ktorzy mogliby dostarczyc falszywe wasy. Niedlugo potrwa, a Magrat zacznie sie nadawac do drugiej kategorii, nawet jesli oboje czytaja powoli.
Oczywiscie, babcia Weatherwax zawsze demonstrowala swoja niezaleznosc i samodzielnosc. Klopot jednak polegal na tym, ze czlowiek powinien miec kogos obok siebie, zeby mu demonstrowac, jaki to jest niezalezny i samodzielny. Ludzie, ktorzy nie potrzebuja innych ludzi, potrzebuja innych ludzi, by im okazywac, ze sa ludzmi, ktorzy nie potrzebuja innych ludzi.
To tak jak z pustelnikami. Nie ma sensu odmrazac sobie roznych czesci ciala na szczycie jakiejs gory, osiagajac zjednoczenie z Nieskonczonoscia, jesli nie mozna liczyc na pewna liczbe naiwnych mlodych kobiet, ktore zjawiaja sie od czasu do czasu i mowia „Och”.
…Znowu musza byc trzy. Zycie stawalo sie ciekawsze, kiedy byly trzy. Zdarzaly sie klotnie i przygody, i rzeczy, ktore mogly babcie zirytowac, a byla szczesliwa tylko wtedy, kiedy sie irytowala. Wlasciwie, jak wydawalo sie czasem niani, babcia Weatherwax byla tylko wtedy, kiedy sie irytowala.
Tak. Potrzebne sa trzy.
Bo jesli nie… Jesli nie, to czekaja ja szare skrzydla wsrod nocy albo trzask drzwiczek piekarnika…
Rekopis rozpadl sie, gdy tylko pan Kozaberger go podniosl.
Nie byl nawet spisany na porzadnym papierze. Zapisano go na starych torebkach po cukrze, na odwrotnych stronach kopert i kartkach ze starych kalendarzy.
Pan Kozaberger burknal cos i zebral garsc plesniejacych stronic, by cisnac je do ognia.
Jakies slowo przyciagnelo jego wzrok.
Doczytal do konca strony, cofajac sie kilka razy, gdyz nie mogl uwierzyc wlasnym oczom.
Odwrocil kartke. Potem odwrocil z powrotem. I czytal dalej. W pewnym momencie wyjal z szuflady linijke i przyjrzal sie jej w zadumie.
Otworzyl barek. Butelka brzeknela wdziecznie o brzeg kieliszka, kiedy usilowal sobie nalac.
Nastepnie wyjrzal przez okno na gmach Opery po drugiej stronie ulicy. Jakas nieduza postac zamiatala schody.
Potem powiedzial:
— Och jej…
Wreszcie podszedl do drzwi.
— Moze pan tu przyjsc, panie Cropper?! — zawolal.
Jego drukarz zjawil sie, sciskajac plik probnych wydrukow.
— Pan Cripslock bedzie musial jeszcze raz grawerowac strone jedenasta — oswiadczyl ze smutkiem. — Znowu napisal „glod” na piec liter…
— Niech pan to przeczyta — przerwal mu Kozaberger.
— Mam wlasnie przerwe sniada…
— Prosze czytac.
— Przepisy gildii mowia…
— Niech pan przeczyta i powie, czy nadal dopisuje panu apetyt.
Cropper usiadl niechetnie i spojrzal na pierwsza strone.
Potem odwrocil ja i zaczal czytac druga.
Po chwili wysunal szuflade, wyjal linijke i przyjrzal sie jej w zadumie.
— Wlasnie przeczytal pan o Zupie z Bananowa Niespodzianka — domyslil sie Kozaberger.
— Tak!
— Niech pan zaczeka, az pan dojdzie do Nakrapianego Ptaszka.
— Moja babcia piekla kiedys Nakrapianego Ptaszka.
— Nie wedlug tego przepisu — oswiadczyl Kozaberger z absolutnym przekonaniem.
Cropper przerzucal kartki.
— Do licha! Mysli pan, ze cos z tego naprawde dziala?
— A kogo to obchodzi? Prosze isc zaraz do gildii i zatrudnic wszystkich wolnych grawerow. Najlepiej tych w starszym wieku.
— Ale nie skonczylem jeszcze przepowiedni na grune’a, czerwiec, lipiec i spune’a do przyszlorocznego almanachu…
— To niewazne. Prosze wykorzystac stare.
— Ludzie zauwaza.
— Nigdy dotad nie zauwazyli. Zna pan przeciez ten uklad. Niezwykle deszcze curry w Klatchu, zadziwiajaca smierc szeryfa Ee, plaga szerszeni w Howondalandzie. To jest wazniejsze.
Pan Kozaberger raz jeszcze spojrzal niewidzacym wzrokiem przez okno.
— O wiele wazniejsze.
Snil sen wszystkich tych, ktorzy wydaja ksiazki. Ten, w ktorym mial w kieszeniach tyle zlota, ze musial zatrudniac dwoch ludzi, by podtrzymywali mu spodnie.
Przed Agnes Nitt wyrastal potezny, zdobiony kolumnami, pelen gargulcow front gmachu ankhmorporskiej Opery.
Zatrzymala sie. A przynajmniej wieksza czesc Agnes Nitt sie zatrzymala. Bylo tam bardzo duzo Agnes. Chwile trwalo, nim znieruchomialy jej zewnetrzne regiony.
Tak, byla na miejscu. Wreszcie. Mogla wejsc do srodka albo mogla stad odejsc. To cos, co ludzie nazywaja zyciowa decyzja. Nigdy dotad nie musiala takiej podejmowac.
Wreszcie, kiedy stala juz nieruchomo tak dlugo, ze golab zaczal rozwazac mozliwosc budowy gniazda na jej wielkim, smetnie obwislym czarnym kapeluszu, zaczela wspinac sie na schody.
Jakis mlody czlowiek zamiatal stopnie — teoretycznie. W praktyce przesuwal brud z miejsca na miejsce, dostarczajac mu nowych widokow i okazji poznania nowych przyjaciol. Mlody czlowiek ubrany byl w dlugi plaszcz, troche na niego za maly, i w czarny beret wcisniety na osobliwie sterczace czarne wlosy.
— Przepraszam — odezwala sie do niego Agnes.
Efekt okazal sie zaskakujacy. Mlody czlowiek odwrocil sie, zaczepil jedna noga o druga i upadl na swoja miotle.
Agnes uniosla dlon do ust. Potem schylila sie i podala mu reke.
Jego dlon wydawala sie lepka, co sprawialo, ze trzymajacy ja zaczynal tesknie myslec o mydle. Mlody czlowiek odgarnal z oczu tluste wlosy i rzucil Agnes zalekniony usmiech. Twarz mial tego rodzaju, ktore niania Ogg nazywala niedopieczonymi: blada, o niewyraznych rysach.
— Zaden klopot, panienko!
— Dobrze sie czujesz?
Sprobowal sie podniesc, zdolal jakos zaplatac miotle miedzy kolanami i ponownie usiadl gwaltownie na schodach.
— Hm… moze panienka wyciagnac miotle?
Wysunela ja z plataniny. Mlody czlowiek wstal wreszcie po kilku nieudanych probach.
— Pracujesz w Operze? — spytala Agnes.
— Tak, panienko…
— Powiedz, gdzie mam sie zglosic na przesluchanie.
Rozejrzal sie niespokojnie.
— Wejscie dla aktorow! — wyjasnil. — Pokaze!
Slowa wybiegaly mu z ust pospiesznie, jak gdyby musial uszeregowac je i wystrzelic, nim znajda czas, by sie rozejsc.
Wyrwal jej miotle z reki, po czym ruszyl schodami w bok, w strone rogu budynku. Kroczyl w niezwykly sposob. Zdawalo sie, ze cos ciagnie do przodu jego tulow, nogi zas przebieraja bez celu, stawiane wszedzie, gdzie znalazly sobie troche miejsca. Nie byl to wlasciwie chod, ale upadek odsuwany w nieskonczonosc.
Chwiejne kroki doprowadzily go do drzwiczek w bocznej scianie. Agnes podazyla za nim.
Tuz za drzwiami zobaczyla cos w rodzaju szopy z jedna otwarta sciana i blatem umieszczonym tak, ze ktos siedzacy za nim mogl obserwowac drzwi. Ten ktos, kto tam wlasnie siedzial, musial byc istota ludzka, poniewaz morsy nie nosza plaszczy.