straznicy musieli wypisac na kartce oficjalne ostrzezenie i przytrzymac jej przed nosem, zanim ja odprowadzili, ciagle mowiaca…
Ktos zrobil tez obrazek sygnetu Cosmo, chwytajacego promienie slonca. To niemal idealna amputacja, powiedzieli w szpitalu, i pewnie ocalila mu zycie, powiedzieli, ale skad Moist wiedzial, co robic, powiedzieli, skoro cala jego medyczna wiedza zawierala sie w przekonaniu, ze na palcu nie powinny rosnac zielone grzyby…
Ktos wyrwal mu azete z rak.
— Co zrobiles z profesorem Fleadem? — zapytala groznie Adora Belle. — Wiem, ze cos mu zrobiles! Nie klam!
— Nic mu nie zrobilem — zaprotestowal Moist i szybko przemyslal to sformulowanie. Tak, technicznie to prawda.
— Bylam w Katedrze Komunikacji Post Mortem.
— I co oni mowia?
— Nie mam pojecia! Taka wielka kalamarnica blokuje drzwi! Ale cos zrobiles, jestem pewna! To on zdradzil ci sekret, jak przemowic do golemow, tak?
— Nie.
Absolutna prawda. Adora Belle sie zawahala.
— Nie zdradzil?
— Nie. Przetlumaczyl mi kilka zdan, ale to zaden sekret.
— Czy to bedzie skuteczne takze dla mnie?
— Nie.
W tej chwili to prawda.
— Przyjmuja rozkazy tylko od mezczyzn? Zaloze sie, ze o to chodzi!
— Nie wydaje mi sie.
Wlasciwie prawda.
— Wiec gdzie tkwi sekret?
— To nie jest naprawde sekret. Flead nam powiedzial. Po prostu nie wiedzial, ze to sekret.
Prawda.
— Czy to jakies slowo?
— Nie.
Prawda.
— Sluchaj, ale dlaczego nie chcesz powiedziec? Wiesz, ze mozesz mi ufac.
— Tak. Oczywiscie. Ale czy bede mogl ci ufac, kiedy ktos przystawi ci noz do gardla?
— Czemu mialby to zrobic?
Moist westchnal.
— Bo bedziesz wiedziala, jak komenderowac najpotezniejsza armia, jaka istnieje. Wygladalas na zewnatrz? Widzialas tych wszystkich gliniarzy? Pojawili sie zaraz po przesluchaniu!
— Jakich gliniarzy?
— Trolle ukladajace nowy bruk… Jak czesto widujesz cos takiego? Rzad dorozek, ktore nie interesuja sie pasazerami. Batalion zebrakow. A na dziedzincu na tylach pelno jest roznych takich, co sie tam kreca i gapia w okna… Wlasnie tych gliniarzy. To sie nazywa kociol, a ja jestem w nim miesem.
Zabrzmialo pukanie do drzwi. Moist je rozpoznal: staralo sie zwrocic uwage, ale nie przeszkadzac.
— Wejdz, Stanley — powiedzial.
Drzwi sie otworzyly.
— To ja, sir — oznajmil Stanley, ktory szedl przez zycie z ostroznoscia czlowieka czytajacego instrukcje tlumaczona z obcego jezyka.
— Tak, Stanley?
— Szef wydzialu znaczkow, sir — dodal Stanley.
— Slucham, Stanley.
— Lord Vetinari jest na dziedzincu i oglada nowy automatyczny mechanizm odbierajacy. Mowi, ze nie ma pospiechu.
— Mowi, ze nie ma pospiechu — powtorzyl Moist, zwracajac sie do Adory Belle.
— Czyli lepiej biegnijmy?
— Wlasnie.
— Zaskakujaco podobne do szubienicy — stwierdzil lord Vetinari.
Za jego plecami przyjezdzaly i odjezdzaly dylizanse.
— To pozwoli szybkim powozom bez zatrzymywania odbierac worki z poczta — wyjasnil Moist. — Dzieki temu listy z malych wiejskich punktow pocztowych moga podrozowac ekspresowo, nie opozniajac dylizansu. A to na dluzszych trasach pozwoli zaoszczedzic po kilka minut.
— I oczywiscie, jesli pozwole panu zatrzymac kilka koni-golemow, dylizanse beda mogly jezdzic i sto mil na godzine, jak mi powiedziano. Zastanawiam sie, czy te rozzarzone oczy widza w mroku.
— Mozliwe, wasza lordowska mosc. No i w rzeczywistosci juz mam konie-golemy. Wszystkie.
Vetinari spojrzal na niego chlodno.
— Ha! — rzekl. — I ma pan rowniez wszystkie swoje uszy! O jakim kursie wymiany mowimy?
— Prosze mi wierzyc, nie chce zostac Wladca Golemow… — zaczal Moist.
— Porozmawiamy w drodze, jesli mozna. Zechcecie towarzyszyc mi w powozie…
— A dokad jedziemy?
— Bardzo blisko. Odwiedzimy pana Benta.
Klaun, ktory uchylil przesuwana furtke w poteznych wrotach Gildii Blaznow, przyjrzal sie kolejno Vetinariemu, Moistowi i Adorze Belle. Wyraznie sie nie ucieszyl na widok zadnego z nich.
— Przyszlismy na spotkanie z doktorem Bialolicym — oswiadczyl Vetinari. — Zadam, zebys nas wpuscil przy minimum wesolosci.
Drzwiczki zasunely sie z trzaskiem. Nastapily goraczkowe szepty, jakis brzek, a potem jedno skrzydlo wrot uchylilo sie odrobine — akurat tyle, by dalo sie przejsc pojedynczo. Moist ruszyl naprzod, ale Vetinari przytrzymal go za ramie i wskazal laska do gory.
— To jest Gildia Blaznow — przypomnial. — Nalezy sie spodziewac… uciechy.
Na krawedzi wrot ustawiono wiadro. Vetinari pchnal je laska. Z drugiej strony uslyszeli brzek i plusk.
— Nie rozumiem, czemu sie przy tym upieraja, naprawde nie rozumiem — mruczal, przechodzac przez wrota. — To wcale nie jest zabawne i ktos moze ucierpiec. Uwazajcie na budyn.
Z ciemnosci za brama dobieglo stekniecie.
— Wedlug doktora Bialolicego pan Bent przyszedl na swiat jako Charlie Benito. — Vetinari sunal przez namiot zajmujacy dziedziniec budynku gildii. — I urodzil sie klaunem.
Dziesiatki klaunow przerwaly codzienne cwiczenia, by patrzec, jak przechodza. Torty czekaly niecisniete, spodnie nie napelnialy sie farba, niewidzialne psy nieruchomialy w akcie siusiania.
— Urodzil sie klaunem? — powtorzyl Moist.
— W samej rzeczy, panie Lipwig. Wybitny klaun z rodu klaunow. Widzial go pan wczoraj. Charakteryzacja Charliego Benito jest przekazywana z pokolenia na pokolenie od stuleci.
— Myslalem, ze on oszalal!
— A wedlug doktora Bialolicego odzyskal rozsadek. Jak rozumiem, mlody Bent mial bardzo trudne dziecinstwo. Dopiero w trzynastym roku zycia sie dowiedzial, ze jest klaunem. A matka, dla swoich wlasnych powodow, zwalczala w nim wszelkie przejawy klaunowosci.
— Ale kiedys musiala lubic klaunow — zauwazyla Adora Belle.
Rozejrzala sie. Wszyscy klauni pospiesznie odwrocili wzrok.
— Kochala klaunow — zgodzil sie Vetinari. — Czy raczej nalezy powiedziec: jednego klauna. Przez jedna