To nie bylo zloto. Ale ten naplyw mial swoje skutki, trudno zaprzeczyc. Na przyklad spadaly place.

Demonstranci protestowali przeciwko zatrudnianiu golemow, ktore bez skarg wykonywaly najbrudniejsze prace, nie zadaly przerw i byly tak uczciwe, ze nawet placily podatki. Ale nie byly ludzmi i jarzyly sie im oczy, a to ludzi draznilo.

Pan Bent musial czekac za kolumna. Moist ledwie zdazyl przekroczyc prog banku, z radosnym Panem Maruda pod pacha, gdy glowny kasjer stanal u jego boku.

— Personel sie niepokoi, sir — oznajmil, prowadzac Moista do schodow. — Pozwolilem sobie ich poinformowac, ze przemowi pan do nich pozniej.

Moist wyczuwal ich niespokojne spojrzenia. Dostrzegal tez inne rzeczy — teraz, kiedy patrzyl na wszystko okiem wlasciciela. Owszem, bank zostal zbudowany porzadnie i z dobrych materialow, ale kiedy czlowiek juz spojrzal poza te fakty, zaczynal widziec zaniedbania i wplyw czasu. Budynek przypominal teraz niewygodnie wielki dom biednej wdowy, ktora juz nie widzi kurzu. Mosiadz byl raczej zmetnialy, aksamitne kotary postrzepione i miejscami wytarte, a marmurowa posadzka mocno niejednolicie lsniaca…

— Co? — zapytal. — A tak, dobry pomysl. Moglby pan dopilnowac, zeby tu posprzatano?

— Slucham?

— Dywany sa ubrudzone, sznury z pluszu sie rozplataja, kotary pamietaja lepsze stulecia, a mosiadz wymaga solidnego polerowania. Bank powinien wygladac elegancko, panie Bent. Zebrakowi moze pan dac jalmuzne, ale nie pozyczy mu pan pieniedzy.

Bent uniosl brwi.

— To jest opinia prezesa, jak rozumiem?

— Prezesa? O tak. Pan Maruda bardzo ceni czystosc. Mam racje, Panie Marudo?

Pan Maruda przestal warczec na Benta i szczeknal kilka razy.

— Widzi pan? — ucieszyl sie Moist. — Kiedy nie wiadomo, co robic, zawsze warto przyczesac wlosy i wyczyscic buty. To madre powiedzenie, panie Bent. A teraz do roboty.

— Wzniose sie na szczyty swych mozliwosci, sir — zapewnil Bent. — A tymczasem zlozyla nam wizyte pewna mloda dama. Wydawala sie niechetna, by zdradzic swoje nazwisko, ale zapewnila, ze ucieszy sie pan z jej odwiedzin. Wprowadzilem ja do mniejszej sali konferencyjnej.

— Musial pan otworzyc okno? — zapytal Moist z nadzieja.

— Nie, sir.

To wykluczalo Adore Belle. Ale natychmiast pojawila sie przerazajaca mysl.

— Nie jest kims z rodziny Lavishow, co?

— Nie, sir. Poza tym zbliza sie pora na drugie sniadanie Pana Ma… drugie sniadanie prezesa, sir. Je zimnego kurczaka, bez kosci. To ze wzgledu na zoladek. Przysle porcje do mniejszej sali konferencyjnej, dobrze?

— Moglby pan skrecic cos i dla mnie?

— Skrecic, sir? — Bent zdziwil sie wyraznie. — To znaczy ukrasc?

Ach, to taki typ czlowieka, pomyslal Moist.

— Chodzi mi o to, zeby znalazl mi pan cos do zjedzenia — przetlumaczyl.

— Oczywiscie, sir. W apartamencie jest nieduza kuchnia i mamy dyzurujacego kuchmistrza. Pani Lavish mieszkala tam od dluzszego czasu. Interesujace bedzie znowu miec zarzadce Krolewskiej Mennicy.

— Podoba mi sie brzmienie tych slow… Zarzadca Krolewskiej Mennicy… Co pan na to, Panie Marudo?

Jak na dany znak, prezes znow szczeknal.

— Hmm — mruknal Bent. — Jeszcze jedno, sir. Czy zechcialby pan podpisac te dokumenty?

Wskazal stos papierow.

— Co to takiego? Nie protokoly, mam nadzieje? Nie zajmuje sie protokolami.

— Rozmaite formalnosci, sir. Zasadniczo w sumie oznaczaja, ze kwituje pan przejecie banku w imieniu prezesa, ale zostalem poinformowany, ze odcisk lapy Pana Marudy powinien sie pojawic w zaznaczonych miejscach.

— Czy on musi to wszystko przeczytac? — upewnil sie Moist.

— Nie, sir.

— Wiec nie bede czytal. To bank. Oprowadzil mnie pan. To nie tak, ze brakuje mu kola albo czegos w tym rodzaju. Prosze mi tylko pokazac, gdzie mam podpisac.

— Tutaj, sir. I tutaj. I tutaj. I tutaj. I tutaj. I tutaj. I tutaj…

* * *

Czekajaca w sali konferencyjnej osoba byla z pewnoscia atrakcyjna kobieta, ale poniewaz pracowala dla „Pulsu”, Moist nie potrafil jej przyznac statusu pelnoprawnej damy. Damy nie cytuja okrutnie i slowo w slowo tego, co czlowiek powiedzial, ale nie calkiem mial na mysli, ani nie wala w potylice jakims nieoczekiwanym i trudnym pytaniem. Chociaz, jesli sie zastanowic, robia to, wlasciwie nawet czesto. Ale ona w ten sposob zarabiala na zycie.

Musial jednak przyznac, ze rozmowa z Sacharissa Cripslock byla calkiem niezla zabawa…

— Sacharissa! Coz za latwo przewidywalna niespodzianka! — zawolal, wchodzac do pokoju.

— Pan Lipwig! Bardzo mi przyjemnie, jak zawsze — odpowiedziala. — Podobno psiakosc jest teraz pana dewiza…

…Zabawa tego wlasnie rodzaju. Troche jak zonglowanie mieczami. Czlowiek musial stale byc skoncentrowany. Dobre cwiczenie.

— Juz tworzysz naglowki? — zapytal. — Ja tylko wypelniam warunki testamentu pani Lavish. — Postawil Pana Marude na wypolerowanym blacie i usiadl.

— Czyli zostal pan prezesem banku?

— Nie. Prezesem jest ten oto Pan Maruda. Szczeknij uprzejmie do tej milej pani z rychliwym olowkiem, Panie Marudo.

— Hauff — powiedzial Pan Maruda.

— Pan Maruda jest prezesem… — Sacharissa przewrocila oczami. — Naturalnie. A pan przyjmuje od niego polecenia?

— Tak. Przy okazji, jestem zarzadca Krolewskiej Mennicy.

— Pies i jego pan — powiedziala Sacharissa. — Jak milo. I zapewne potrafi pan czytac mu w myslach? Dzieki mistycznym wiezom laczacym psa i czlowieka?

— Nie potrafilbym lepiej tego wyrazic, Sacharisso.

Usmiechneli sie do siebie. To byla zaledwie pierwsza runda. Oboje dopiero sie rozgrzewali.

— Mozna wiec uznac, ze nie zgodzi sie pan z tymi, ktorzy uznaja to za ostatni fortel pani Lavish, by utrzymac bank poza zasiegiem krewnych i powinowatych, ktorych uwaza sie za niezdolnych do pokierowania nim gdziekolwiek indziej niz do ruiny? A moze potwierdzi pan opinie wielu osob, ze Patrycjusz ma zamiar przywolac do porzadku niechetny wspolpracy swiat finansjery naszego miasta i ta sytuacja daje mu doskonala okazje?

— Ci, ktorzy uznaja, opinia wielu osob… Kim sa ci tajemniczy ludzie? — zapytal Moist i sprobowal uniesc brew tak przekonujaco, jak robil to Vetinari. — I jakim cudem znasz ich tak wielu?

Sacharissa westchnela.

— A czy nie opisalby pan Pana Marudy jako bedacego w rzeczywistosci zaledwie wygodna marionetka?

— Hau? — zainteresowal sie pies, slyszac swoje imie.

— Uwazam to pytanie za obrazliwe — oswiadczyl Moist. — I on rowniez.

— Moist, przestal pan byc zabawny. — Sacharissa zamknela notes. — Mowi pan jak… jak bankier.

— Ciesze sie, ze tak uwazasz.

Pamietaj, fakt, ze zamknela notes, nie znaczy, ze mozesz sie zdekoncentrowac.

— Zadnych poscigow na spienionych rumakach? Nic, co wywola nasz zachwyt? Zadnych szalonych marzen?

— No coz, kazalem juz odnowic foyer.

Sacharissa zmruzyla oczy.

— Odnowic foyer? Kim jestes i co zrobiles z prawdziwym Moistem von Lipwigiem?

— Nie, mowie powaznie. Musimy sprzatnac u siebie, zanim wezmiemy sie za sprzatanie ekonomii. — Moist

Вы читаете Swiat finansjery
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату