Rozlegl sie zgodny pomruk aprobaty, a Moist poczul, ze jego dobry nastroj odplywa.

— Ale wydawalo mi sie, ze wszyscy sie co do tego zgodzilismy: zloto nie jest potrzebne?

Prawde mowiac, nie zgodzili sie, ale warto bylo sprobowac.

— No tak, ale ono musi gdzies byc — stwierdzil pan Drayman.

— Nie pozwala bankom na oszustwa — oswiadczyl pan Poleforth tonem tej absolutnej pewnosci, jaka jest znakiem firmowym najlepiej poinformowanej ze wszystkich istot, to znaczy Faceta w Pubie.

— Mialem nadzieje, ze panowie zrozumieli — jeknal Moist. — Nie potrzebujecie zlota!

— Slusznie, sir, bardzo slusznie — uspokoil go pan Poleforth. — Byle tylko gdzies bylo.

— Ehm… A wiecie moze, panowie, dlaczego musi gdzies byc?

— Nie pozwala bankom na oszustwa — odparl Poleforth zgodnie z zasada, ze prawda osiagana jest przez powtarzanie.

Wszyscy pokiwali glowami, dajac sygnal, ze tak uwaza cala ulica Dziesiatego Jajka. Dopoki zloto gdzies spoczywalo, nie pozwalalo bankom na oszustwa i wszystko bylo w porzadku. Wobec takiej wiary Moist poczul sie jak pylek. Jesli gdzies spoczywa zloto, bociany przestana tez jesc zaby. Ale w rzeczywistosci nie bylo na swiecie takiej sily, ktora nie pozwolilaby bankom na oszustwa, jesli tylko zechca oszukiwac.

Mimo wszystko niezly poczatek jak na pierwszy dzien. Dobrze wrozy.

Zaczelo padac — nie jakis mocny deszcz, ale cos w rodzaju mzawki, kiedy to prawie mozna sie obejsc bez parasola. Zadne dorozki nie szukaly klientow na Dziesiatego Jajka, ale jedna stala przy krawezniku na Przegranej. Kon zawisl niemal w uprzezy, a woznica siedzial zgarbiony i otulony plaszczem; w polmroku migotaly lampy. Deszcz wszedl w etap wielkich, przesiakajacych kropli, wiec widok dorozki niosl prawdziwa rozkosz wilgotnym stopom.

Moist podbiegl i wspial sie do wnetrza.

Zabrzmial glos z cienia:

— Dobry wieczor, panie Lipwig. Jak milo, ze wreszcie poznalam pana osobiscie. Jestem Pucci. Na pewno sie zaprzyjaznimy.

* * *

— No wiec widzisz, to bylo calkiem niezle — stwierdzil sierzant Colon ze Strazy Miejskiej, kiedy sylwetka Moista von Lipwiga zniknela za rogiem, caly czas przyspieszajac. — Wylecial prosto przez okno dorozki, nie dotykajac brzegow, odbil sie od tego goscia, ktory sie podkradal, bardzo ladny przewrot przy ladowaniu, musze przyznac. I mimo to przez caly czas trzymal swojego pieska. Nie zdziwilbym sie, gdyby robil to wczesniej. Ale jednak, biorac wszystko pod uwage, musze go uznac za durnia.

— Pierwsza dorozka… — Kapral Nobbs pokrecil glowa. — Kiedy czlowiek wie, ze ma wrogow wielosc, nigdy nie powinien wsiadac do pierwszej dorozki. Fakt natury. Nawet rzeczy zyjace pod kamieniami o tym wiedza.

Patrzyli, jak byly skradacz ponuro zbiera z ziemi resztki swojego ikonografu, a Pucci wrzeszczy na niego z dorozki.

— Zaloze sie, ze kiedy zbudowali pierwsza dorozke, nikt nie odwazyl sie do niej wsiasc, co, sierzancie? — ciagnal z satysfakcja Nobby. — Zaloze sie, ze ten pierwszy dorozkarz codziennie wracal glodny do domu, bo wszyscy wiedzieli. Mam racje?

— Nie, Nobby, skad. Ludzie, ktorzy nie maja wrogow wielosci, mogli przeciez wsiadac spokojnie. A teraz chodzmy zlozyc raport.

— A tak w ogole co to znaczy „wielosc”? — zainteresowal sie Nobby, kiedy maszerowali juz w strone komisariatu Na Flaku, ku perspektywie kubka goracej i slodkiej herbaty.

— To znaczy, ze wrogowie sa wielcy, Nobby. To przeciez tak oczywiste, jak nos na twarzy. Zwlaszcza twoj.

— No, ta Pucci Lavish to jest duza dziewucha.

— W ogole to paskudni wrogowie sa z tych wszystkich Lavishow — uznal Colon. — Jaka jest stawka?

— Stawka, sierzancie? — zdziwil sie Nobby z niewinna mina.

— Przyjmujesz zaklady, Nobby. Zawsze przyjmujesz zaklady.

— Nikt nie chce obstawiac, sierzancie. Sprawa jest oczywista.

— No tak. To rozsadne. Jeszcze przed niedziela znajdziemy Lipwiga w kredzie?

— Nie, sierzancie. Wszyscy uwazaja, ze wygra.

* * *

Moist obudzil sie w miekkim lozku i zdusil krzyk.

Pucci! Aaagh! I to w stanie tego, co osoby o delikatnym charakterze nazywaja dezabilem. Zawsze sie zastanawial, jak wyglada dezabil, ale nigdy sie nie spodziewal, ze za jednym razem tak wiele go zobaczy. Niektore komorki pamieci wciaz probowaly umrzec.

Ale nie bylby Moistem, gdyby nieco lekcewazenia nie wkradlo sie w mysli, by zaleczyc rany. Przeciez jednak uciekl. O tak. W koncu to nie pierwsze okno, przez ktore skoczyl. A wrzask wscieklosci Pucci byl niemal tak glosny, jak trzask uderzajacego o bruk ikonografu tego typa. Stara sztuczka z przylapaniem na flircie. Ha… Ale najwyzszy czas, zeby zrobil cos nielegalnego, chocby po to, by znowu wprowadzic umysl w odpowiedni stan cynicznej walki o przetrwanie. Rok temu nie wsiadlby do pierwszej dorozki, to pewne. Chociaz trzeba przyznac, ze dziwaczna bylaby lawa przysieglych, gdyby uwierzyla, ze uznal Pucci Lavish za atrakcyjna. Cos takiego raczej nie przeszloby w sadzie.

Wstal, ubral sie i z nadzieja zaczal nasluchiwac oznak zycia z kuchni. Bylo cicho, wiec zaparzyl sobie kawe. Uzbrojony w kubek, ruszyl do gabinetu. Pan Maruda spal tam na dokumentach, a oficjalny cylinder lezal na biurku, oskarzycielsko czarny.

A tak… Chcial przeciez cos z nim zrobic, prawda?

Siegnal do kieszeni i wyjal nieduzy sloik kleju — taki wygodny w uzyciu, z pedzelkiem w nakretce. Po chwili starannego rozsmarowywania zaczal mozliwie rowno wysypywac blyszczace platki.

Wciaz byl tym zajety, kiedy Gladys przeslonila jego wizje niczym zacmienie slonca. Trzymala cos, co okazalo sie kanapka z jajkiem i szynka, dlugosci dwoch stop i grubosci jednej osmej cala. Przyniosla tez „Puls”.

Spojrzal i jeknal rozpaczliwie. Trafil na pierwsza strone. Zwykle trafial. To przez te atletyczne usta. Zawsze gdzies go porywaly, gdy tylko zobaczyl notes.

Ehm… Trafil tez na strone druga. Och, i do artykulu wstepnego. Niech to licho, nawet do politycznego zartu rysunkowego, ktory nigdy nie byl zbyt zabawny.

Pierwszy Urwis: Dlaczego Ankh-Morpork nie jest jak bezludna wyspa?

Drugi Urwis: Bo na bezludnej wyspie rekiny nie moga cie pozrec!

Normalnie boki zrywac.

Zaspane oczy wrocily do artykuly wstepnego. Takie teksty bywaly calkiem zabawne, poniewaz opieraly sie na zalozeniu, ze swiat bylby o wiele lepszy, gdyby rzadzili nim codziennikarze. Byli… Co? Co to takiego?

Pora rozwazyc niewyobrazalne… Wreszcie przez skarbce powial wiatr przemian… Niewatpliwy sukces nowego Urzedu Pocztowego… Znaczki to juz de facto waluta… Potrzebne swieze pomysly… Mlodosc u steru…

Mlodosc u steru? To od Williama de Worde, ktory byl prawie na pewno w tym samym wieku co Moist, ale pisal artykuly wstepne, ktore sugerowaly, ze ma tylek wypchany tweedem…

Czasami wsrod calej tej wagi i godnosci trudno bylo stwierdzic, co wlasciwie de Worde mysli na dowolny temat. Jednak we mgle wielosylabowych wyrazow moglo sie wydawac, ze zdaniem „Pulsu” Moist von Lipwig jest — generalnie i biorac wszystko pod uwage, w szerszej perspektywie i dodajac jedno do drugiego — prawdopodobnie wlasciwym czlowiekiem na wlasciwym miejscu.

Moist zdal sobie sprawe z obecnosci Gladys za soba, kiedy czerwony blask odbil sie od mosieznych ozdob

Вы читаете Swiat finansjery
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату