12

Autostrada, czarniejsza niz oswietlony mdlym blaskiem ksiezyca mrok pustyni, momentami zdawala sie rozwijac przed fordem, prowadzac Jilly i braci O'Connerow w glab chaosu i zapomnienia. Czasem jednak wygladala, jak gdyby wysnuwala sie z chaosu i formowala w regularny klebek, nieublaganie wiodac ich w strone precyzyjnie ustalonego i nieuniknionego przeznaczenia.

Jilly nie wiedziala, ktora z tych mozliwosci napawa ja wiekszym strachem: pakowanie sie w jeszcze wiekszy gaszcz klopotow, w ciernista gestwine, gdzie kazdy ruch oznaczal kolejne bolesne zetkniecie z nieznanym, ktore moglo ja doprowadzic na skraj oblakania – czy odkrycie prawdy o usmiechnietym czlowieku z igla i zglebienie tajemnicy zlocistego plynu w strzykawce.

W ciagu swego dwudziestopiecioletniego zycia nauczyla sie, ze zrozumienie nie zawsze – a nawet rzadko – przynosi spokoj. Teraz, od chwili powrotu do pokoju motelowego z piwem korzennym, tkwila w czysccu niewiedzy i dezorientacji, gdzie zycie przypominalo koszmar na jawie albo zly i bardzo wyrazisty sen. Gdyby jednak znalazla odpowiedzi na wszystko, moglaby dojsc do wniosku, ze zostala za zycia uwieziona w piekle i zatesknilaby jeszcze za wzgledna cisza i spokojem czyscca, choc nerwy miala tu napiete do ostatecznosci.

Dylan, tak jak przedtem, nie skupial calej uwagi na drodze, lecz co chwila zerkal we wsteczne lusterko i ogladal sie przez ramie, zeby sprawdzic, czy Shep nie robi sobie krzywdy; teraz mial dwa zmartwienia, ktore przeszkadzaly mu w prowadzeniu samochodu. Od dramatycznego wystepu Jilly na drodze – belkotala cos o ptakach i krwi – Dylan zaczal sie do niej odnosic z taka sama braterska troska, z jaka traktowal Shepherda.

– Naprawde czulas smak… smak krwi? – zapytal. – I zapach? – Tak. Wiem, ze to nie byla prawdziwa krew. Ty jej nie widziales. Ale mnie wydawala sie bardzo realna.

– Slyszalas ptaki i czulas dotyk skrzydel

– Tak.

– Czy halucynacje zwykle angazuja wszystkie zmysly – albo angazuja tak calkowicie?

– To nie byla zadna halucynacja – oswiadczyla z uporem. – No, ale rzeczywistosc tez nie.

Poslala mu wsciekle spojrzenie, a on zrozumial, jakim niebezpieczenstwem grozi mu wyglaszania sugestii, ze Jilly – Amazonka Poludniowego Zachodu, dzielna mieszkanka krainy kaktusow – moze ulegac halucynacjom. Jej zdaniem halucynacje stanowily dolegliwosc bardzo zblizona do staromodnych damskich przypadlosci, takich jak wapory, omdlenia i uporczywa melancholia.

– Nie jestem histeryczka – powiedziala. – Ani alkoholiczka na odwyku, nie biore grzybkow halucynogennych, wiec slowo „halucynacja' w ogole nie wchodzi w gre.

– Powiedzmy, ze to byla wizja.

– Nie jestem tez Joanna d'Arc. Bog nie wysyla mi zadnych wiadomosci. Wystarczy. Nie mam juz ochoty o tym mowic, w kazdym razie nie teraz i jeszcze nie przez jakis czas.

– Musimy…

– Powiedzialam, nie teraz. – Ale…

– Boje sie, rozumiesz? Boje sie i jak bedziemy o tym bez przerwy gadac, nie zaczne sie mniej bac. Przerwa, prosze o przerwe, w porzadku?

Rozumiala, dlaczego przyglada sie jej ze zmartwiona mina, a nawet z pewna doza nieufnosci, ale nie odpowiadala jej rola obiektu jego troski. Trudno jej bylo nawet znosic slowa otuchy ze strony przyjaciol; a wspolczucie obcej osoby moglo latwo przerodzic sie w litosc. Nie tolerowala niczyjej litosci. Jezyla sie na sama mysl, ze ktos moze ja uwazac za slaba i nieszczesna istote i nie cierpiala protekcjonalnego traktowania.

Istotnie, ukradkowe spojrzenia Dylana, az ociekajace wspolczuciem, rozdraznily Jilly, ktora postanowila od nich uciec. Odpiela pas, podwinela nogi, zostawiajac donice Freda na podlodze pod siedzeniem, i odwrocila sie bokiem, sprawdzajac, czy u Shepa wszystko w porzadku, i umozliwiajac jego bratu skupienie sie na prowadzeniu samochodu.

Dylan zostawil Shepowi apteczke. Ku zdziwieniu Jilly mlody czlowiek otworzyl ja, polozyl na siedzeniu obok siebie i we wlasciwy sposob skorzystal z jej zawartosci, choc w tak intensywnym skupieniu i z tak nieobecnym wyrazem twarzy, ze wygladal jak automat. Tamponami nasaczonymi woda utleniona cierpliwie zmywal zakrzepla krew z nosa, ktorym wydawal swist przy kazdym wdechu. Postepowal z tak niezwykla delikatnoscia, ze ciemnoczerwony strumyczek przestal plynac. Brat powiedzial mu, ze to tylko zwykle krwawienie i nie zlamal nosa, a Shep zdawal sie potwierdzac diagnoze, opatrujac swoj uraz bez zadnego skrzywienia czy syku bolu. Za pomoca wacikow zmoczonych alkoholem zmyl zaschla krew z gornej wargi, kacika ust i podbrodka. Kiedy bil sie po twarzy, zdarl skore z kostek dloni, zahaczajac o zeby; te zadrapania tez przemyl alkoholem, a potem nalozyl odrobine neosporyny. Kciukiem i palcem wskazujacym prawej reki zaczal sprawdzac po kolei wszystkie zeby, najpierw gorne, potem dolne; za kazdym razem, gdy upewnil sie, ze zab mocno tkwi na swoim miejscu, przerywal zabiegi i mowil:

– Jest, jak ma byc, panie.

Shep unikal kontaktu wzrokowego, jego mina wskazywala, ze znajduje sie w zupelnie innym swiecie, w fordzie nie bylo zadnego szlachcica – lorda ani ksiecia, ani krolewicza – wynikalo wiec z tego, ze nie mowi do nikogo z obecnych.

– Jest, jak ma byc, panie.

Dzialal metodycznie niemal jak robot, ale chwilami w jego ruchach dalo sie zauwazyc pewna nieporadnosc, jak gdyby podczas konstrukcji i programowania mechanizmu popelniono bledy, ktorych jeszcze nie wyeliminowano.

Jilly kilka razy probowala zagadac do Shepa, lecz jej wysilki spelzly na niczym. Mowil tylko do Pana Zebow, poslusznie skladajac mu meldunki o stanie swojego zdrowia.

– Shep umie rozmawiac – rzekl Dylan. – Chociaz nawet gdy jest w najlepszej formie, nie mozna sie raczej po nim spodziewac blyskotliwych ripost, ktore zrobilyby z niego dusze towarzystwa. Mowi po shepowemu, jak ja to nazywam, ale calkiem ciekawie.

Sprawdziwszy kolejny zab, Shep oswiadczyl z tylnego siedzenia:

– Jest, jak ma byc, panie.

– Ale na razie nie uda ci sie z nim nawiazac dialogu – ciagnal Dylan. – Jest wytracony z rownowagi. Nie radzi sobie za dobrze z zadnym zamieszaniem ani zaburzeniem codziennego rozkladu dnia. Najlepiej jest, kiedy dzien przebiega dokladnie tak, jak sie spodziewa. Kiedy sniadanie, obiad i kolacja sa o wlasciwej porze, a kazdy posilek sklada sie z dan, ktore akceptuje, a jest ich bardzo niewiele, kiedy nie spotyka zbyt wielu nieznajomych, ktorzy probuja z nim rozmawiac… wtedy udaje sie z nim nawiazac kontakt i nagadac do woli.

– Jest, jak ma byc, panie – oznajmil Shep, na pozor nie potwierdzajac slow brata.

– Co mu dolega? – spytala Jilly.

– Wedlug diagnozy jest autysta, chociaz o wysokim stopniu sprawnosci. Nie wykazuje sklonnosci do przemocy, a bywa bardzo rozmowny, wiec kiedys postawiono nawet diagnoze, ze to syndrom Aspergera.

– Syn Dromaspergera?

– Zespol Aspergera, zaburzenia rozwojowe. Czasem wydaje sie, ze Shep funkcjonuje bardzo sprawnie, ale czasem nie tak sprawnie, jak by sie chcialo. W kazdym razie chyba nie mozna mu przyczepic jednoznacznej etykietki. To po prostu Shep, jedyny w swoim rodzaju.

– Jest, jak ma byc, panie.

– Powiedzial to juz czternascie razy – zauwazyl Dylan. – Ile czlowiek ma zebow?

– Chyba… trzydziesci dwa, razem z zebami madrosci. Dylan westchnal.

– Dzieki Bogu usunieto mu zeby madrosci.

– Mowiles, ze Shep potrzebuje stabilnosci. To na pewno dobrze, ze tluczecie sie po kraju jak Cyganie?

– Jest, jak ma byc, panie.

– Wcale sie nie tluczemy – odparl Dylan wyraznie urazony pytaniem, choc Jilly wcale nie miala zamiaru go draznic. – Mamy swoj plan, staly porzadek, cele, jakie chcemy osiagnac. Mamy do czego dazyc. Podrozujemy z fasonem. To nie jest woz konny z wymalowanymi na bokach magicznymi znakami.

– Chcialam przez to powiedziec, ze moze lepiej by mu bylo w jakims zakladzie.

– Nigdy tam nie trafi.

– Jest, jak ma byc, panie.

– Nie wszystkie sa takie straszne, jak sie powszechnie uwaza – powiedziala Jilly.

Вы читаете Przy Blasku Ksiezyca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату