Wszedzie, pomyslal Moist. Przede wszystkim nie bede ich trzymal w piwnicy. Bede je trzymal w kieszeni kogos innego. Ale w tej chwili naprawde nie musicie o tym wiedziec.
— Nie ma zadnego haczyka — zapewnil. — Jesli wplacicie depozyt wysokosci stu dolarow, po roku bedzie wart sto jeden dolarow.
— Dobrze panu mowic, ale skad tacy jak ja maja wziac sto dolarow?
— Z tego banku. Wystarczy, ze zainwestuje pan dolara i zaczeka… jak dlugo, panie Bent?
Glowny kasjer parsknal niechetnie.
— Czterysta szescdziesiat trzy lata!
— Owszem, troche trzeba poczekac, ale wasze praprapra… i tak dalej wnuki beda z was dumne! — zawolal Moist, przekrzykujac smiechy. — Ale powiem wam, co zrobie: jesli dzisiaj otworzycie rachunek na, hm, na piec dolarow, to w poniedzialek wyplacimy wam dodatkowego dolara. Dolar za darmo, panie i panowie! Mozecie go sobie zabrac i gdzie znajdziecie lepsza oferte…?
— Prawdziwego dolara, jesli wolno spytac, czy jedna z tych podrobek?
Przy drzwiach nastapilo poruszenie i do banku zamaszystym krokiem weszla Pucci Lavish. A przynajmniej chciala wejsc zamaszyscie. Jednakze dobre wejscie wymaga planowania, a zapewne i prob. Nie mozna zwyczajnie zaczac i miec nadzieje, bo wtedy jedynym skutkiem beda przepychanki.
Dwoch umiesnionych ochroniarzy, ktorzy mieli jej utorowac droge, zostalo pokonanych sama liczba, co oznaczalo, ze szczuplejsi mlodzi ludzie, prowadzacy jej niezwykle rasowe plowe psy, utkneli za nimi. Pucci musiala przeciskac sie przez tlum.
A moglo wypasc tak dobrze, myslal Moist. Byly tu wszystkie niezbedne skladniki: para czarno ubranych osilkow taka grozna, psy takie smukle i plowe… Za to sama Pucci zostala poblogoslawiona paciorkowatymi, podejrzliwymi oczkami i obfita gorna warga, co w polaczeniu z dluga szyja przywodzilo bezstronnemu obserwatorowi na mysl kaczke, ktora obrazil przeplywajacy pstrag.
Ktos powinien jej wytlumaczyc, ze czern nie jest jej kolorem, ze kosztowne futro lepiej wygladalo na oryginalnych wlascicielach, ze jesli ma zamiar nosic wysokie obcasy, to znawcy mody w tym tygodniu sugeruja, by nie wkladac rownoczesnie ciemnych okularow, bo kiedy czlowiek przechodzi ze slonecznego dnia w relatywny polmrok, na przyklad do banku, traci orientacje i moze przebic stope wlasnego ochroniarza. Prawde mowiac, ktos powinien jej powiedziec, ze prawdziwy styl bierze sie z wrodzonego sprytu i chytrosci. Nie mozna go kupic.
— Panna Pucci Lavish, panie i panowie! — Moist zaczal klaskac, gdy tymczasem Pucci zdarla ciemne okulary i z mordem w oczach podeszla do lady. — Jedna z dyrektorow banku, ktora dolaczy do nas wszystkich przy robieniu pieniedzy.
W tlumie zabrzmialy slabe oklaski. Wiekszosc obecnych nigdy nie widziala Pucci, ale lubila darmowe przedstawienia.
— Tak jest! Sluchajcie mnie! Niech wszyscy sluchaja! — rozkazala. I znowu pomachala czyms, co Moistowi wydalo sie jednym z eksperymentalnych banknotow dolarowych. — To tylko bezwartosciowy papier! I to obiecuje wam rozdawac!
— Nie. To jakby czek na okaziciela albo list bankierski — sprzeciwil sie Moist.
— Doprawdy? Zobaczymy, mowie! Dobrzy ludzie Ankh-Morpork! Czy ktokolwiek z was uwaza, ze ten kawalek papieru moze byc wart dolara? Czy ktokolwiek da mi za niego dolara? — Pucci znow lekcewazaco pomachala banknotem.
— Nie wiem. Co to takiego? — zapytal ktos, a tlum zaszumial niepewnie.
— Eksperymentalny banknot — wyjasnil Moist ponad narastajacym gwarem. — Taki, zeby wyprobowac sama zasade.
— A ile ich jest wszystkich? — spytal zaciekawiony czlowiek.
— Jakies dwanascie.
Zaciekawiony zwrocil sie do Pucci.
— Dam za niego piec dolarow. Co pani na to?
— Piec?! — zawolala wstrzasnieta Pucci. — Tu stoi, ze jest wart jednego!
— Tak, jasne. Piec dolarow, panienko.
— Dlaczego? Oszalal pan?
— Jestem tak samo normalny jak kazdy inny, mloda damo!
— Ja dam siedem! — oznajmil jeden z tych innych, podnoszac reke.
— To jakis obled! — wrzasnela Pucci.
— Obled? — powtorzyl ten inny. Wskazal palcem Moista. — Gdybym nakupil sobie czarnych pensowych znaczkow, kiedy ten gosc je wypuscil w zeszlym roku, teraz bylbym bardzo bogaty!
— A ktos pamieta niebieskie trojkatne? — zapytal nastepny licytujacy. — Kosztowaly po piecdziesiat pensow. Nalepilem jeden na liscie do ciotki, a zanim do niej dotarl, znaczek byl wart piecdziesiat dolarow. I ten stary tobol nie chce mi go oddac!
— Teraz jest wart sto szescdziesiat! — stwierdzil ktos z tylu. — W zeszlym tygodniu wystawili go na aukcji w Centrum Znaczkow i Szpilek u Dave’a. Dam dziesiec dolarow, panienko!
— Tutaj pietnascie!
Moist z gory mial dobry widok. W glebi sali uformowalo sie niewielkie konsorcjum dzialajace na zasadzie, ze lepiej miec niewielkie udzialy niz zadnych.
Zbieranie znaczkow… Zaczelo sie juz pierwszego dnia, a potem szalenstwo roslo jak… jak cos wielkiego, stosujac sie do dziwacznych, zwariowanych zasad. Czy istniala jakas inna dziedzina, w ktorej skaza zwiekszala wartosc towaru? Czy ktos kupilby garnitur dlatego, ze jeden rekaw jest krotszy od drugiego? Albo przyszyty jest przypadkowy kawalek materialu? Oczywiscie, kiedy Moist to zauwazyl, zaczal wprowadzac bledy swiadomie, dla publicznej rozrywki, ale na pewno nie zaplanowal tego, by glowa lorda Vetinariego pojawiala sie dolem do gory jeden raz na kazdym arkuszu niebieskich. Pewien drukarz chcial je zniszczyc, ale Moist powalil go atakiem z wyskoku.
Caly ten interes wydawal sie nierealny, jak zawsze w swiecie Moista. Kiedys, kiedy Moist byl niegrzecznym chlopcem, sprzedawal marzenia, a prawdziwym przebojem bylo to, w ktorym dzieki szczesliwemu przypadkowi czlowiek zdobywa fortune. Sprzedawal szklo jako brylant, bo chciwosc przeslaniala ludziom wzrok. Rozsadni, uczciwi ludzie, ktorzy kazdego dnia ciezko pracowali, wbrew wszelkim doswiadczeniom wierzyli jednak w pieniadze za nic. Ale zbieracze znaczkow… Ci ludzie wierzyli w drobne doskonalosci. Mozliwe bylo, by malenka czesc swiata doprowadzic do wlasciwego stanu. A nawet jesli sie nie dalo, czlowiek przynajmniej wiedzial, ktorych kawalkow brakuje. Moglby to byc, na przyklad, niebieski trojkatny za 50 pensow z bledem, ale gdzies krazylo jeszcze szesc takich i kto wie, czy szczescie nie usmiechnie sie do zaangazowanego poszukiwacza?
Musialoby to byc wielkie szczescie, co Moist musial przyznac, gdyz cztery z tych szesciu czekalo bezpiecznie w olowianej skrzynce pod podloga w jego gabinecie, odlozone na ciezkie czasy. Ale i tak gdzies pozostaly jeszcze dwa, moze zniszczone, zagubione, zjedzone przez slimaki albo — i tutaj nadzieja lezala warstwa gruba jak snieg zima — wciaz w jakims zapomnianym pliku listow w glebi szuflady.
…A panna Pucci zwyczajnie nie miala pojecia, jak pracowac z tlumem. Tupala noga, zadala uwagi, straszyla i obrazala, a na pewno nie pomoglo, ze nazwala ich „dobrymi ludzmi”, bo przeciez nikt nie lubi zbyt bezczelnych klamcow. Tracila nerwy, gdyz licytacja doszla do trzydziestu czterech dolarow. A teraz…
…podarla banknot!
— Oto co mysle o tych glupich pieniadzach! — oswiadczyla i rzucila kawalki w powietrze. A potem stala zdyszana i tryumfujaca, jakby zrobila cos sprytnego.
Jak kopniak w szczeke wymierzony wszystkim obecnym… Plakac sie chcialo, naprawde. No coz…
Moist wyjal z kieszeni jeden z kilku banknotow i podniosl w gore.
— Panie i panowie! — zawolal. — Mam tu jeden z coraz rzadszych, jak widzimy, jednodolarowych banknotow pierwszej generacji! — Musial zrobic przerwe na smiech. — Z podpisem moim i prezesa! Oferty powyzej czterdziestu dolarow poprosze! Wszystkie zyski pojda na biedne dzieciaczki!
Dociagnal do piecdziesieciu, odrzucajac kilka ofert. Pucci stala przez chwile zignorowana i wsciekla, a potem zachnela sie i wyszla. Trzeba przyznac, ze zachniecie sie jej udalo. Nie umiala sobie radzic z ludzmi, probowala zarozumialoscia zastapic godnosc, ale zachnac sie potrafila lepiej niz indyk na batucie.
Zanim szczesliwy zwyciezca dotarl do wrot banku, otaczali go juz jego mniej szczesliwi wspollicytanci. Reszta tlumu ruszyla do kontuarow; nie byli pewni, co sie dzieje, ale bardzo stanowczo chcieli wziac w tym udzial.