— Widzisz? Widzisz?
— Tak.
— Jakby… czaszka?
— Tak.
— A te oczy? O malo co bym sie po… Wsciekle mnie zdumialy te oczy, slowo daje.
Babcia spokojnie odstawila filizanke.
— Matka Agnes pokazala mi jej listy do domu — opowiadala niania. — Przynioslam je tutaj. Naprawde sie martwie, Esme. Ona moze sie spotkac z czyms naprawde niedobrym. To przeciez dziewczyna z Lancre. Jedna z naszych. Zawsze powtarzam, ze zadne klopoty niestraszne, kiedy chodzi o kogos z naszych.
— Herbaciane fusy nie znaja przyszlosci — przypomniala cichym glosem babcia. — Wszyscy o tym wiedza.
— Fusy nie wiedza.
— A kto bylby takim durniem, zeby tlumaczyc cokolwiek kupce suszonych lisci?
Babcia Weatherwax przyjrzala sie listom od Agnes. Byly napisane starannym, okraglym pismem kogos, kto uczyl sie liter, kopiujac je na tabliczce, a potem nie pisal juz tak duzo, by zmienilo mu to charakter. Ten ktos takze bardzo porzadnie przed pisaniem rysowal olowkiem na papierze delikatne linijki.
Babcia wziela nastepny.
I nastepny…
— Co to jest opera? — zapytala babcia Weatherwax.
— Cos takiego jak teatr, tylko ze spiewaja — wyjasnila niania Ogg.
— Ach, teatr… — mruknela posepnie babcia.
— Nasz Nev mi wytlumaczyl. Ani slowa normalnie, tylko spiewaja w zagranicznych jezykach. Nic nie mogl zrozumiec.
Babcia odlozyla listy.
— No tak, ale wasz Nev wielu rzeczy nie moze zrozumiec. A co wlasciwie robil w tym operowym teatrze?
— Zwijal olow z dachu — odparta z zadowoleniem niania. To nie byla kradziez, jesli robil to ktos z Oggow.
— Niewiele wynika z tych listow poza tym, ze zdobywa edukacje — stwierdzila babcia. — Ale to jeszcze nie…
Ktos niesmialo zapukal do drzwi. Byl to Shawn Ogg, najmlodszy syn niani, a takze calosc sluzby cywilnej i publicznej Lancre. W tej chwili mial na piersi odznake listonosza. Lancranska sluzba pocztowa polegala na zdjeciu torby listow z gwozdzia, gdzie wieszal ja woznica dylizansu, i dostarczeniu ich do odleglych domostw, kiedy Shawn znalazl wolna chwile. Co prawda wielu obywateli mialo zwyczaj osobiscie zjawiac sie przy drzewie i grzebac w worku, poki nie znalezli jakiegos listu, ktory im sie spodobal.
Z szacunkiem dotknal helmu na powitanie babci Weatherwax.
— Mam duzo listow, mamo — zwrocil sie do niani Ogg. — Wszystkie sa adresowane do… no, moze lepiej sama zobacz.
Niania wziela podany plik przesylek.
— „Czarownica z Lancre” — przeczytala glosno.
— Czyli to do mnie — uznala babcia i stanowczo wyjela jej listy z reki.
— Aha. No tak… Lepiej juz pojde… — Niania cofala sie do drzwi.
— Ciekawe, czemu ludzie do mnie pisza? — zastanawiala sie babcia, otwierajac koperte. — Chociaz przypuszczam, ze wiesci sie rozchodza…
Zaczela czytac.
— „Droga Czarownico, chcialabym tylko powiedziec, jak bardzo jestem wdzieczna za przepis na Slynna Zapiekanke z Marchwi i Ostryg. Moj maz…”.
Niania Ogg byla juz w polowie sciezki, kiedy jej buty nagle staly sie zbyt ciezkie, by je uniesc.
— Gytho Ogg! Wracaj tu natychmiast!
Agnes sprobowala jeszcze raz. Nikogo w Ankh-Morpork nie znala i chciala z kims porozmawiac, nawet jesli ten ktos nie sluchal.
— Mysle, ze przybylam tutaj glownie z powodu czarownic — oswiadczyla.
Christine odwrocila sie z oczami szeroko otwartymi ze zdumienia. Ustami rowniez. Przypominala bardzo ladna kule bilardowa.
— Czarownice?! — szepnela.
— Tak — potwierdzila ze znuzeniem Agnes. Czarownice zawsze ludzi fascynowaly. Powinni pomieszkac troche w ich sasiedztwie, pomyslala.
— Rzucaja zaklecia i lataja wszedzie na miotlach?!
— O tak.
— Nic dziwnego, ze ucieklas!!
— Co? Och… nie, to nie tak. Znaczy, one nie sa zle. To cos… cos o wiele gorszego.
— Gorsze niz zle?!
— Uwazaja, ze wiedza, co jest dla czlowieka najlepsze.
Christine zmarszczyla czolo, jak zwykla czynic, kiedy tylko rozwazala problem bardziej skomplikowany niz „jak ci na imie?”.
— To nie jest chyba takie stra…
— Wtracaja sie we wszystko! Wydaje im sie, ze skoro maja racje, to tak jakby postepowaly dobrze! I wlasciwie nie rzucaja prawdziwych czarow. Tylko oszukuja ludzi i sa sprytne! Mysla, ze wolno im robic, na co tylko maja ochote!
Jej emocje zaskoczyly Christine.
— Och, to straszne!! Chcialy, zebys cos zrobila?!
— Chcialy, zebym czyms sie stala. Ale ja nie mam zamiaru!
Christine przygladala sie jej przez chwile. A potem odruchowo zapomniala o wszystkim, co przed chwila uslyszala.
— Chodzmy!! — zawolala. — Rozejrzymy sie!!
Niania Ogg wyjela cos podluznego owinietego w papier. Babcia przygladala sie jej surowo, z rekami skrzyzowanymi na piersi.
— Rozumiesz — mamrotala niania pod jej laserowym spojrzeniem — moj zmarly maz, pamietam, powiedzial kiedys po kolacji… Tak powiedzial: „A wiesz, mamusko, szkoda by bylo, zeby wszystko, co wiesz, przeminelo razem z toba. Czemu nie zapiszesz tego i owego?”. Wiec zanotowalam cos czasem w wolnej chwili, a potem pomyslalam, ze milo by bylo zalatwic to jak nalezy, wiec poslalam wszystko do ludzi od Almanachu w Ankh-Morpork, prawie nic ode mnie nie wzieli, a jakis czas temu przyslali mi to… Mysle, ze niezle sie sprawili,