bardzo sie interesuje jego wzrostem. A kiedy powiedzial, ze pracowal w palacu, zostal przyjety natychmiast.
I to bylo klamstwo, choc Dotychczas wolal o nim myslec jak o nieszczesliwym polaczeniu dwoch prawd. Rzeczywiscie przez jakis czas byl zatrudniony w palacu, a Cosmo jak dotad nie odkryl jeszcze, ze na stanowisku ogrodnika. I wczesniej rzeczywiscie byl mlodszym sekretarzem w Gildii Zbrojmistrzow, dzieki czemu mogl spokojnie oswiadczyc „Bylem mlodszym sekretarzem i pracowalem w palacu”. Wyczuwal, ze lord Vetinari przeanalizowalby te fraze z wieksza starannoscia niz uszczesliwiony Cosmo. A teraz siedzial tu i doradzal bardzo waznemu i sprytnemu czlowiekowi, opierajac sie na wszystkich plotkach, jakie mogl sobie przypomniec albo w ostatecznosci wymyslic. I udawalo mu sie. W swych codziennych dzialaniach finansowych Cosmo byl chytry, bezlitosny i ostry jak brzytwa, ale kiedy chodzilo o cokolwiek zwiazanego z Vetinarim, stawal sie naiwny jak dziecko.
Dotychczas zauwazyl, ze szef czasem zwraca sie do niego po nazwisku sekretarza Patrycjusza, ale dostawal piecdziesiat dolarow miesiecznie, plus wyzywienie i wlasne lozko na dodatek. Za takie pieniadze reagowalby na imie „Daisy”. No, moze Daisy nie, ale na Clive’a na pewno.
A potem zaczal sie koszmar i jak czesto w koszmarach, zwykle codzienne obiekty nabraly zlowieszczego charakteru.
Cosmo poprosil o stara pare butow Vetinariego.
To byla trudna lamiglowka. Dotychczas nigdy nie byl w palacu, ale tamtej nocy wspial sie na plot obok starej bramy do ogrodu i spotkal jednego z dawnych kumpli, ktory dyzurowal cala noc, by dokladac do kotlow ogrzewajacych cieplarnie. Pogadali chwile i nastepnej nocy wrocil po pare starych, ale jeszcze calych czarnych skorzanych butow, rozmiar osmy, oraz informacje pucybuta, ze jego lordowska mosc sciera lewy obcas troche mocniej niz prawy.
Dotychczas nie dostrzegl zadnej roznicy w otrzymanych butach i nikt tez nie twierdzil, ze sa to wlasnie slynne Buty Vetinariego. Jednak mocno schodzone, ale wciaz uzyteczne buty zdryfowaly z gornych pieter do kwater sluzby na fali noblesse oblige, a jesli nie nalezaly do samego Patrycjusza, to prawie na pewno, w najgorszym wypadku, przebywaly niekiedy w tym samym pomieszczeniu co jego stopy.
Dal za nie dziesiec dolarow i przez jeden wieczor scieral lewy obcas tak, by bylo to zauwazalne. Cosmo bez mrugniecia zaplacil mu piecdziesiat. Skrzywil sie za to, kiedy sprobowal je wlozyc.
— Jesli chcesz kogos zrozumiec, powinienes przejsc mile w jego butach — oswiadczyl, kustykajac po swoim gabinecie.
Jakie zrozumienie osiagnie, jesli beda to buty podkamerdynera, tego Dotychczas sie nie domyslal. Jednak pol godziny pozniej Cosmo zadzwonil i zazadal miski zimnej wody i gojacych ziol, a buty nie pojawily sie wiecej.
Potem wystapila kwestia czarnej mycki. W calej tej historii jedyny raz sprzyjalo mu szczescie. Byla nawet autentyczna. Mozna bylo spokojnie zalozyc, ze Vetinari kupowal je od Boltersa na Pale. Dotychczas zaczal obserwowac ten lokal, zjawil sie tam, kiedy starsi pracownicy wyszli na przerwe, pogadal z niezamoznym mlodziencem obslugujacym na zapleczu parujace machiny piorace i naciagajace — i odkryl, ze wlasnie przyslano jedna do czyszczenia. Po chwili wyszedl z niewyprana mycka, pozostawiajac mlodzienca znacznie zamozniejszego, a takze z instrukcja, by nowa mycke wyprac, zanim przesle ja do palacu.
Cosmo nie posiadal sie z radosci i chcial poznac wszystkie szczegoly.
Nastepnego wieczoru okazalo sie, ze zamozniejszy mlodzieniec spedzil wieczor w barze i zginal w pijackiej bojce okolo polnocy, bez pieniedzy i w koncu takze bez tchu. Dotychczas mial pokoj sasiadujacy z sypialnia Zurawiny. Potem przypomnial sobie, ze slyszal, jak tamten wychodzi pozno w nocy.
Teraz doszedl jeszcze sygnet. Dotychczas zapewnil, ze moze zamowic replike i wykorzystac swoje kontakty — bardzo kosztowne kontakty — w palacu, by wymienic ja na oryginal. Dostal na to piec tysiecy dolarow.
Piec tysiecy dolarow!
I szef byl zachwycony. Zachwycony i oblakany. Dostal falszywy sygnet, ale przysiegal, ze przeplywa w nim duch Vetinariego. Moze i tak, bo przeciez Zurawina stal sie czescia ukladu. Kto dal sie wciagnac w zabawne hobby Cosmo — co Dotychczas zbyt pozno zrozumial — ten umieral.
Dotarl do swojego pokoju, wskoczyl do srodka i zatrzasnal drzwi. Potem oparl sie o nie. Powinien uciekac, natychmiast. Oszczednosci mogly mu kupic bardzo wielki dystans. Ale kiedy troche zapanowal nad myslami, strach opadl.
Mysli mowily: Uspokoj sie. Straz jeszcze nie puka do twoich drzwi, prawda? Zurawina to profesjonalista, a szef jest pelen wdziecznosci.
A wiec… moze jeszcze ostatnia sztuczka? Czemu nie zrobic prawdziwych pieniedzy? Co moglby „zdobyc”, co byloby dla szefa warte nastepne piec tysiecy?
Cos prostego, ale wywierajacego wrazenie, a zanim szef to odkryje — jesli w ogole — Dotychczas bedzie juz na drugim koncu kontynentu, z nowym nazwiskiem i nie do poznania opalony.
Tak… To bedzie idealne.
Slonce grzalo, doprowadzajac do wrzenia nastroje krasnoludow. Byly to gorskie krasnoludy i pod otwartym niebem nie czuly sie najlepiej.
Zreszta po co mialy tu tkwic? Krol chcial wiedziec, czy z tej dziury, ktora golemy kopaly dla szalonej dymiacej kobiety, nie zostanie wyjete nic cennego. Ale nie wolno im bylo tam wchodzic, poniewaz to byloby wtargniecie. Dlatego siedzialy w cieniu i pocily sie, a mniej wiecej raz dziennie szalona dymiaca kobieta, ktora przez caly czas palila, przychodzila i na prymitywnym blacie z desek kladla przed nimi… rozne rzeczy. Te rzeczy mialy jedna wspolna ceche: byly nudne.
Wszyscy wiedzieli, ze nie ma tu czego wydobywac. Grunt to tylko il i piasek, az do samego dolu. Nie bylo swiezej wody. Rosliny, ktore mogly tu przetrwac, w grubych, pustych korzeniach magazynowaly zimowe deszcze albo korzystaly z morskiej mgly. W tym miejscu nie bylo nic ciekawego, a wszystko, co pojawialo sie z dlugiego, nachylonego tunelu, doprowadzalo te ceche poza granice nudy.
Byly tu szkielety dawnych statkow, a czasem tez kosci dawnych zeglarzy. Byla para monet, srebrna i zlota, ktore okazaly sie mniej nudne i zostaly nalezycie skonfiskowane. Byly skorupy naczyn i kawalki posagu, nad ktorymi sie zastanawiano, fragment zelaznego kociolka i kotwica z kilkoma ogniwami lancucha.
To oczywiste, uwazaly siedzace w cieniu krasnoludy, ze nic tu nie docieralo inaczej niz lodziami. Ale trzeba pamietac, ze w sprawach handlu i zlota nie wolno ufac nikomu, kto moze patrzec nad twoim helmem.
No i byly tez golemy. Krasnoludy nienawidzily golemow, poniewaz te, mimo swego ciezaru, poruszaly sie cicho i troche przypominaly trolle. Bez przerwy przybywaly i odchodzily, nie wiadomo skad dostarczaly drewno i maszerowaly w ciemnosc…
Az pewnego dnia tlum golemow wylal sie z tunelu, nastapila dluga dyskusja, a potem dymiaca kobieta podeszla do straznikow. Krasnoludy obserwowaly ja nerwowo, jak zwykle wojownicy obserwuja pewnego siebie cywila, ktorego nie wolno im zabic.
Lamanym krasnoludzim poinformowala ich, ze tunel sie zawalil, a ona odchodzi. Wszystkie przedmioty, ktore wykopali, pozostawia w darze dla krola.
I poszla sobie, zabierajac ze soba te nieszczesne golemy[3].
To bylo w zeszlym tygodniu. Od tego czasu tunel calkiem sie zapadl, a niesiony wiatrem piasek pokryl wszelkie slady.
Pieniadze same o siebie dbaly. Zeglowaly przez wieki, zakopane w papierach, ukryte za prawnikami, dogladane, inwestowane, przekierowywane, konwertowane, prane, suszone i prasowane, polerowane, chronione przed zlym losem i przed opodatkowaniem, a przede wszystkim chronione przed samymi Lavishami. Ci bowiem znali swoich potomkow — przeciez osobiscie ich wychowywali — wiec pieniadze zyskiwaly ochrone funduszy powierniczych, dyrektorow i rad nadzorczych. Uwalnialy dla kolejnego pokolenia tylko tyle, by pozwolic na utrzymanie stylu zycia, od ktorego nazwy w dawnej mowie wzielo sie ich nazwisko, oraz pewnej nadwyzki, aby mieli motywacje kontynuowania rodzinnej tradycji walki miedzy soba o… tak jest: o pieniadze.
Teraz przybywali — kazda galaz rodziny, a czesto kazdy osobnik z wlasnym prawnikiem i ochrona. Bardzo