zorganizowac? Straz twierdzila, ze Topsy zmarla z przyczyn naturalnych… Ale przeciez on sie szkolil na skrytobojce, prawda? Prawdziwego. Moze specjaliste od trucizn…

Moist wkroczyl przez otwarta brame, ale gwardzisci zatrzymali go przy wejsciu do budynku. Znal ich od dawna. Prawdopodobnie musieli zdawac egzamin na to stanowisko. Jesli na pytanie „Jak sie nazywasz?” odpowiadali niepoprawnie, zostawali przyjeci. Zdarzaly sie sprytniejsze od nich trolle! Ale nie dalo sie ich oszukac ani zagadac. Mieli liste ludzi, ktorzy moga wejsc, i druga — takich, ktorzy musza sie najpierw umowic. I jesli kogos nie bylo na zadnej z nich, to nie wchodzil.

Jednakze ich kapitan — dostatecznie inteligentny, by czytac duze drukowane litery — rozpoznal naczelnego poczmistrza i prezesa Krolewskiego Banku, wiec poslal jednego z chlopakow z nabazgrana notatka do Drumknotta. Ku zdziwieniu Moista, dziesiec minut pozniej zostal wprowadzony do Podluznego Gabinetu.

Wszystkie miejsca wokol stolu konferencyjnego na koncu pokoju byly zajete. Moist rozpoznal kilku przywodcow gildii, ale tez grupke przecietnych z wygladu obywateli, ludzi pracy, ludzi zle sie czujacych pod dachem. Na stole rozlozono mapy miasta. Najwyrazniej przerwal cos waznego. A raczej Vetinari przerwal cos waznego z jego powodu.

Patrycjusz wstal i gestem wezwal Moista do siebie.

— Prosze o wybaczenie, panie i panowie, ale musze przez chwile porozmawiac z naczelnym poczmistrzem. Drumknott, jeszcze raz stresc wszystkim wyliczenia, dobrze? Tedy, panie Lipwig, jesli pan pozwoli…

Moistowi zdawalo sie, ze slyszy za soba stlumione smiechy. Zostal wprowadzony do pomieszczenia, ktore z poczatku wzial za wysoko sklepiony korytarz, ale okazalo sie czyms w rodzaju galerii sztuki. Vetinari zamknal za nimi drzwi. Szczekniecie zamka glosno zabrzmialo w uszach Moista. Jego gniew odplywal szybko, zastepowany uczuciem chlodu. Vetinari byl przeciez tyranem. Jesli naczelnego poczmistrza nikt nigdy juz nie zobaczy, reputacja jego lordowskiej mosci tylko na tym zyska.

— Niech pan postawi Pana Marude — rzekl Vetinari. — Maluchowi dobrze zrobi, jesli troche pobiega.

Moist wypuscil psa na podloge. Czul sie, jakby opuszczal tarcze… Dopiero teraz zobaczyl, jakie eksponaty mieszcza sie w galerii: to, co bral za rzezbione kamienne popiersia, okazalo sie woskowymi twarzami. I wiedzial, w jaki sposob i kiedy je wykonywano.

To byly maski posmiertne.

— To moi poprzednicy. — Vetinari ruszyl spacerkiem wzdluz szeregu. — Nie jest to pelna kolekcja, naturalnie. W niektorych przypadkach nie udalo sie znalezc glowy albo byla ona, mozna powiedziec, w stanie dosc nieporzadnym.

Zapadla cisza. Moist nierozsadnie sprobowal ja wypelnic.

— To musi byc dziwne uczucie, kiedy oni tak patrza na pana z gory…

— Och, tak pan sadzi? Musze powiedziec, ze to raczej ja na nich patrze z gory. Obrzydliwi ludzie, w wiekszosci chciwi, sprzedajni i niezreczni. Chytrosc moze zastapic myslenie tylko do pewnego momentu, a potem sie umiera. Wiekszosc z nich odeszla jako ludzie bogaci, tlusci i przerazeni. Miastu szkodzili na urzedzie, ale pomagali, umierajac. Ale teraz miasto dziala, panie Lipwig. Rozwijamy sie. A to by sie nam nie udalo, gdyby wladca byl czlowiekiem, ktory morduje starsze panie. Rozumie pan?

— Nie powiedzialem…

— Dobrze wiem, czego pan nie powiedzial. Bardzo glosno sie pan powstrzymal przed powiedzeniem tego. — Vetinari uniosl brew. — Jestem bardzo zagniewany, panie Lipwig.

— Ale wpadlem w to po szyje!

— Nie przeze mnie. Moge pana zapewnic, ze gdyby przeze mnie, jak pan okreslil w zle dobranym ulicznym slangu, wpadl pan w to po szyje, w pelni zrozumialby pan cala game znaczen „wpadniecia” oraz zyskal nie do pozazdroszczenia gleboka wiedze o „tym”.

— Wie pan, o co mi chodzi!

— Na bogow, czy to mowi prawdziwy Moist von Lipwig, czy czlowiek, ktory nie moze sie doczekac swojego prawie zlotego lancucha? Topsy Lavish wiedziala, ze odchodzi, i zwyczajnie zmienila testament. Szanuje ja za to. Personel latwiej pana zaakceptuje. No i wyswiadczyla panu wielka przysluge.

— Przysluge? Strzelano do mnie!

— Gildia Skrytobojcow tylko przeslala wiadomosc, ze pana obserwuja.

— Byly dwie strzaly!

— Moze w celu podkreslenia przekazu? — Vetinari usiadl w obitym aksamitem fotelu.

— Ale przeciez praca w banku powinna byc nudna! Liczby, emerytury, praca na cale zycie.

— Na cale zycie, to mozliwe, ale najwyrazniej nie na dlugo. — Patrycjusza najwyrazniej bawila ta sytuacja.

— Moze pan cos zrobic?

— Z Cosmo Lavishem? Czemu? Propozycja odkupienia psa nie jest nielegalna.

— Ale cala ich rodzina jest… Skad pan wie? Nie mowilem przeciez!

Vetinari lekcewazaco machnal reka.

— Kto zna czlowieka, ten zna jego metody. Znam Cosmo. Nie siegnie do przemocy, jesli wystarcza pieniadze. Potrafi byc bardzo mily, jesli mu na tym zalezy.

— Ale slyszalem, jacy sa pozostali. Wygladaja na dosc toksyczna bande.

— Trudno mi komentowac. Jednakze Topsy bardzo panu pomogla. Gildia Skrytobojcow nie przyjmie drugiego kontraktu na pana. Konflikt interesow, rozumie pan. Przypuszczam, ze formalnie mogliby przyjac zlecenie na prezesa, ale watpie. Zabic pieska pokojowego? Nie wygladaloby to dobrze w czyims resume.

— Nie godzilem sie na takie historie!

— Nie, panie Lipwig, godzil sie pan umrzec! — warknal Vetinari, a jego glos stal sie nagle zimny i grozny jak spadajacy sopel lodu. — Godzil sie pan, zeby zostac sprawiedliwie powieszony za szyje az do smierci za przestepstwa przeciwko miastu, przeciwko dobru publicznemu, przeciwko zaufaniu miedzy ludzmi. Zostal pan wskrzeszony, poniewaz miasto tego wymagalo. Tutaj chodzi o miasto. Zawsze chodzi o miasto. Wie pan, oczywiscie, ze mam plan?

— Bylo o tym w „Pulsie”. Przedsiewziecie. Chce pan zbudowac drogi, kanaly i ulice pod miastem. Udalo nam sie zdobyc jakies urzadzenie krasnoludow, zwane Mechanizmem. A krasnoludy potrafia budowac wodoszczelne tunele. Gildia Mechanikow jest cala podekscytowana.

— Z panskiego ponurego tonu wnioskuje, ze pan nie jest?

Moist wzruszyl ramionami. Nigdy nie interesowaly go zadne mechanizmy.

— Nie mam opinii w tej kwestii ani w te, ani w tamta strone.

— Szokujace — stwierdzil wyraznie zaskoczony Vetinari. — No coz, panie Lipwig, ale domysla sie pan przynajmniej, czego bedziemy potrzebowali dla realizacji tego projektu, i to w wielkich ilosciach?

— Lopat?

— Finansow, panie Lipwig. I mialbym je, gdybysmy dysponowali systemem bankowym odpowiadajacym naszym czasom. Ale gleboko wierze w panska umiejetnosc… potrzasniecia troche wszystkim.

Moist sprobowal ostatniej obrony.

— Poczta mnie potrzebuje… — zaczal.

— W tej chwili nie, a pan wzdryga sie na sama mysl — przerwal mu Patrycjusz. — Nie jest pan czlowiekiem, ktory dobrze przyjmuje monotonie. Niniejszym wiec przyznaje panu urlop. Pan Groat byl panskim zastepca, a choc brakuje mu panskiego… stylu, tak to nazwijmy, jestem pewien, ze utrzyma poczte w ruchu.

Wstal, dajac do zrozumienia, ze audiencja dobiegla konca.

— Miasto krwawi, panie Lipwig, a pan jest strupem, ktorego potrzebuje. Prosze ruszac i robic pieniadze. Prosze uwolnic bogactwo Ankh-Morpork. Pani Lavish powierzyla panu bank. Niech pan nim dobrze kieruje.

— Wie pan przeciez, ze to pies dostal bank.

— I jaka ma ufna mordke prawda? — Vetinari poprowadzil Moista do drzwi. — Niech pan nie pozwala mi sie zatrzymywac, panie Lipwig. I prosze pamietac: tutaj chodzi o miasto.

* * *

Kiedy Moist szedl do banku, spotkal kolejny marsz protestacyjny. Ostatnio widywalo sie je coraz czesciej. Zabawne, ze najwyrazniej wszyscy marzyli o tym, by zyc pod despotyczna wladza tyranskiego lorda Vetinariego. Wlewali sie do miasta, ktorego ulice byly podobno brukowane zlotem.

Вы читаете Swiat finansjery
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату