Zjawy wkrotce ustapily miejsca rzeczywistosci, a z autostrady zniknely ostatnie golebie, odlatujac na galezie drzew i wysokie dzwonnice.

Serce Jilly stopniowo wrocilo do normalnego rytmu, lecz kazde uderzenie zdawalo sie rownie glosne jak wtedy, gdy konala ze strachu.

Majac za plecami ksiezyc, a nad glowa rozgwiezdzone niebo, przejechali mile czy dwie, slyszac tylko swist mijajacych ich aut i huk monstrualnych ciezarowek, gdy Dylan odezwal sie, jak gdyby dodajac melodie do rytmu bicia serca Jilly:

– A jaka ty masz metode dzialania? Pytam o twoja prace komika.

Wyschlo jej w ustach, a jezyk miala jak kolek, jednak kiedy przemowila, jej glos zabrzmial zupelnie normalnie.

– Masz na mysli moj material? Ludzka glupota. Wysmiewam ja, jak najlepiej potrafie. Glupote, zazdrosc, zdrade, niewiernosc, zachlannosc, zarozumialosc, zadze, proznosc, nienawisc, bezmyslna przemoc… Komik nigdy nie narzeka na brak tematow. – Sluchajac sama siebie, zawstydzila sie, porownujac jego i swoje inspiracje tworcze. – Ale tak pracuja wszyscy komicy-ciagnela. Nie zamierzala sie usprawiedliwiac, lecz jakis impuls kazal jej sie tlumaczyc i nie mogla go opanowac. – Mamy ciezka robote, ale ktos to musi robic.

– Ludzie potrzebuja smiechu – zauwazyl idiotycznie, starajac sie ja pocieszyc, jak gdyby czytal jej w myslach.

– Chce ich rozsmieszac do tego stopnia, zeby plakali – powiedziala Jilly, zastanawiajac sie, skad sie wziely te slowa. – Chce, zeby czuli…

– Czuli co?

Slowo, ktore miala na koncu jezyka, bylo tak niewlasciwe i sprzeczne z motywacja, jakiej kazdy oczekiwalby od komika, ze poczula sie nieswojo, slyszac je w glowie. „Bol'. Omal nie powiedziala: „Chce, zeby czuli bol'. Przelknela jednak to slowo, krzywiac sie, jakby mialo gorzki smak.

– Jilly?

Z ulga porzucila grzebanie we wlasnym mrocznym wnetrzu i wrocila do grozy czajacej sie w ciemnosciach nocy, od ktorej oboje na moment uciekli. Spogladajac na autostrade, zmarszczyla brwi i powiedziala:

– Jedziemy na wschod. – Tak.

– Dlaczego?

– Przez czarne fordy, wybuchy, bandytow w strojach golfowych – przypomnial jej.

– Ale ja jechalam na zachod, zanim… zanim doszlo do tego lajna. W przyszlym tygodniu mam trzy wystepy w Phoenix. Siedzacy z tylu Shep przerwal milczenie:

– Kal. Fekalia. Defekacja.

– Nie mozesz teraz jechac do Phoenix – sprzeciwil sie Dylan. – Po tym, co sie stalo, po twoim mirazu…

– Gdyby nawet mialo dojsc do konca swiata, potrzebuje pieniedzy. Poza tym nie mozna ustalic terminu, a potem wycofac sie w ostatniej chwili. W kazdym razie jesli chce sie jeszcze pracowac.

– Wyproznienie. Stolec. Odchody – powiedzial Shep. – Zapomnialas o swoim cadillacu? – spytal Dylan.

– Jak moglabym zapomniec? Przeciez ci dranie wysadzili go w powietrze. Mojego pieknego coupe deville. – Westchnela. – Czyz nie byl piekny?

– Prawdziwe cacko – przytaknal.

– Uwielbialam te gustownie stonowane stateczniki na tylnych blotnikach.

– Rzeczywiscie eleganckie.

– Przedni zderzak wygladal, jakby wmontowali tam pociski haubicy.

– Tak, byl bardzo haubiczny.

– Napis „Coupe DeVille' na bokach byl zloty. Uroczy szczegol. Teraz wszystko wylecialo w powietrze, spalilo sie i smierdzi pieczonym Frankensteinem. Kto moglby o czyms takim zapomniec?

– Nawoz. Obornik – powiedzial Shep. – Co on robi? – spytala Jilly.

– Jakis czas temu powiedzialas mi, ze jestem wulgarny -przypomnial jej Dylan. – Sugerowalas, zebym poszukal synonimu slowa, ktore cie urazilo. Shep postanowil mnie wyreczyc. – Gnoj. Koprolit.

– Ale to bylo jeszcze przed naszym wyjazdem z motelu – zauwazyla.

– Jego poczucie czasu jest inne niz nasze. Trudniej mu rozroznic przeszlosc, terazniejszosc i przyszlosc, a czasem zachowuje sie tak, jakby byly dla niego tym samym i dzialy sie rownoczesnie.

– Kupka – rzekl Shep. – Kaka.

– Jesli chodzi o twojego cadillaca-ciagnal Dylan-to przypuszczam, ze jesli te zbiry w koszulkach polo dowiedza sie, ze nie nalezal do Frankensteina, ale jest zarejestrowany na Jillian Jackson, zaczna cie szukac. Beda chcieli wiedziec, jak zdobyl twoj samochod albo czy dalas mu go dobrowolnie.

– Wiedzialam, ze powinnam wezwac gliny. Powinnam zglosic kradziez samochodu jak porzadny obywatel. Teraz sama jestem podejrzana.

– E-e. Kakunianie.

– Jezeli Frankenstein mial racje – ostrzegl Dylan – byc moze gliny nie potrafia cie ochronic. Moze ci ludzie maja wplywy w policji.

– To chyba powinnam sie zwrocic do kogos innego – FBI? – Moze nie da sie przed nimi uciec. Moga miec tez wplywy w FBI.

– Kto to, na Boga, jest – Secret Service, CIA, gestapo elfow Swietego Mikolaja, ktore robi liste niegrzecznych dzieci?

– Krowi placek. Nieczystosci.

– Frankenstein nie zdradzil, kim sa – odparl Dylan. – Powiedzial tylko, ze jezeli odkryja szpryce w naszej krwi, mozemy sie pozegnac z zyciem, a naszych kosci nigdy nikt nie znajdzie.

– Tak, moze rzeczywiscie tak powiedzial, ale dlaczego w ogole mamy mu wierzyc? To byl szalony naukowiec.

– Oproznienie jelit. Oddawanie stolca. Seans toaletowy. – Nie byl szalony – oznajmil z przekonaniem Dylan.

– Sam mowiles, ze jest stukniety.

– A ty nazywalas go komiwojazerem. W tamtej nerwowej chwili roznie go nazywalismy…

– Paczka sedesowa. Wklad do wychodka. Wydzieliny.

– …ale pomysl o tym, jaki mial wybor – ciagnal Dylan. – Skoro wiedzial, ze scigaja go ci faceci i zamierzaja zabic, podjal najbardziej logiczne i racjonalne dzialanie, jakie bylo w tym momencie mozliwe. Jilly otworzyla szeroko usta, jak gdyby przygotowywala sie do leczenia kanalowego.

– Logiczne? Racjonalne? – Przypomniala sobie, ze tak naprawde w ogole nie zna pana Dylana O'Connera. Mogl sie okazac jeszcze dziwniejszym osobnikiem niz jego brat. – Dobra, najpierw ustalmy fakty. Usmiechniety gnojek czestuje mnie chloroformem, wstrzykuje mi do zyl jakis eliksir doktora Jekylla, kradnie moj cudny samochod, daje sie wysadzic w powietrze – i w twojej swiatlej opinii to zachowanie daje mu kwalifikacje szefa uniwersyteckiego zespolu dyskusyjnego?

– Przyskrzynili go, czas uciekal, wiec zrobil jedyna rzecz, jaka mogl, zeby ocalic dzielo swojego zycia. Jestem pewien, ze nie zamierzal dac sie wysadzic w powietrze.

– Jestes tak samo pomylony jak on – uznala Jilly. – Ekskrementy. Lajno.

– Nie twierdze, ze postapil slusznie-tlumaczyl Dylan.

– Ale zgodnie z logika. Jezeli przyjmiemy zalozenie, ze mial nierowno pod sufitem, popelnimy blad, przez ktory mozemy zginac. Pomysl: przegra, jesli umrzemy. Dlatego chce, zebysmy przezyli, bo jestesmy jego… nie wiem… bo jestesmy jego zywym eksperymentem. W zwiazku z tym musze przyjac, ze wszystko, co mi mowil, ma nam pomoc przezyc.

– Brudy. Biegunka. Wyplata z Jelitbanku.

Tuz po bokach autostrady miedzystanowej, na polnoc i poludnie, rozciagaly sie rowniny ciemne jak kamienie ze starozytnego paleniska poczerniale od dziesiatkow tysiecy ognisk, upstrzone szarymi jak popiol cetkami w miejscach, gdzie blask ksiezyca i gwiazd odbijal sie od roslinnosci pustynnej albo blyszczacych fragmentow kamieni. Na wschodzie majaczyl posepny zarys lancucha gor Peloncillo, ktore z polnocnego i poludniowego wschodu niczym imadlo napieraly na autostrade: twardy, czarny masyw poszarpanych skal, ciemniejszy od nieba, w ktore sie wrzynal.

Pustynny krajobraz nie napawal otucha i nadzieja, a poza autostrada nie bylo widac zadnego znaku, ze to

Вы читаете Przy Blasku Ksiezyca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату