noc.

— Ach, rozumiem — mruknal Moist. — A potem cyrk odjechal.

— Jak to zwykle cyrki, niestety. Jak podejrzewam, pozniej raczej unikala mezczyzn z czerwonymi nosami.

— Skad pan to wszystko wie? — zdziwil sie Moist.

— Czesc to uzasadnione hipotezy, ale panna Drapes wiele od niego wydobyla przez ostatnie kilka dni. To dama o wielkiej determinacji i sile charakteru.

Po drugiej stronie wielkiego namiotu byly drzwi, a w progu czekal juz na nich przewodniczacy gildii.

Byl caly bialy — bialy kapelusz, biale buty, bialy kostium i biala twarz, a na niej wykreslone cienka czerwona kredka kontury usmiechu, siegajacego poza twarz rzeczywista, ktora byla zimna i dumna jak oblicze ksiecia piekiel.

Doktor Bialolicy skinal Vetinariemu glowa.

— Wasza lordowska mosc…

— Doktorze… — powital go Patrycjusz. — Jak sie czuje pacjent?

— Och, gdyby tylko dotarl do nas w mlodym wieku! — westchnal Bialolicy. — Jakim bylby wspanialym klaunem! Co za koordynacja! A przy okazji, normalnie nie wpuszczamy zenskich gosci do glownego budynku, ale w tych szczegolnych okolicznosciach zawieszamy ten przepis.

— Tak sie ciesze — rzekla Adora Belle, a kwas wytrawial kazda sylabe.

— Chodzi po prostu o to, ze niezaleznie od twierdzen grupy Prawo Zartu dla Kobiet kobiety zwyczajnie nie sa smieszne.

— Straszliwa przypadlosc — zgodzila sie Adora Belle.

— Tak naprawde to interesujaca dychotomia, poniewaz klauni tez nie sa — zauwazyl Vetinari.

— Zawsze tak mi sie wydawalo — przyznala.

— Sa tragiczni — tlumaczyl Vetinari. — I smiejemy sie z ich tragedii tak, jak smiejemy sie z wlasnej. Wymalowane usmiechy szczerza sie do nas z ciemnosci, drwiac z naszej oblakanej wiary w porzadek, logike, system, realnosc rzeczywistosci. Maska wie, ze rodzimy sie na skorce banana, za ktora jest tylko otwarta klapa zguby, i jedyne, na co mozemy liczyc, to brawa widowni.

— A jak tu pasuja zwierzatka z piszczacych balonikow? — spytala Adora Belle.

— Nie mam pojecia. Ale jak rozumiem, kiedy do jego pokoju wdarli sie niedoszli zabojcy, pan Bent udusil jednego z nich bardzo udanym, zabawnym rozowym sloniem zrobionym z balonow.

— Wyobrazam sobie ten halas — rzucila kpiaco Adora Belle.

— Tak! Co za sprawnosc! I to bez zadnego przeszkolenia! A ta akcja z drabina? Czysty klauning bojowy! Rewelacja! — zachwycal sie Bialolicy. — Teraz wiemy juz wszystko, Havelock. Kiedy matka umarla, ojciec wrocil i oczywiscie zabral go do cyrku. Kazdy klaun poznalby od razu, ze chlopak jest zabawny az do kosci. Te stopy! Powinni przyslac go do nas! U chlopca w tym wieku sprawa jest ryzykowna! Ale nie, wcisneli go w stary ekwipunek po dziadku i wypchneli na arene w jakims malutkim miasteczku. No i tam wlasnie klauning utracil prawdziwego krola.

— Dlaczego? Co sie stalo? — spytal Moist.

— A jak pan mysli? Smiali sie z niego…

* * *

Padal deszcz i chlostaly go mokre galezie, kiedy biegl przez las w workowatych spodniach, jeszcze ociekajacych biala farba. Same spodnie tez podskakiwaly w gore i w dol na elastycznych szelkach, od czasu do czasu uderzajac go w brode.

Za to buty byly znakomite. Zadziwiajace buty. Jedyne w jego zyciu, ktore pasowaly.

Ale matka wychowala go, jak nalezy. Ubranie powinno byc elegancko szare, smiech jest nieprzyzwoity, a makijaz to grzech.

No coz, kara nadeszla szybko.

O swicie znalazl stodole. Zeskrobal zakrzeply budyn i zaschnieta farbe z twarzy, a potem umyl sie w kaluzy. Ach, a twarz… Szeroki nos, wielgachne usta, domalowana biala lza… Wiedzial, ze ten widok bedzie go nawiedzac w sennych koszmarach.

Przynajmniej mial jeszcze wlasna koszule i kalesony, zakrywajace wszystkie wazne czesci. Juz mial wyrzucic cala reszte, ale cos go powstrzymalo. Matka umarla i nie potrafil przeszkodzic komornikom w zabraniu wszystkiego, nawet mosieznej obraczki, ktora codziennie polerowala. Ojca nigdy juz nie zobaczy… Musial wiec cos zatrzymac, musial cos miec, by pamietac, kim byl i dlaczego, skad pochodzi, a nawet czemu odszedl. W stodole znalazl dziurawy worek. Znienawidzony stroj wepchnal do srodka.

Pozniej tego dnia natrafil na kilka wozow mieszkalnych stojacych pod drzewami. Ale nie byly to jaskrawe wozy cyrkowe. Prawdopodobnie religijne, uznal; mama pochwalala spokojniejsze wyznania, pod warunkiem ze bogowie nie byli zagraniczni.

Nakarmili go potrawka z krolika. A kiedy czlowiekowi siedzacemu w milczeniu przy skladanym stoliku spojrzal przez ramie, zobaczyl ksiege pelna wypisanych recznie liczb. Lubil liczby. Zawsze mialy sens w swiecie, ktory sensu nie mial. Potem bardzo grzecznie zapytal tego czlowieka, co to za liczba na samym dole.

— To cos, co nazywamy suma — brzmiala odpowiedz.

A on stwierdzil:

— Nie, to nie jest suma, jest o trzy cwiartki mniejsza od sumy.

— Skad wiesz? — spytal ow czlowiek.

Wiec odpowiedzial mu:

— Widze.

— Przeciez dopiero co spojrzales! — zdziwil sie tamten.

A on na to:

— No tak, przeciez stad wlasnie wiadomo.

Wtedy otworzyli wiecej ksiag. Ludzie zebrali sie dookola i kazali mu dodawac, a wszystko bylo takie latwe…

To byla zabawa, jakiej nie mogl dac cyrk. No i nie pojawial sie budyn. W ogole.

* * *

Otworzyl oczy i zobaczyl obok niewyrazne sylwetki.

— Bede aresztowany?

Moist zerknal na Vetinariego, ktory obojetnie machnal reka.

— Niekoniecznie — odparl ostroznie Moist. — Wiemy o zlocie.

— Sir Joshua zagrozil, ze wszyscy sie dowiedza o mojej… rodzinie.

— Tak, wiemy.

— Ludzie by sie smiali. Nie moglbym tego zniesc. A potem chyba… Wiecie, chyba sam siebie przekonalem, ze zloto jest tylko snem. Ze jesli nigdy nie bede sprawdzal, to ono nadal tam bedzie. — Przerwal, jak gdyby przypadkowe mysli ustawialy sie w kolejce, by skorzystac z jego ust. — Doktor Bialolicy byl tak uprzejmy, ze pokazal mi historie twarzy Charliego Benito… — Kolejna pauza. — Slyszalem, ze z niezwykla dokladnoscia rzucalem tortami z budyniem. Moze moi przodkowie byliby dumni.

— Jak sie pan teraz czuje? — spytal Moist.

— Och, calkiem dobrze sam w sobie — odparl Bent. — Cokolwiek to znaczy.

— To dobrze. W takim razie jutro chcialbym zobaczyc pana w pracy, panie Bent.

— Nie moze pan zadac, zeby tak szybko wracal do banku! — zaprotestowala panna Drapes.

Moist zwrocil sie do Bialolicego i Vetinariego.

— Czy zechcieliby panowie zostawic nas samych?

Pierwszy klaun zrobil urazona mine, ktora wygladala jeszcze gorzej z powodu permanentnego radosnego usmiechu, ale po chwili zamknely sie za nimi drzwi.

— Prosze posluchac, panie Bent — zaczal Moist z naciskiem. — Jestesmy w trudnej sytuacji…

— Wie pan, wierzylem w zloto — wyznal Bent. — Nie wiedzialem, gdzie jest, ale wierzylem.

Вы читаете Swiat finansjery
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату