do tego przyzna.
— Gdzie sie szkolilas?! — pytala Christine. — Ja uczylam sie przez trzy lata u madame Venturi w Quirmskim Konserwatorium!!
— Hm… ja… — Agnes zawahala sie, wyprobowujac w myslach kolejne zdanie. — Szkolila mnie… lady Ogg. Ale ona nie ma konserwatorium, bo w gory trudno sprowadzic szklo.
Christine chyba nie zamierzala tego kwestionowac. Cokolwiek uznala za zbyt trudne do zrozumienia, ignorowala.
— W chorze nie placa zbyt wiele, prawda?!
— Nie.
Placili mniej niz za mycie podlog. A to dlatego, ze kiedy sie daje ogloszenie o brudnej podlodze, nie zglaszaja sie setki chetnych do szorowania.
— Ale ja to wlasnie zawsze chcialam robic. Poza tym liczy sie status!!
— Rzeczywiscie, trzeba go tez doliczyc.
— Bylam obejrzec te pokoje, ktore nam przydzielili. Strasznie sa ciasne!! Ktory dostalas?!
Agnes spojrzala tepo na klucz, ktory jej przekazano, wraz z licznymi surowymi instrukcjami w stylu „zadnych mezczyzn”, a takze nieprzyjemnym („tobie nie musze tego mowic”) wyrazem twarzy opiekunki choru.
— Siedemnascie.
Christine klasnela w dlonie.
— Cudownie!!
— Slucham?
— Tak sie ciesze!! Mieszkasz obok mnie!!
Agnes zdumiala sie. Pogodzila sie juz z tym, ze zawsze wybieraja ja ostatnia do wielkiej zespolowej gry Zycia.
— No… tak, chyba rzeczywiscie.
— Jaka musisz byc szczesliwa!! Masz taka majestatyczna figure do opery!! I takie wspaniale wlosy, kiedy je tak upinasz do gory!! Przy okazji, do twarzy ci w czarnym!!
Majestatyczna, myslala Agnes. Takie slowo nigdy, ale to nigdy nie przyszloby jej do glowy. A biel zawsze omijala z daleka, bo w bialym wygladala jak sznur z suszaca sie bielizna w wietrzny dzien.
Podazyla za Christine.
Przyszlo jej na mysl, kiedy maszerowala ku swojej nowej kwaterze, ze jesli czlowiek spedzi z ta dziewczyna troche czasu w jednym pomieszczeniu, powinien otworzyc okno, zeby nie utonac w znakach przestankowych.
Gdzies z tylu sceny, calkiem niezauwazony, ktos przygladal sie, jak odchodza.
Ludzie byli zwykle zadowoleni, widzac nianie Ogg. Potrafila sprawic, ze czuli sie jak w domu we wlasnym domu. Ale byla tez czarownica, a zatem i ekspertem pojawiania sie akurat po upieczeniu ciasta czy zrobieniu kielbas. Niania zwykle wedrowala z siatka wcisnieta w nogawke jej dlugich do kolan reform. Na wypadek, jak to tlumaczyla, gdyby ktos chcial jej cos podarowac.
— A jak tam, pani Nitt — podsumowala w okolicach trzeciego kawalka ciasta i czwartej filizanki herbaty — miewa sie pani coreczka? Chodzi mi o Agnes.
— Ach, nie slyszala pani, pani Ogg? Wyruszyla do Ankh-Morpork, zeby zostac spiewaczka.
Serce w niani zamarlo.
— Co pani powie! — skomentowala ostroznie. — Miala dobry, spiewny glos, jak pamietam. Naturalnie, udzielilam jej kilku rad. Slyszalam czasem, jak spiewa w lesie.
— To przez tutejsze powietrze — wyjasnila pani Nitt. — Zawsze miala potezna piers.
— Tak, trzeba przyznac. Znana byla z tego. Czyli… no… nie ma jej tutaj, prawda?
— Zna pani nasza Agnes. Nigdy wiele nie mowi. Zdaje mi sie, ze bylo jej tu troche nudno.
— Nudno? W Lancre?
— To samo jej powtarzalam — zgodzila sie pani Nitt. — Powiadam: mamy czasami piekne zachody slonca. A w kazdy Wtorek Duchowego Ciasta jest przeciez jarmark, regularnie.
Niania Ogg myslala o Agnes. Trzeba wielkich mysli, zeby zmiescic ja w nich cala.
W Lancre zawsze rodzily sie mocne, zdrowe kobiety. Lancranski farmer potrzebowal zony, ktora bez trudu wlasnym fartuchem zatlucze wilka na smierc, gdy spotka go podczas wycieczki do lasu po drewno. I chociaz calowanie poczatkowo ma wiecej uroku od gotowania, porzadny lancranski chlopak, szukajacy narzeczonej, ma w pamieci ojcowska rade, ze pocalunki z czasem traca na znaczeniu, natomiast kuchnia z latami staje sie zwykle coraz lepsza. Dlatego swoje zaloty kieruje raczej ku tym rodzinom, ktore wyraznie zdradzaja tradycje dobrego jedzenia.
Agnes byla, zdaniem niani, calkiem atrakcyjna w dosc ekspansywnym stylu: piekny przyklad typowej lancranskiej kobiecosci. To znaczy, ze byla w przyblizeniu jak dwie kobiecosci z dowolnych innych okolic.
Niania pamietala tez, ze byla milkliwa i jakby wiecznie zaklopotana — pewnie chciala zmniejszyc zajmowany przez siebie fragment swiata.
Ale zdradzala juz oznaki odpowiednich zdolnosci. Wlasciwie nalezalo sie tego spodziewac. Nic nie stymuluje magicznych nerwow bardziej od uczucia niedopasowania. Dlatego Esme jest taka dobra. W przypadku Agnes poczucie to manifestowalo sie noszeniem czarnych koronkowych rekawiczek i bladego makijazu oraz przedstawianiem sie jako Perdita plus inicjal z samego tylka alfabetu. Niania uwazala jednak, ze wszystko to szybko jej przejdzie, gdy tylko zajmie sie uczciwym czarownictwem.
Powinna bardziej uwazac z ta muzyka. Moc znajduje wejscia roznymi drogami…
Muzyka i magia maja ze soba wiele wspolnego. Na przyklad obie sa na „m”.
Niech to licho… Niania liczyla na te dziewczyne.
— Czesto pisala do Ankh-Morpork, zeby jej przysylali muzyke — powiedziala pani Nitt. — Sama popatrz.
Wreczyla niani stos kartek.
Niania przerzucila je. Nuty byly w Ramtopach dosc popularne, a spiewy w izbie uznawano za trzecie w kolejnosci najlepsze zajecie na dlugie zimowe wieczory. Ale niania widziala, ze nie jest to zadna normalna muzyka. Kartki byly za bardzo zaczernione.
—
— To zagraniczne — wyjasnila z duma pani Nitt.
— Rzeczywiscie — przyznala niania.
Pani Nitt spogladala na nia wyczekujaco.
— Co? — zdziwila sie niania, ale natychmiast zrozumiala. — Aha.
Pani Nitt zerknela szybko na pusta filizanke po herbacie.
Niania westchnela i odsunela nuty. Czasami rzeczywiscie pojmowala, o co chodzi babci Weatherwax: ludzie czesto zbyt malo oczekuja od czarownic.
— Tak, oczywiscie. — Starala sie usmiechac. — Zobaczmy, co przeznaczenie, w postaci tych wyschnietych juz kawalkow lisci, postawilo na naszej drodze.
Przybrala odpowiednio okultystyczny wyraz twarzy i zajrzala na dno filizanki.
Ktora sekunde pozniej roztrzaskala sie, uderzajac o podloge.
Pokoj byl maly. Wlasciwie byla to polowka malego pokoju, gdyz przedzielono go cienka scianka. Mlodsze chorzystki w Operze staly jeszcze nizej niz zmieniajacy dekoracje uczniowie maszynistow.
W pokoju znalazlo sie dosc miejsca na lozko, szafe, garderobe i — calkiem tu nie na miejscu — wielkie lustro, duze jak drzwi.
— Imponujace, prawda?! — stwierdzila Christine. — Probowali je wyniesc, ale jest chyba wmurowane. Na pewno bardzo sie przyda!!
Agnes nie odpowiadala. W swojej polowce pokoju — drugiej czesci tego tutaj — nie miala lustra. I byla z tego zadowolona. Nie uwazala luster za obiekty z natury przyjazne. Nie chodzilo tylko o pokazywane obrazy. Bylo w lustrach cos… cos niepokojacego. Zdawalo sie, ze na nia patrza. Agnes nie znosila, gdy ktos na nia patrzyl.
Christine stanela w niewielkiej pustej przestrzeni na srodku podlogi i okrecila sie dookola. Obserwowanie jej bylo przyjemnym zajeciem. Zdawala sie skrzyc. Cos w niej sugerowalo cekiny.