starannie uwazali, kogo racza zauwazyc, by przypadkiem nie usmiechnac sie do kogos, z kim obecnie toczyli proces. Jako rodzina, mawiano, Lavishowie zachowuja sie jak stado kotow w worku. Cosmo przygladal im sie na pogrzebie i rzeczywiscie, caly czas obserwowali sie wzajemnie jak koty — kazdy czekal, az ktorys zaatakuje. Ale mimo to byloby to calkiem powazne zgromadzenie, gdyby nie ten durny siostrzeniec, ktoremu stara wiedzma pozwalala mieszkac w piwnicy — zjawil sie w brudnym bialym fartuchu i zoltym kapeluszu sztormowym, a potem mamrotal cos w czasie ceremonii i kompletnie zepsul wszystkim nastroj.

Pogrzeb dobiegl konca i Lavishowie zajeli sie tym, co zawsze robili po pogrzebach, to znaczy rozmowa o Pieniadzach.

Nie dalo sie usadzic Lavishow przy stole. Cosmo rozstawil wiec male stoliki w ukladzie, wedle jego wiedzy reprezentujacym obecny stan aliansow i niewielkich bratobojczych wojen. I tak jednak dlugo trwalo szuranie, zgrzytanie i grozby pozwow sadowych, nim wszyscy wreszcie zajeli miejsca. Za nimi czujne szeregi prawnikow uwazaly pilnie, zarabiajac kwote jednego dolara co cztery sekundy.

Podobno jedyna krewna Vetinariego byla ciotka. Cosmo westchnal. Ten to ma szczescie… Kiedy juz sam zostanie Patrycjuszem, trzeba bedzie ich troche przerzedzic.

— Panie i panowie — zaczal, gdy ucichly obelgi i przezwiska. — Ciesze sie, widzac was tu dzisiaj…

— Klamca!

— Zwlaszcza ciebie, Pucci. — Cosmo usmiechnal sie do siostry.

Vetinari nie mial tez takiej siostry jak Pucci. Nikt nie mial, Cosmo moglby sie zalozyc. Byla potworem w mniej wiecej ludzkiej postaci.

— Wiesz, nadal chyba cos jest nie tak z twoja brwia — stwierdzila Pucci.

Miala stolik tylko dla siebie i glos jak pila trafiajaca na gwozdz, z niewielkim dodatkiem syreny ostrzegawczej. W towarzystwie zawsze okreslano ja jako pieknosc i ozdobe towarzystwa, co tylko dowodzilo, jak bogaci sa Lavishowie. Przecieta na pol, moglaby stac sie dwiema pieknosciami, choc w tym momencie juz niezbyt pieknymi. Mowiono tez, ze odrzuceni przez nia mezczyzni z rozpaczy skakali z mostow, ale jedyna znana osoba, ktora to mowi, byla sama Pucci.

— Wszyscy wiecie, jak sadze… — zaczal Cosmo.

— Dzieki totalnej niekompetencji waszej strony rodziny straciliscie bank!

Glos dobiegl z kata sali, ale uruchomil cala lawine narzekan.

— Wszyscy tu jestesmy Lavishami, Jozefino — odparl Cosmo surowo. — Niektorzy z nas nawet urodzili sie Lavishami.

Nie podzialalo. A powinno. Na pewno u Vetinariego by podzialalo. Nie mial zadnych watpliwosci. Ale on tylko irytowal ludzi. Pomruki niecheci jeszcze nabraly mocy.

— Niektorzy z nas potrafia to wykorzystac — burknela Jozefina.

Miala na szyi szmaragdowa kolie i kamienie rzucaly na jej twarz zielonkawy blask. Cosmo byl pod wrazeniem.

Kiedy tylko bylo to mozliwe, Lavishowie zawierali malzenstwa z dalekimi kuzynami, ale na ogol w kazdym pokoleniu kilkoro szukalo partnerow poza rodzina — by uniknac klopotliwej sytuacji „trzech kciukow”. Kobiety znajdowaly przystojnych mezow, ktorzy robili, co sie im kazalo, a mezczyzni znajdowali zony, ktore zadziwiajaco szybko uczyly sie humorow i drazliwosci wystrzyzonej malpy, bedacych cechami prawdziwych Lavishow.

Jozefina usiadla z wyrazem jadowitej satysfakcji na twarzy, wsrod pomrukow aprobaty. Poderwala sie jednak na bis.

— I co masz zamiar zrobic w sprawie tej niewybaczalnej sytuacji? Wasza galaz rodziny postawila hochsztaplera na czele naszego banku! Znowu!

Pucci odwrocila sie na krzesle.

— Jak smiesz mowic takie rzeczy o naszym ojcu?

— I jak smiesz mowic takie rzeczy o Panu Marudzie? — dodal Cosmo.

Wiedzial, ze u Vetinariego to by podzialalo. Jozefina wyszlaby na glupia, a akcje Cosmo w sali z pewnoscia by wzrosly. Byloby skuteczne dla Vetinariego, ktory potrafil uniesc brew w takim niby wizualnym werblu.

— Co? Co? O czym ty mowisz? — zirytowala sie Jozefina. — Nie badz durniem, dzieciaku! Mowie o tej kreaturze Lipwigu! Jest listonoszem, na wszystkich bogow! Dlaczego nie zaproponowales mu pieniedzy?

— Zaproponowalem — odparl Cosmo i dodal, juz tylko do swego wewnetrznego ucha: Zapamietam tego „dzieciaka”, ty wymokly tobole! Kiedy zostane mistrzem unoszenia brwi, zobaczymy, co wtedy powiesz!

— I co?

— Wydaje sie, ze pieniadze go nie interesuja.

— Bzdura!

— A co z pieskiem? — zapytal starszy glos. — Co by sie stalo, gdyby odszedl z tego swiata, przed czym niech bogowie chronia?

— Wtedy bank wraca do nas, ciociu Staranno — odpowiedzial Cosmo, zwracajac sie do kruchej staruszki w czarnych koronkach, zajetej haftowaniem.

— Niezaleznie od tego, jak piesek umrze? — zapytala ciocia Staranna Lavish, calkowicie skoncentrowana na robotce. — Zawsze pozostaje opcja trucizny.

Z wyraznym „szszszuu!” poderwal sie prawnik cioci Staranny.

— Moja klientka chcialaby wyraznie zaznaczyc, ze jej wypowiedz odnosila sie jedynie do powszechnej dostepnosci szkodliwych substancji w sensie ogolnym, natomiast nie powinna byc rozumiana jako wsparcie dla jakichkolwiek bezprawnych dzialan.

Usiadl zadowolony. Zapracowal na swoje honorarium[4].

— Niestety, straz oblezie nas wszystkich jak tania kolczuga — odparl Cosmo.

— Straznicy w naszym banku? Wyrzuc ich za drzwi!

— Czasy sie zmieniaja, ciociu. Nie mozemy juz tego robic.

— Kiedy twoj pradziadek zrzucil swojego brata z balkonu, straz wyniosla nawet cialo za piec szylingow i po kuflu piwa dla kazdego.

— Tak, ciociu. Ale teraz patrycjuszem jest lord Vetinari.

— I on by pozwolil straznikom krecic sie po naszym banku?

— Bez zadnych watpliwosci, ciociu.

— A wiec nie jest dzentelmenem — uznala ze smutkiem staruszka.

— Dopuszcza do strazy wampiry i wilkolaki — stwierdzila panna Tarantella Lavish. — To obrzydliwe, ze tak sobie chodza po ulicach jak prawdziwi ludzie.

…i cos brzeknelo w pamieci Cosmo. „Jest taki jak prawdziwi ludzie”, zabrzmial glos jego ojca.

— To twoj problem, Cosmo! — zawolala Jozefina, by nie dopuscic do zmiany celu. — Ten twoj nieudolny ojciec…

— Zamknij sie — przerwal jej spokojnie Cosmo. — Zamknij sie… A te szmaragdy wcale ci nie pasuja.

To bylo niezwykle. Lavishowie mogli skarzyc i spiskowac, uwlaczac i oczerniac, ale przeciez istnialo cos takiego jak maniery.

W glowie Cosmo zabrzmial kolejny „ping!” i glos ojca podjal: „Udalo mu sie ukryc to, kim jest, ukryc gleboko i wielkim kosztem. Prawdopodobnie nie ma juz w nim tego, kim byl kiedys. Ale lepiej zebys wiedzial, na wypadek gdyby zaczal dziwnie sie zachowywac”.

— Moj ojciec odbudowal interesy banku — oswiadczyl Cosmo, gdy Jozefina przerwala dla nabrania tchu do dalszej tyrady. Glos wciaz dzwieczal mu w glowie. — A wyscie mu pozwolili. Tak, pozwolili. Nie obchodzilo was, co robi, dopoki bank byl dla was dostepny, dostepny dla wszystkich waszych malych intryg, ktore tak starannie ukrywamy i nie rozmawiamy o nich. Wykupil drobnych akcjonariuszy, a wam to nie przeszkadzalo, dopoki byly wyplacane wasze dywidendy. Szkoda tylko, ze tak wiele mozna zarzucic jego doborowi znajomych…

— Zwlaszcza tej awanturnicy z music-hallu! — warknela Jozefina.

— …choc wybor ostatniej zony byl bez zarzutu — ciagnal Cosmo. — Topsy byla sprytna, podstepna, bezwzgledna i bezlitosna. Moj problem polega na tym, ze byla w tym lepsza od was. A teraz musze poprosic, zebyscie mnie zostawili samego. Zamierzam odzyskac nasz bank. Traficie chyba do wyjscia.

Wstal, przeszedl do drzwi, zamknal je za soba starannie i pedem pognal do swojego gabinetu, gdzie napawal sie swoim tryumfem, do czego mial twarz akurat odpowiednia.

Dobry stary tatko! Oczywiscie, ta pogawedka miala miejsce, kiedy Cosmo byl dziesieciolatkiem i nie mial nawet swojego prawnika; nie opanowal takze rodzinnej tradycji ostroznego i powsciagliwego zaangazowania.

Вы читаете Swiat finansjery
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату