Poczul, ze zoladek podchodzi mu do gardla. Nie tak mialo byc! Nie chcial, zeby ktokolwiek zginal…
A potem zwymiotowal.
To bylo w zeszlym tygodniu. I nic sie nie poprawilo.
Lord Vetinari mial czarna karete.
Inni ludzie takze miewali czarne karety.
A zatem nie kazdy w czarnej karecie musi byc lordem Vetinarim.
Byl to istotny poglad filozoficzny, o ktorym Moist — ku swemu zalowi — pod wplywem chwilowych emocji calkiem zapomnial.
Teraz emocje juz opadly. Cosmo Lavish byl calkiem rozluzniony, a przynajmniej staral sie na takiego wygladac. Ubieral sie na czarno, oczywiscie, jak robia ludzie, ktorzy chca pokazac, ze sa bogaci. Ale prawdziwa jego ozdoba byla broda.
Technicznie byla to kozia brodka, podobna do noszonej przez lorda Vetinariego. Cienka linia czarnych wlosow biegla po obu policzkach, skrecala w bok, by rownie waska odnoga siegnac pod nos, a potem spotkac sie w czarnym trojkacie tuz ponizej wargi, dajac w ten sposob cos, co Cosmo musial uwazac za wyglad pelen groznej elegancji. I rzeczywiscie, u Vetinariego dawalo. U Cosmo ten przyciety zarost dryfowal nieszczesliwie na obwislych policzkach, blyszczacych drobnymi kropelkami potu, i czynil wasiki praktycznie niewidocznymi. Jakis mistrz cyrulik musial codziennie radzic sobie z ta broda wlos po wlosie, a jego praca pewnie nie stawala sie latwiejsza z powodu tego, ze Cosmo wydal sie nieco od czasu, kiedy zaczal sie nosic w tym stylu. W zyciu bezmyslnych mlodych ludzi nadchodzi czas, kiedy z szesciopakow przerzucaja sie na kegi, ale Cosmo przerzucil sie na balie tluszczu.
A potem czlowiek dostrzegal jego oczy, ktore wynagradzaly wszystko. Mialy zadumane spojrzenie kogos, kto rozmowce widzi juz martwym.
Ale jednak nie byly to oczy zabojcy, uznal Moist. Zapewne Cosmo kupowal smierc, gdy jej potrzebowal. Owszem, na zbyt chyba pulchnych palcach tkwily ostentacyjnie duze pierscienie z trucizna, ale przeciez ktos naprawde dzialajacy w tym fachu nie nosilby tak wielu. Prawda? Prawdziwi zabojcy nie musza sie reklamowac. I dlaczego na drugiej dloni mial elegancka czarna rekawiczke? To styl Gildii Skrytobojcow. Tak… Czyli skonczyl ich szkole. Wiele dzieciakow z wyzszych sfer chodzilo tam z powodu edukacji, ale nie pobieralo lekcji z Czarnego Sylabusa. Pewnie mial zaswiadczenie od matki, stwierdzajace, ze jest zwolniony z zajec sztyletowania.
Pan Maruda az dygotal ze strachu, czy moze z wscieklosci. Na rekach Moista warczal jak lampart.
— Och, piesek mojej macochy — rzekl Cosmo, kiedy powoz ruszyl. — Jakie to slodkie. Nie chce marnowac czasu, panie Lipwig. Dam panu za niego dziesiec tysiecy dolarow. — W golej rece pojawil sie kawalek papieru. — Moje recznie spisane zlecenie wyplaty. Kazdy w tym miescie je przyjmie.
Glos Cosmo brzmial niby modulowane westchnienie — jakby mowienie sprawialo temu czlowiekowi bol. Moist przeczytal:
Podpis Cosmo Lavisha znajdowal sie czesciowo na znaczku jednopensowym.
Podpisane przez znaczek… Skad to sie wzielo? Ale te metode widywalo sie coraz czesciej w calym miescie. A gdyby kogos zapytac, odpowiadal: „Bo przez to robi sie legalne”. A ze bylo tansze niz prawnicy, wiec sie przyjelo.
I oto dziesiec tysiecy dolarow mierzylo prosto w niego.
Jak on smie probowac mi dac lapowke! — pomyslal Moist. Wlasciwie byla to jego druga mysl, nalezaca do przyszlego nosiciela zloconego lancucha. Pierwsza mysl, ktora zawdzieczal dawnemu Moistowi, brzmiala: Jak on smie probowac mi dac lapowke tak mala!
— Nie — odparl. — Zreszta wiecej dostane za opiekowanie sie nim przez pare miesiecy.
— O tak, ale moja oferta jest mniej… ryzykowna.
— Tak pan sadzi?
— Niech pan nie zartuje, panie Lipwig. — Cosmo sie usmiechnal. — Jestesmy przeciez ludzmi swiatowymi…
— …pan i ja, tak? — dokonczyl Moist. — To takie przewidywalne… A poza tym od poczatku powinien mi pan zaproponowac wieksze pieniadze.
W tym momencie cos sie wydarzylo w okolicach czola Cosmo. Obie brwi zaczely sie wyginac, jak u Pana Marudy, kiedy sie czemus dziwil. Wily sie tam przez moment, po czym Cosmo zauwazyl mine Moista, wskutek czego klepnal sie w czolo, a szybkie, grozne spojrzenie sugerowalo, ze reakcja na dowolny komentarz bedzie nagla smierc.
Odchrzaknal.
— Za cos, co moge miec za darmo? — zapytal. — Bez wiekszego trudu wykazemy, ze w chwili spisywania testamentu moja macocha byla oblakana.
— Mnie wydawala sie ostra jak brzytwa.
— Z dwiema naladowanymi kuszami na biurku?
— Ach, teraz rozumiem, o co panu chodzi. Gdyby jej rozum funkcjonowal nalezycie, wynajelaby dwa trolle z wielkimi, bardzo wielkimi maczugami.
Cosmo obrzucil Moista dlugim, badawczym spojrzeniem, ale Moist wiedzial, ze to tylko zagrywka taktyczna. Miala dac obiektowi do zrozumienia, ze rozwazana jest opcja solidnego skopania, lecz rownie dobrze mogla oznaczac: „Powytrzeszczam na niego oczy, a w tym czasie zastanowie sie, co robic”. Cosmo byl moze bezlitosny, ale przeciez nie glupi. Czlowiek w zlotym ubraniu zwraca uwage i ktos na pewno zapamietal, do czyjego powozu wsiadal.
— Obawiam sie, ze moja macocha sprowadzila na pana mase klopotow.
— Bywalem juz w klopotach.
— Och… A kiedyz to? — Pytanie padlo ostro i niespodziewanie.
Aha — przeszlosc. Niedobre miejsce, by tam wracac. Moist staral sie tego unikac.
— Bardzo niewiele o panu wiadomo, panie Lipwig — ciagnal Cosmo. — Urodzil sie pan w Uberwaldzie i zostal pan naczelnym poczmistrzem. Pomiedzy…
— Udawalo mi sie przetrwac — stwierdzil Moist krotko.
— Osiagniecie godne pozazdroszczenia. — Cosmo stuknal w burte powozu, ktory zaczal zwalniac. — Mam nadzieje, ze nadal bedzie sie panu udawalo. A tymczasem moze przyjmie pan chociaz to…
Rozdarl zlecenie na czesci i rzucil Moistowi na kolana polowke, na ktorej znaczaco nie miescila sie pieczec Cosmo ani jego podpis.
— Po co to? — Moist podniosl papier, jednoczesnie druga reka powstrzymujac rozgoraczkowanego Pana Marude.
— Och, po prostu dowod dobrej woli — odparl Cosmo, gdy powoz sie zatrzymal. — Pewnego dnia zechce pan moze poprosic mnie o druga polowe. Ale prosze zrozumiec, panie Lipwig, zwykle nie zadaje sobie trudu zalatwiania spraw trudniejszym sposobem.
— Niech pan z mojego powodu nie zmienia przyzwyczajen… — Moist szarpnal drzwiczki. Na zewnatrz byl plac Sator, pelen wozow, ludzi i klopotliwych potencjalnych swiadkow.
Przez chwile czolo Cosmo znowu… robilo to cos z brwiami. Trzepnal je dlonia.
— Nie zrozumial mnie pan, panie Lipwig. To byl wlasnie trudniejszy sposob. Do zobaczenia. I prosze przekazac wyrazy uszanowania panskiej damie.
Moist odwrocil sie na bruku, ale kareta juz odjezdzala.
— Czemu nie dodales: Wiemy, gdzie twoje dzieci chodza do szkoly?! — krzyknal za nia.
I co teraz? Niech to demony, wpadl po szyje!
Z niedalekiej ulicy przyzywal go palac. Vetinari powinien odpowiedziec na kilka pytan. Jak udalo mu sie to