— Wybaczy pan, panie prezesie — rzekl i podniosl psa. Blyskawicznie przycisnal jego lape do poduszki i obok podpisu odcisnal rowny, maly slad lapy.
Powtorzyl te czynnosci jeszcze kilkanascie razy, piec otrzymanych w ten sposob not bankowych wsunal pod bibule, a reszte nowych pieniedzy — i prezesa — zabral na spacer.
Cosmo Lavish patrzyl wrogo na swoje odbicie. Czesto w lustrze udawalo mu sie trzy albo cztery razy z rzedu, potem — co za wstyd — probowal publicznie, a jesli ludzie byli tak glupi, zeby o tym wspomniec, pytali: „Cos panu wpadlo do oka?”.
Kazal nawet skonstruowac aparat, w ktorym nakrecany mechanizm raz po raz podciagal mu jedna brew. Otrul czlowieka, ktory go wykonal, od razu, kiedy odbieral towar, i rozmawial z nim w tym cuchnacym malym warsztacie, czekajac, az srodek zadziala. Tamten mial juz prawie osiemdziesiat lat, a Cosmo byl ostrozny, wiec sprawa nie zwrocila uwagi strazy. Zreszta w tym wieku to nie powinno sie chyba liczyc jako morderstwo. Raczej przysluga. I przeciez nie mogl ryzykowac, ze stary duren wszystko radosnie wypapla, kiedy juz Cosmo zostanie Patrycjuszem.
Chociaz, kiedy sie zastanowic, powinien chyba zaczekac, az bedzie pewien, ze maszyna do cwiczenia brwi dziala, jak nalezy. Podbila mu oko, nim dokonal kilku ostroznych poprawek.
Jak to robi Vetinari? Cosmo byl pewien, ze tylko dzieki temu zostal Patrycjuszem. Owszem, pomoglo mu kilka niewyjasnionych zabojstw, jasne, ale to, jak potrafil unosic brew, pozwolilo mu utrzymac wladze.
Cosmo od dawna juz studiowal Vetinariego. Na spotkaniach towarzyskich bylo to latwe. Wycinal tez kazdy jego obrazek, jaki pojawial sie w „Pulsie”. Jaki sekret pozwalal temu czlowiekowi pozostawac takim poteznym i nietknietym? Jak mozna go zrozumiec?
Az pewnego dnia przeczytal w tej czy innej ksiazce: „Jesli chcesz zrozumiec czlowieka, musisz przejsc mile w jego butach”.
Wpadl na znakomity, genialny pomysl.
Westchnal radosnie i zaczal sciagac czarna rekawiczke.
Oczywistym biegiem rzeczy wyslano go do szkoly skrytobojcow. Byla to naturalna droga dla mlodych ludzi odpowiedniej klasy i akcentu. Przezyl i studiowal trucizny, poniewaz slyszal, ze byla to specjalnosc Vetinariego. Ale nudzil sie tam. Gildia byla teraz bardzo wystylizowana. Tak zabrneli w smieszne koncepcje honoru i elegancji, ze chyba calkiem zapomnieli, co powinien robic skrytobojca.
Rekawiczka zsunela sie i oto byl…
O tak…
Dotychczas wykonal swoja robote wspaniale.
Cosmo wpatrywal sie w cudowny przedmiot, przesuwajac dlon, by chwytal swiatlo. Stygium dziwnie reagowalo na swiatlo: czasami odbijalo je srebrzyscie, czasami oleiscie zolto, a czasem pozostawalo niezmiennie czarne. I bylo cieple, nawet tutaj. W bezposrednim blasku slonca wybuchneloby plomieniem.
Ten metal naprawde byl chyba przeznaczony dla tych, ktorzy poruszaja sie w cieniu…
Pierscien Vetinariego. Jego sygnet herbowy. Tak niewielki przedmiot, a jednak tak potezny. Praktycznie bez zadnych ozdob, jesli nie liczyc waskiej obwodki wokol kartuszu, na ktorym widniala ostro wycieta szeryfowana litera:
V
Mogl sie tylko domyslac, do czego posunal sie jego sekretarz, by zdobyc ten pierscien. Kazal wykonac replike, „rewersywnie projektowana” — cokolwiek to znaczylo — z lakowych pieczeci, ktore pierscien tak imponujacy stemplowal. Byly tez lapowki (kosztowne) i sugestie pospiesznych rozmow, ostroznych wymian i dokonywanych w ostatniej chwili poprawek, by replika byla dokladnie taka, jak nalezy…
I tutaj, na jego palcu, tkwil teraz ten prawdziwy sygnet. Bardzo mocno tkwil, trzeba przyznac. Z punktu widzenia Cosmo, Vetinari mial bardzo szczuple palce jak na mezczyzne, wiec wcisniecie pierscienia za kostke wymagalo prawdziwego wysilku. Dotychczas marudzil, ze trzeba go powiekszyc, glupio nie pojmujac, ze to by go zniszczylo. Magia — a Vetinari z pewnoscia mial swoja magie — by wyciekla. Pierscien nie bylby juz calkowicie prawdziwy.
Owszem, przez pierwsze kilka dni bolalo jak demony, ale teraz Cosmo dryfowal ponad bolem, po czystym blekitnym niebie.
Byl dumny z tego, ze nie jest glupcem. Od razu by poznal, gdyby jego sekretarz probowal go oszukac zwykla kopia. Ale wstrzas, jaki poplynal wzdluz ramienia, kiedy wsunal… no dobrze, wcisnal… pierscien na palec, wystarczal, by go przekonac, ze dostal oryginal. Juz teraz czul, ze jego mysli sa ostrzejsze, szybsze…
Przesunal palcem przez wyraznie rzezbione V i spojrzal na Drumk… na Dotychczasa.
— Wydajesz sie zatroskany, Dotychczas — zauwazyl.
— Palec stal sie bardzo bialy, sir. Niemal bladoniebieski. Czy na pewno nie boli?
— Ani troche. Czuje sie… calkowicie opanowany. Ostatnio bywasz… zmartwiony, Dotychczasie. Dobrze sie czujesz?
— Ehm… Swietnie, sir — zapewnil Dotychczas.
— Musisz rozumiec, ze z waznych powodow poslalem z toba pana Zurawine — tlumaczyl Cosmo. — Wczesniej czy pozniej Morpeth by komus powiedzial, niezaleznie od tego, ile bys mu dal pieniedzy.
— Ale chlopak w tym sklepie…
— Dokladnie taka sama sytuacja. Zreszta to byla uczciwa walka. Nieprawda, Zurawino?
Blyszczaca lysina Zurawiny uniosla sie nad ksiazka.
— Tak, sir. Byl uzbrojony.
— Ale… — zaczal Dotychczas.
— Tak? — spytal chlodno Cosmo.
— Eee… Nic takiego, sir. Ma pan racje, oczywiscie.
Ten chlopak mial maly nozyk i byl calkiem pijany. Dotychczas zastanawial sie, jak wiele jest to warte przeciwko zawodowemu zabojcy.
— Prawda? — zgodzil sie uprzejmie Cosmo. — A ty jestes doskonaly w tym, co robisz. Podobnie jak Zurawina. Czuje, ze wkrotce bede mial dla ciebie kolejna misje. A teraz idz i zjedz kolacje.
Kiedy Dotychczas otworzyl drzwi, Zurawina zerknal na Cosmo, ktory niemal niedostrzegalnie pokrecil glowa. Pechowo dla Dotychczasa, dysponowal on znakomitym widzeniem peryferyjnym.
On sie wszystkiego dowie, on sie wszystkiego dowie, on sie wszystkiego dooowieeeee! — jeczal do siebie, kiedy biegl przez korytarze.
To ten nieszczesny sygnet, nic innego. Ale to przeciez nie moja wina, ze Vetinari ma chude palce. Na pewno by cos wywachal, gdyby to dranstwo pasowalo! Dlaczego mi nie pozwolil go powiekszyc? Ha… Gdybym to zrobil, wyslalby potem Zurawine, zeby zabil jubilera! Wiem, ze posle go za mna, po prostu wiem!
Zurawina przerazal Dotychczasa. Mowil cicho i ubieral sie skromnie. A kiedy Cosmo nie potrzebowal jego uslug, caly dzien siedzial i czytal ksiazke. To niepokoilo. Gdyby ten czlowiek byl niepismiennym zbojem, w jakis dziwny sposob sytuacja wygladalaby lepiej, bylaby bardziej… zrozumiala. Nie mial wyraznie zadnego zarostu, a blask jego lysiny w sloneczny dzien mogl oslepic.
Wszystko zreszta zaczelo sie od klamstwa. Dlaczego Cosmo mu uwierzyl? Poniewaz byl oblakany, chociaz niestety nie przez caly czas. Byl takim hobbystycznym szalencem. Mial to… to cos w kwestii lorda Vetinariego.
Na poczatku Dotychczas tego nie zauwazyl. Zdziwil sie tylko, ze na rozmowie kwalifikacyjnej Cosmo tak