— Mam Nadzieje, Ze Nie Zaglada Mi Pan Pod Sukienke, Panie Lipwig — zahuczal w gorze glos Gladys.

A na co mialbym patrzec? — pomyslal Moist.

— Ach, Gladys — powiedzial. — Czy zechcialabys przejsc tam i stanac przy oknie? Dziekuje…

Zabrzmialo krotkie „tik!” i Gladys odwrocila sie, trzymajac miedzy kciukiem a palcem wskazujacym nastepna czarna strzale. Nagle hamowanie w jej uchwycie sprawilo, ze drzewce zajelo sie plomieniem.

— Ktos Przyslal Panu Strzale, Panie Lipwig — oznajmila.

— Naprawde? Zgas ja i poloz na biurku, dobrze? — Moist wyczolgal sie za drzwi. — Musze sie zobaczyc z pewnym czlowiekiem w sprawie psa.

Chwycil Pana Marude, zbiegl na dol, przemknal przez zatloczona hale, po kamiennych stopniach… a na ulicy wlasnie hamowal przy krawezniku czarny powoz. Ha! Ten typ zawsze jest o jeden skok do przodu, co?

Szarpnal drzwiczki, gdy tylko powoz sie zatrzymal, po czym wyladowal ciezko na wolnym siedzeniu. Pan Maruda szczekal radosnie na jego rekach. Moist uniosl wzrok i powiedzial:

— Och… Przepraszam, myslalem, ze to powoz lorda Vetinariego…

Dlon wysunela sie i zatrzasnela drzwiczki. Okrywala ja duza, czarna i bardzo droga rekawiczka, haftowana malenkimi czarnymi koralikami. Wzrok Moista przebiegl od niej wzdluz ramienia do twarzy, ktora oswiadczyla:

— Nie, panie Lipwig. Nazywam sie Cosmo Lavish. Wlasnie chcialem sie z panem zobaczyc. Jak sie pan miewa?

Rozdzial czwarty

Czarny pierscien — Niezwykly zarost — Na cale zycie, ale nie na dlugo — Jak zaczac — Zabawa z codziennikarstwem — Chodzi o miasto — Mila w jego butach — Zjazd Lavishow

Ten czlowiek… robil rozne rzeczy. Byl tworca nietypowym, gdyz rzeczy, ktore wytwarzal, nigdy nie nosily na sobie jego imienia. Nie; zwykle mialy na sobie imiona martwych ludzi — ludzi bedacych mistrzami swej sztuki. On sam z kolei byl mistrzem jednej tylko sztuki — sztuki udawania.

— Przyniosles pieniadze?

— Tak. — Mlody czlowiek w brazowym plaszczu wskazal stojacego obok, nieruchomego trolla.

— Po co to sciagnales? Nie cierpie ich.

— Piecset dolarow to duzy ciezar, panie Morpeth. I duzo pieniedzy za bizuterie, ktora nie jest nawet srebrna, musze dodac — rzekl mlody czlowiek, ktory nazywal sie Dotychczas.

— No tak, na tym wlasnie polega sztuczka, prawda? Wiem, ze to nie jest calkiem wlasciwe, co robicie. I uprzedzilem, ze stygium jest rzadsze od zlota. Tyle ze nie blyszczy… no, dopoki odpowiednio sie z nim obchodzimy. Uwierz mi, moglbym caly zapas sprzedac skrytobojcom. Ci eleganccy dzentelmeni lubia czern, bardzo lubia. Uwielbiaja wrecz.

— To nic nielegalnego. Nikt nie ma na wlasnosc litery V. Przeciez juz o tym rozmawialismy. Niech mi pan go pokaze.

Morpeth spojrzal na Dotychczasa podejrzliwie, otworzyl szuflade i postawil na biurku niewielkie pudelko. Poprawil lustra lamp.

— No dobrze — powiedzial. — Otworz.

Mlody czlowiek uniosl wieczko. W glebi zobaczyl czarne jak noc szeryfowe V — glebszy, mocniejszy cien. Nabral tchu, siegnal po pierscien i upuscil go ze zgroza.

— Jest cieply!

Rozleglo sie parskniecie tworcy rzeczy, ktore udawaly.

— A pewno. To stygium. Pije swiatlo. Gdybys stal teraz w swietle dnia, tobys ssal palce i wrzeszczal. Trzymaj go w pudelku, jesli na zewnatrz jest jasno, rozumiesz? Albo nos na nim rekawiczke, jesli lubisz sie popisywac.

— Jest doskonaly!

— Zgadza sie. Doskonaly.

Starszy mezczyzna wyrwal mu pierscien z reki, a Dotychczas zaczal sie staczac w glab swego prywatnego piekla.

— Calkiem jak prawdziwy, nie? — burknal tworca rzeczy udajacych. — Och, nie dziw sie tak. Myslisz, ze nie wiem, co zrobilem? Pare razy widzialem oryginal, a na ten tutaj nabralby sie sam Vetinari. Zapominanie o tym nie jest latwe.

— Nie wiem, o co panu chodzi!

— Czyli jestes durniem.

— Mowilem przeciez, nikt nie ma na wlasnosc litery V!

— Powiedz to moze jego lordowskiej mosci, co? Nie, nie powiesz… Ale zaplacisz mi jeszcze piecset. I tak myslalem, zeby przejsc na emeryture, a niewielka premia zaprowadzi mnie daleko.

— Zawarlismy umowe!

— A teraz zawieramy inna — stwierdzil Morpeth. — Tym razem kupujesz zapomnienie.

Wytworca rzeczy, ktore udaja, usmiechnal sie promiennie. Mlody czlowiek wydawal sie niepewny i nieszczesliwy.

— Dla kogos jest bezcenne, prawda? — rzucil Morpeth.

— No dobrze, piecset, niech pana demony porwa.

— Tylko ze teraz nalezy sie juz tysiac. Rozumiesz? Byles za szybki. Nie targowales sie. Moja zabawka jest komus naprawde potrzebna, co? Razem wyjdzie tysiac piecset. Nie znajdziesz w miescie nikogo, kto by tak obrabial stygium jak ja. I jesli otworzysz usta, zeby powiedziec cokolwiek oprocz „Zgoda”, bedzie dwa tysiace. Rob, jak chcesz.

Tym razem milczenie sie przeciagnelo. W koncu jednak Dotychczas ustapil.

— Zgoda. Ale bede musial tu wrocic z reszta.

— I tak zrob, przyjacielu. Bede tu czekal. Widzisz? To nie bylo takie trudne. Nic osobistego, to tylko interesy.

Pierscien wrocil do pudelka, a pudelko do szuflady. Na znak mlodego czlowieka troll upuscil torbe na podloge, a wykonawszy zadanie, powedrowal w mrok.

Dotychczas odwrocil sie nagle, a Morpeth blyskawicznie siegnal pod biurko. Uspokoil sie jednak, kiedy gosc zapytal:

— Bedzie pan tutaj pozniej, tak?

— Ja? Zawsze tu jestem. Trafisz chyba do wyjscia?

— Bedzie pan tu?

— Przeciez powiedzialem, ze tak, prawda?

W mroku cuchnacego korytarza mlody czlowiek otworzyl drzwi. Serce walilo mu jak mlotem. Do srodka wsunela sie postac odziana w czern. Nie widzial twarzy pod maska, ale wyszeptal pospiesznie:

— Pudelko jest w lewej gornej szufladzie. Po prawej stronie jakas bron. Zatrzymaj pieniadze. Tylko… nie krzywdz go, dobrze?

— Krzywdzic? Nie po to tu jestem — syknela czarna postac.

— Wiem, ale… Zalatw to czysto.

Po czym Dotychczas zamknal za soba drzwi.

Padalo. Przeszedl przez ulice i stanal w bramie naprzeciw. Trudno bylo cokolwiek uslyszec w szumie deszczu i plusku przelewajacych sie rynsztokow, ale zdawalo mu sie, ze dobieglo ciche uderzenie… Moze zreszta to tylko jego wyobraznia, gdyz nie uslyszal otwieranych drzwi ani krokow zabojcy. Dlatego niemal polknal jezyk, kiedy ten czlowiek wyrosl nagle przed nim, wcisnal mu w dlon pudelko i zniknal w deszczu.

Zapach miety rozplynal sie na ulicy — zabojca byl dokladny i uzyl bomby mietowej, by ukryc swoj zapach.

Ty glupi, chciwy durniu, myslal Dotychczas wsrod chaosu pod czaszka. Dlaczego zwyczajnie nie wziales pieniedzy i nie zamknales sie? Nie mialem wyboru! Nie moglem ryzykowac, ze komus powiesz!

Вы читаете Swiat finansjery
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату