— To milo, prawda?! — powiedziala.
Nie lubic Christine to jakby nie lubic malego puchatego zwierzatka. Na przyklad krolika. Z pewnoscia niemozliwe bylo dla niej objecie umyslem calej jednej mysli naraz. Musiala ja dzielic na mniejsze kawalki.
Agnes zerknela w lustro. Odbicie patrzylo na nia. Przydalaby sie jej teraz chwila samotnosci. Wszystko wydarzylo sie tak predko… A to miejsce jakos ja niepokoilo. Wolalaby miec chwile tylko dla siebie.
Christine przestala sie krecic.
— Dobrze sie czujesz?!
Agnes przytaknela.
— Opowiedz mi cos o sobie!!
— Ja… tego… — Mimowolnie poczula wdziecznosc. — Pochodze z takiego kraiku w gorach, o ktorym pewnie nigdy nie slyszalas…
Urwala. W glowie Christine ktos przekrecil wylacznik i swiatlo zgaslo. Agnes zdala sobie sprawe, ze pytanie zostalo zadane nie dlatego, by Christine chciala sie czegokolwiek dowiedziec, ale po prostu by przerwac milczenie. Mowila dalej…
— Moj ojciec byl imperatorem Klatchu, a matka miseczka budyniu malinowego.
— To ciekawe — zapewnila Christine, patrzac w lustro. — Jak myslisz, dobrze mi w tej fryzurze?!
Oto co Agnes by opowiedziala, gdyby Christine byla zdolna sluchac dluzej niz kilka sekund:
Pewnego dnia obudzila sie z przerazajaca swiadomoscia, ze zyje z brzemieniem wspanialego charakteru. Po prostu. Aha, i niezlych wlosow.
Wlasciwie to nie charakter byl problemem, lecz „ale”, ktore ludzie zawsze dodawali, kiedy o tym wspominali. „Ale za to ma wspanialy charakter”, mowili. Wlasnie brak wyboru tak ja irytowal. Nikt jej nie spytal przed narodzinami, czy woli wspanialy charakter, czy raczej paskudny charakter, a za to cialo, ktore wcisnie sie w suknie rozmiaru dziewiatego. Ludzie usilnie starali sie ja przekonac, ze uroda to tylko zewnetrzna forma, liczy sie wnetrze — tak jakby jakis mezczyzna zakochal sie kiedys w parze nerek.
Czula, ze przyszlosc usiluje ja zgniesc.
Przylapala sie, ze mowi „niedoczekanie” i „choroba”, kiedy chce zaklac, i ze uzywa rozowego papieru listowego.
Ze cieszy sie reputacja osoby spokojnej i opanowanej w sytuacjach kryzysowych.
Jeszcze troche, a zacznie piec herbatniki i jableczniki nie gorsze niz matka. Wtedy nie bedzie juz dla niej nadziei.
Powolala wiec do zycia Perdite. Slyszala gdzies, ze wewnatrz kazdej grubej kobiety tkwi szczupla kobieta, ktora usiluje sie wydostac,[3] wiec nazwala ja Perdita. Byla swietna powierniczka dla wszystkich tych mysli, ktore Agnes nie powinny nawet przychodzic do glowy ze wzgledu na jej wspanialy charakter. Perdita uzywalaby czarnego papieru, gdyby tylko bylo to mozliwe, i bylaby cudownie blada, a nie irytujaco zarumieniona. Perdita chciala byc interesujaco zagubiona dusza z fioletowa szminka. Od czasu do czasu jednak Agnes uznawala, ze Perdita jest rownie niemadra jak ona.
Czy jedyna alternatywe stanowily czarownice? Wyczuwala ich zainteresowanie soba — wyczuwala w sposob, jakiego nie potrafilaby okreslic. Przypominalo to uczucie, kiedy czlowiek wie, ze ktos go obserwuje. Co prawda kilka razy zauwazyla, ze niania Ogg rzeczywiscie obserwuje ja krytycznie, jak ktos, kto zamierza kupic uzywanego konia.
Wiedziala, ze ma pewien talent. Czasami odgadywala cos, co dopiero mialo sie zdarzyc, choc zawsze dostatecznie niejasno, zeby wizja byla calkiem nieprzydatna — dopiero po fakcie… Miala tez glos. Zdawala sobie sprawe, ze te zdolnosci nie sa calkiem naturalne. Zawsze lubila spiewac, a glos jakos wykonywal wszystko, czego od niego chciala.
Ale widziala tez, jak zyja czarownice. Pewnie, niania Ogg jest znosna — calkiem mile stare pudlo. Ale pozostale byly dziwne, lezace w poprzek swiata, zamiast rownolegle, jak nalezy i jak to czynia wszyscy inni. Matula Dismass, ktora widziala przyszlosc i przeszlosc, ale byla calkiem slepa na terazniejszosc… Albo Millie Hopwood spod Kromki, ktora sie jakala i oczy jej ciagle lzawily. A juz babcia Weatherwax…
Tak… Najlepsze zajecie na swiecie? Byc wiecznie skwaszona starucha bez przyjaciol?
I stale szukaly takich dziwacznych osob jak one same.
Ale Agnes Nitt beda szukac na prozno.
Miala juz dosc zycia w Lancre, dosc czarownic, a przede wszystkim dosc bycia Agnes Nitt. Uciekla.
Zdawalo sie, ze niania Ogg nie ma budowy odpowiedniej do biegow, jednak zaskakujaco predko pokonywala dystans. Jej ciezkie buty wyrzucaly w gore tumany lisci.
W gorze krzyczaly gesi. Nastepny klucz przeplynal po niebie, scigajac lato z taka predkoscia, ze prawie nie poruszaly skrzydlami w balistycznym pedzie.
Chatka babci Weatherwax wygladala na opuszczona. Wzbudzala uczucie wyjatkowej pustki.
Niania obiegla ja i przez kuchenne drzwi wpadla do wnetrza, tupiac pokonala schody, spostrzegla wychudzona postac na lozku, blyskawicznie wyciagnela wnioski, siegnela na marmurowa toaletke po dzbanek z woda, podbiegla…
Dlon wystrzelila w gore i chwycila ja za przegub.
— Chcialam sie zdrzemnac. — Babcia otworzyla oczy. — Przysiegam, Gytho, ze wyczuwalam cie juz o mile stad.
— Musimy zaparzyc herbate, ale szybko! — rzucila niania, niemal obezwladniona ulga.
Babcia Weatherwax byla az nadto inteligentna, wiec nie probowala nawet o nic pytac.
Ale z parzeniem herbaty nie mozna sie spieszyc. Niania Ogg przestepowala z nogi na noge, patrzac, jak babcia dmucha w ogien, jak wylawia z wiadra male zabki, gotuje wode i czeka, az suszone liscie naciagna.
— Nic nie mowie — oswiadczyla niania, siadajac w koncu. — Nalej filizanke, to wszystko.
Na ogol czarownice pogardzaja wrozeniem z fusow. Herbaciane fusy nie sa wyjatkowe w swej wiedzy, co niesie przyszlosc. Sluza wlasciwie tylko jako punkt, na ktorym wzrok moze spoczac, gdy umysl zajmuje sie reszta. Praktycznie rzecz biorac, moze je zastapic cokolwiek. Bloto w kaluzy, kozuch na mleku… Niania Ogg potrafila dostrzec przyszlosc w pianie na kuflu z piwem. Przyszlosc ta nieodmiennie ukazywala, ze niania wypije odswiezajacy kufelek, za ktory prawie na pewno nie bedzie musiala placic.
— Pamietasz mloda Agnes Nitt? — spytala niania, gdy babcia szukala mleka.
Babcia zawahala sie.
— Agnes, ktora udaje Perdite?
— Perdite X. — poprawila niania. Ona przynajmniej szanowala cudze prawo do tworzenia nowych osobowosci.
Babcia wzruszyla ramionami.
— Gruba dziewucha. Swietne wlosy. Przy chodzeniu zwraca stopy na zewnatrz. Spiewa w lesie. Ma dobry glos. Czyta ksiazki. Mowi „choroba” zamiast przeklenstw. Rumieni sie, kiedy ktos na nia spojrzy. Nosi czarne koronkowe rekawiczki z ucietymi palcami.
— Pamietasz, rozmawialysmy kiedys o tym, ze moze byc… odpowiednia.
— Och, jest w niej to wlasciwe odchylenie ducha, masz racje — przyznala babcia. — Ale… to bardzo nieszczesliwe imie.
— Jej ojciec mial na imie Terminal — stwierdzila w zadumie niania. — Bylo ich trzech braci: Primal, Medial i Terminal. Obawiam sie, ze rodzina miala klopoty z edukacja.
— Chodzilo mi o Agnes. To imie zawsze jakos mi sie kojarzy z klaczkami z dywanu.
— Pewnie dlatego zaczela sie nazywac Perdita.
— Jeszcze gorzej.
— Masz ja juz przedstawiona w myslach?
— Tak, chyba tak.
— Dobrze. No to spojrzmy na te fusy.
Babcia spojrzala.
Nie bylo w nich nic szczegolnie dramatycznego, moze dlatego ze niania zbudowala napiecie i zwiekszyla oczekiwania. Ale mimo to babcia syknela przez zeby.
— No, no, cos podobnego…