil takie czyste noce. Byly zimniejsze.