Odezwal sie glos:
— Nie ksztalcilas sie, moja droga. Prawda?
— Nie.
To byla prawda. Jedyna poza Agnes warta uwagi spiewaczka w Lancre byla niania Ogg, ktorej podejscie do piosenek mozna okreslic jako czysto balistyczne: nalezy wymierzyc glos w koniec zwrotki i ruszac.
Szepty. Szepty.
— Zaspiewaj nam kilka gam, moja droga.
Rumieniec osiagnal wysokosc piersi, pedzac po falujacych powierzchniach…
— Gam?
Szepty. Stlumiony smiech.
— Do re mi? Znasz to, moja droga? Zaczynajac nisko? La la la?
— Aha. Tak.
Gdy armie zaklopotania szturmowaly szyje, Agnes ustawila glos jak mogla najnizej i zaczela.
Skupiona na nutach, pracowicie sunela od poziomu morza ku szczytom gor. Nie zauwazyla, jak na poczatku zawibrowalo krzeslo po drugiej stronie sceny, a na koncu gdzies peklo szklo i kilka nietoperzy spadlo z sufitu.
W wielkiej pustce panowala cisza, jesli nie liczyc stuku kolejnego nietoperza i cichego brzeczenia szkla gdzies wysoko.
— Czy to… to twoj pelny zakres, moja droga?
— Nie.
— Nie?
— Jesli zaspiewam jeszcze wyzej, ludzie mdleja — wyjasnila Agnes. — A kiedy schodze nizej, niektorzy mowia, ze zle sie wtedy czuja.
Szepty, szepty. Szepty, szepty, szepty.
— Czy, hm… jeszcze cos…
— Umiem spiewac ze soba na trzy. Niania Ogg twierdzi, ze nie kazdy to potrafi.
— Przepraszam… — Tu na gorze?
— Jak… do-re-mi. Rownoczesnie.
Szepty, szepty.
— Pokaz nam, mala.
— Laaaaaa…
Ludzie z boku sceny rozmawiali z wyraznym podnieceniem.
Szepty.
— A teraz emisja… — zaczal glos z ciemnosci.
— Tak, to potrafie — rzucila zirytowana Agnes. Zaczynala miec tego dosyc. — Gdzie mam wyemitowac glos?
— Slucham? Mowimy o…
— Tutaj?
— Czy tutaj?
— Albo tutaj?
To nietrudna sztuka, myslala Agnes. Moze imponowac, jesli wlozy sie slowa w usta siedzacej obok kukielki, jak to robia wedrowni sztukmistrze, ale nie da sie ustawic glosu zbyt daleko tak, by nadal oszukac cala publicznosc.
Teraz, kiedy oczy przyzwyczaily sie do polmroku, rozpoznawala sylwetki ludzi odwracajacych sie w fotelach. Byli wyraznie zdumieni.
— Mowilas, ze jak sie nazywasz, moja droga?
Glos, ktory w pewnym momencie zdradzal slady lekcewazenia, teraz brzmial jak pokonany.
— Ag-Per… Perdita — odparla Agnes. — Perdita Nitt. Perdita X… Nitt.
— Byc moze, trzeba bedzie cos zrobic z tym Nitt, moja droga.
Drzwi chaty babci Weatherwax otworzyly sie same.
Jarge Tkacz zawahal sie. Oczywiscie, jest przeciez czarownica. Ludzie uprzedzali go, ze takie rzeczy sie zdarzaja.
Nie lubil tego. Ale nie lubil tez swojego krzyza, zwlaszcza kiedy krzyz jego nie lubil. Nie jest latwo, gdy atakuje czlowieka jego wlasny kregoslup.
Wszedl wolno, krzywiac sie i podpierajac dwoma laskami.
Czarownica siedziala w fotelu na biegunach, odwrocona plecami do drzwi.
Jarge wahal sie.
— Wejdz, Jarge Tkaczu — odezwala sie babcia Weatherwax. — Dam ci cos na ten twoj bolacy grzbiet.
Szok sprawil, ze Jarge sprobowal sie wyprostowac, a to z kolei spowodowalo wybuch czegos rozpalonego do bialosci w okolicach krzyza.
Babcia Weatherwax przewrocila oczami i westchnela.
— Mozesz usiasc?
— Nie, psze pani. Ale moge upasc na stolek.
Babcia wyjela z kieszeni fartucha niewielka czarna buteleczke. Potrzasnela nia energicznie. Jarge szerzej otworzyl oczy.
— Miala to pani juz gotowe?
— Tak — potwierdzila szczerze babcia.
Juz dawno pogodzila sie z faktem, ze ludzie oczekuja czegos lepkiego i dziwnie zabarwionego. Choc to nie lekarstwo zalatwialo sprawe, ale raczej — w pewnym sensie — lyzka.
— To mieszanina rzadkich ziol i roznych takich — wyjasnila. — W tym sukrozy i akwy.
— Cos takiego… — Na Jarge wywarlo to spore wrazenie.
— A teraz lyknij solidnie.
Wykonal polecenie. Lekarstwo smakowalo troche jak lukrecja.
— Wypijesz jeszcze lyk wieczorem, zanim pojdziesz spac — tlumaczyla dalej babcia. — A potem trzykrotnie obiegniesz kasztan.
— …trzy razy kasztan…
— I jeszcze… Poloz sosnowa deske pod materac. Ale to musi byc deska z dwudziestoletniego drzewa. Nie zapomnij.
— …dwudziestoletnie drzewo… — powtorzyl Jarge. Uznal, ze powinien dodac cos od siebie. — Zeby te bolace wezly z grzbietu przeszly do deski? — probowal zgadnac.
Babcia spojrzala na niego z podziwem. Byl to niezwykle pomyslowy element ludowych przesadow, wart zapamietania na pozniejsze okazje.
— Wlasnie tak.
— I to wszystko?
— A chciales czegos wiecej?
— Bo ja… no… myslalem, ze beda tance, spiewy i takie rozne.
— Zalatwilam wszystko, zanim przyszedles — uspokoila go babcia.
— Cos takiego… No tak. A tego… Chodzi o zaplate…
— Och, nie chce zaplaty — zapewnila. — Branie pieniedzy przynosi pecha.
— Aha. Rzeczywiscie. — Jarge rozpromienil sie.
— Ale moze… Gdyby twoja zona miala jakies stare ubrania, to nosze rozmiar 12, czarne w miare mozliwosci. Albo gdyby akurat piekla ciasto, byle bez sliwek, bo mam po nich wzdecia, albo odstawila gdzies troche miodu na przyklad. A moze akurat bedziesz bil swinie, najbardziej lubie od karku, czasem troche szynki albo raciczki… Wlasciwie cokolwiek, co nie bedzie ci potrzebne. Ale to nieobowiazkowe. Nie chcialabym narzucac ludziom zadnych obowiazkow tylko dlatego, ze jestem czarownica. Jak tam w domu, wszystko w porzadku? Nikomu nic nie dolega, mam nadzieje…
Patrzyla, jak zaczyna rozumiec.
— A teraz pomoge ci wyjsc za prog — powiedziala.
Tkacz nie byl pewien, co wlasciwie sie stalo. Babcia, zwykle tak pewnie stapajaca po ziemi, teraz jak gdyby