potknela sie o jego laske i upadla na plecy, ciagle trzymajac go za ramiona. A potem jej kolano unioslo sie jakos i trafilo w pewien punkt na krzyzu, ona skrecila go w bok, cos kliknelo…
— Auuu!
— Przepraszam!
— Moje plecy! Moj krzyz!
Mimo wszystko, myslal potem Jarge, juz sie chyba starzeje. Pewnie jest troche niezgrabna, a zawsze byla nieuwazna. Trzeba jednak przyznac, ze robi swietne wywary. I jak szybko dzialaja…
Zanim dotarl do domu, niosl obie laski pod pacha.
Babcia obserwowala go, krecac glowa.
Ludzie sa tacy… slepi, myslala. Wola wierzyc w bzdury niz w kregarstwo.
Oczywiscie, bardzo dobrze, ze tak jest. Niech rozdziawiaja usta ze zdumienia, ze wie, kto sie zbliza do jej chatki. Jakos nikt nie zauwazyl, ze okna dogodnie wychodza na zakret sciezki. A co do skobla w drzwiach i sztuczki z kawalkiem czarnej nici…[2]
Chociaz… czego wlasciwie dokonala? Oszukala niezbyt madrego staruszka.
Stawala twarza w twarz z magami, potworami i elfami, a teraz cieszy sie, ze nabrala Jarge Tkacza — czlowieka, ktory dwa razy nie zdolal uzyskac stanowiska Wioskowego Idioty, a to z powodu zbyt wysokich kwalifikacji.
Znalazla sie na sliskim gruncie. Jeszcze troche, a zacznie chichotac i zwabiac dzieci do piekarnika. A przeciez nawet nie lubi dzieci.
Przez cale lata babci Weatherwax calkowicie starczaly wyzwania, jakich dostarcza funkcja wioskowej czarownicy. A potem musiala ruszyc w podroz, zobaczyla kawalek swiata i przez to nie potrafila teraz usiedziec na miejscu — zwlaszcza o tej porze roku, kiedy klucze gesi lataly po niebie, a pierwszy szron atakowal liscie w co glebszych dolinach.
Rozejrzala sie po kuchni. Przydaloby sie ja zamiesc. Garnki czekaly na zmywanie. Sciany porosly brudem. Zdawalo sie, ze jest mnostwo roboty, ale jakos nie mogla sie do niczego zabrac.
Uslyszala krzyki wysoko w gorze; nierowny klin dzikich gesi przelecial nad polana. Zmierzaly ku cieplejszym dniom w miejscach, o ktorych babcia Weatherwax jedynie slyszala.
To bylo kuszace.
Komisja rekrutacyjna zasiadla przy stole w gabinecie pana Seldoma Kubla, nowego wlasciciela Opery. Towarzyszyli mu pan Salzella, dyrektor muzyczny, i pan Undershaft, kierownik choru.
— Tak wiec — mowil pan Kubel — dochodzimy do… tak, Christine… Wspaniala osobowosc sceniczna, co? I swietna figura.
Mrugnal do Undershafta.
— Tak. Bardzo ladna — przyznal obojetnym tonem Undershaft. — Niestety, nie potrafi spiewac.
— Wy, artysci, nie chcecie zrozumiec, ze mamy Wiek Nietoperza — oswiadczyl Kubel. — Opera to produkcja, a nie tylko kupa piosenek.
— Tak pan uwaza. Ale…
— Zasada, ze sopran to pietnascie akrow lona w rogatym helmie, nalezy juz do przeszlosci.
Salzella i Undershaft porozumieli sie wzrokiem. A wiec bedzie to… taki wlasciciel…
— Na nieszczescie — wtracil kwasno Salzella — zasada, ze sopran powinien miec w miare sensowny glos, do przeszlosci nie nalezy. Owszem, ona ma swietna figure. Ma… iskre. Ale nie potrafi spiewac.
— Chyba mozecie ja nauczyc, prawda? Kilka lat w chorze…
— Tak, moze po kilku latach, jesli bedziemy uparci, stanie sie zwyczajnie bardzo zla spiewaczka — odparl Undershaft.
— No tak… panowie — rzekl Kubel. — Ehm. No dobrze. Karty na stol, co? Jestem prostym czlowiekiem. Nie lubie chodzic oplotkami i wole nazywac rzeczy po imieniu…
— Niech pan nam przekaze swoje szczere opinie — wtracil Salzella.
Stanowczo to wlasnie ten rodzaj wlasciciela, myslal. Dorobil sie wlasna praca i jest z tego dumny. Myli pewnosc siebie i szczerosc z niegrzecznoscia. Postawilbym dolara, ze wierzy, iz potrafi ocenic czyjs charakter z sily uscisku dloni i patrzac mu gleboko w oczy.
— Wiele przeszedlem, zarna zycia mnie przemielily — zaczal Kubel. — Jednak podnioslem sie i doszedlem do tego, kim jestem dzisiaj…
— Jednak musze wam zdradzic, hm, pewne uwarunkowania finansowe. Jej ojciec, tego… wlasciwie, no… pozyczyl mi spora sumke, zebym mogl kupic ten teatr, i zlozyl serdeczna ojcowska prosbe w kwestii corki. Jesli dobrze sobie przypominam, jego slowa brzmialy: „Nie zmuszaj mnie, zebym polamal ci nogi”. Nie spodziewam sie, zebyscie wy, artysci, zrozumieli te sytuacje. To czysto biznesowe zaleznosci. Bogowie pomagaja tym, ktorzy sami sobie pomagaja, oto moje motto.
Salzella wsunal palce w kieszenie kamizelki, odchylil sie na krzesle i zaczal pogwizdywac.
— Rozumiem — mruknal Undershaft. — Coz, nie pierwszy raz zdarza sie cos takiego. Normalnie jednak chodzi o balerine.
— To nic takiego, zapewniam — rzekl pospiesznie Kubel. — Po prostu razem z pieniedzmi przychodzi ta dziewczyna, Christine. Zreszta musicie przyznac, ze naprawde swietnie wyglada.
— Och, niech bedzie — zgodzil sie Salzella. — To w koncu panska Opera. A teraz ta… Perdita…?
Usmiechneli sie do siebie.
— Perdita! — powtorzyl Kubel, zadowolony, ze sprawa Christine zostala zalatwiona i znowu moze byc pewny siebie i szczery.
— Perdita X. — poprawil go Salzella.
— Co jeszcze wymysla te dziewczeta…
— Uwazam, ze moze byc bardzo przydatna — stwierdzil Undershaft.
— Tak, jesli kiedys bedziemy wystawiac opere ze sloniami.
— Ale skala! Jakaz ona ma skale!
— Owszem. Zauwazylem, jak sie pan przyglada.
— Chodzilo mi o jej glos, Salzella. Doskonale sie sprawdzi w chorze.
— Ona sama jest chorem. Mozemy zwolnic cala reszte. Na bogow, ona potrafi nawet spiewac sama ze soba na glosy. Ale czy widzi ja pan w ktorejs z glownych rol?
— Bogowie, nie! Stalibysmy sie posmiewiskiem.
— Otoz to. Lecz wydaje sie… posluszna.
— Wspanialy charakter, od razu tak pomyslalem. I niezle wlosy, oczywiscie.
Nie spodziewala sie, ze pojdzie jej tak latwo. Sluchala w oszolomieniu, jak ludzie mowia jej o pensji (bardzo malo), potrzebie nauki (duzo) i kwaterze (dziewczeta z choru mieszkaly w samym gmachu Opery, pod dachem).
A potem wszyscy o niej zapomnieli. Stala z boku sceny i patrzyla, jak grupa potencjalnych baletnic wykonuje swe delikatne kroki.
— Naprawde masz wspanialy glos!! — uslyszala kogos za plecami.
Odwrocila sie. Jak zauwazyla kiedys niania Ogg, czlowiek duzo mogl sie nauczyc, patrzac, jak Agnes sie odwraca. Stapala dosc lekko, ale inercja fragmentow zewnetrznych sprawiala, ze jej elementy jeszcze przez pewien czas staraly sie ustalic, w ktora strone maja sie skierowac.
Dziewczyna, ktora sie odezwala, byla drobnej budowy, nawet wedlug typowych norm, a podjela dodatkowe wysilki, by wydawac sie jeszcze szczuplejsza. Miala dlugie jasne wlosy i radosny usmiech kogos, kto zdaje sobie sprawe, ze jest szczuply i ma dlugie jasne wlosy.
— Mam na imie Christine!! — przedstawila sie. — Czy to nie podniecajace?!
Miala tez ten rodzaj glosu, ktorym mozna wykrzykiwac pytajaco. Zdawalo sie, ze podekscytowany pisk jest do niego przymocowany na stale.
— Eee… no owszem — przyznala Agnes.
— Na ten dzien czekalam od lat!!
Agnes czekala jakis tydzien, odkad zauwazyla ogloszenie na scianie gmachu Opery. Ale raczej skona, niz sie