– Shep ma tylko mnie. Gdybym go wsadzil do zakladu, nie mialby juz nic.
– Moze jednak byloby mu lepiej. – Nie. Umarlby tam.
– Przede wszystkim chyba nie pozwoliliby, zeby robil sobie krzywde.
– Shep nie zrobi sobie krzywdy.
– Wlasnie robil – zauwazyla. – Jest, jak ma byc, panie.
– To byl pierwszy raz, przypadek – rzekl Dylan, lecz w jego glosie zamiast glebokiego przekonania zabrzmiala nuta niepewnosci. – Na pewno tego nie powtorzy.
– Wczesniej tez ci sie tak wydawalo.
Mimo ze przekroczyli juz dopuszczalna predkosc, a ruch na autostradzie nie sprzyjal szybkiej jezdzie, Dylan caly czas przyspieszal.
Jilly wyczula, ze probuje uciec nie tylko od mezczyzn w czarnych chevroletach.
– Mozesz jechac nie wiem jak szybko, ale Shep ciagle siedzi z tylu.
– Jest, jak ma byc, panie.
– Stukniety lekarz daje ci zastrzyk – rzekl Dylan – a jakas godzine pozniej doswiadczasz odmiennego stanu swiadomosci… – Przeciez prosilam o przerwe w tej rozmowie.
– A ja nie chce rozmawiac wlasnie o tym – oswiadczyl stanowczo. – O zakladach, sanatoriach, domach opieki, miejscach, gdzie ludzi traktuje sie jak puszki z miesem, odstawia na polke i od czasu do czasu odkurza.
– Jest, jak ma byc, panie.
– W porzadku – ustapila Jilly. – Przepraszam. Rozumiem. Zreszta to i tak nie moja sprawa.
– Zgadza sie – przytaknal Dylan. – Shep to nie nasza sprawa. Tylko moja.
– W porzadku. – No.
– Jest, jak ma byc, panie.
– Dwadziescia – policzyla Jilly.
– Ale twoj odmienny stan swiadomosci dotyczy nas obojga, nie tylko ciebie, ale ciebie i mnie, bo ma zwiazek z zastrzykiem…
– Tego nie mozemy byc pewni.
Na jego szerokiej i gumowatej twarzy niektore miny przybieraly karykaturalna forme, jak gdyby rzeczywiscie byl rysunkowym misiem, ktory przybyl do prawdziwego swiata prosto z animowanej krainy, zgolil futro na pysku i zapragnal udawac czlowieka. W tej chwili niedowierzanie odmalowalo sie na jego obliczu tak plastycznie, ze wygladal jak kot Sylwester, ktory mimo swojej przebieglosci dal sie zwabic ptaszkowi Tweetie na skraj urwistej skaly.
– Och, mozemy byc pewni. – Wcale nie – upierala sie. – Jest, jak ma byc, panie.
– Poza tym – ciagnela Jilly – okreslenie „odmienny stan' wcale nie podoba mi sie bardziej niz „halucynacja'. Brzmi, jakbym byla jakims cpunem.
– Chyba nie bedziemy sie klocic o slownictwo.
– Ja sie nie kloce. Mowie tylko, co mi sie nie podoba.
– Jezeli mamy rozmawiac na ten temat, musimy to jakos nazwac.
– Wobec tego w ogole o tym nie rozmawiajmy – zaproponowala.
– Musimy. Co twoim zdaniem mamy robic – przez reszte zycia jezdzic w kolko po calym kraju, nigdzie sie nie zatrzymywac i w ogole o tym nie mowic?
– Jest, jak ma byc, panie.
– A propos jazdy – powiedziala Jilly – jedziesz o wiele za szybko.
– Wcale nie.
– Ponad dziewiecdziesiat.
– Tak sie wydaje, kiedy patrzysz ze swojego miejsca. – Doprawdy? A jak sie wydaje z twojego?
– Osiemdziesiat osiem – przyznal, zdejmujac noge z gazu. – Nazwijmy to… mirazem. W tym slowie nie kryja sie zadne sugestie zaburzen umyslowych, zazywania narkotykow ani manii religijnej.
– Jest, jak ma byc, panie.
– Mnie sie wydaje, ze lepsza bylaby „zjawa' – powiedziala Jilly.
– Moze byc zjawa.
– Chociaz bardziej podoba mi sie „miraz'.
– Swietnie! Wysmienicie! Jestesmy na pustyni, wiec nawet pasuje.
– Ale tak naprawde to nie byl miraz.
– Wiem – zapewnil ja pospiesznie. – To byla rzecz wyjatkowa, jedyna w swoim rodzaju, ktora trudno nazwac. Ale jezeli widzialas ten miraz z powodu cholernej szprycy… – Urwal, wyczuwajac zblizajacy sie sprzeciw z jej strony. – Och, zejdz na ziemie! Zdrowy rozsadek podpowiada, ze te dwie rzeczy musza miec ze soba zwiazek.
– Zdrowy rozsadek jest przereklamowany.
– Nie w rodzinie O'Connerow.
– Nie naleze do rodziny O'Connerow.
– Dzieki czemu nie musimy zmieniac nazwiska. – Jest, jak ma byc, panie.
Nie chciala sie z nim klocic, bo wiedziala, ze sprawa dotyczy ich obojga, nie potrafila sie jednak powstrzymac.
– A wiec w rodzinie O'Connerow nie ma miejsca dla ludzi takich jak ja?
– Znowu zaczynasz z tym „ludzie tacy jak ja'!
– Coz, widocznie na tym polega problem z toba.
– To nie problem ze mna, tylko z toba. Jestes nadwrazliwa i ciagle sie w tobie gotuje, jakbys miala za chwile wybuchnac. – Cudownie. A wiec teraz jestem garnkiem gotowym wybuchnac. Masz nadzwyczajny talent dzialania ludziom na nerwy. – Ja? Jestem najmniej konfliktowym czlowiekiem pod sloncem. Nigdy nikomu nie dzialalem na nerwy, dopoki nie spotkalem ciebie.
– Jest, jak ma byc, panie.
– Znowu jedziesz ponad dziewiecdziesiat – ostrzegla go.
– Osiemdziesiat dziewiec – zaprotestowal i tym razem nie zdjal nogi z gazu. – Jezeli widzialas miraz z powodu szprycy, tez pewnie mnie to czeka.
– I to nastepny powod, dla ktorego nie powinienes jechac ponad dziewiecdziesiat.
– Osiemdziesiat dziewiec – poprawil, po czym niechetnie zwolnil.
– Ty pierwszy dostales szpryce od tego szurnietego sukinsyna komiwojazera – powiedziala Jilly. – Jesli to cholerstwo zawsze wywoluje miraze, najpierw ty powinienes je widziec.
– Po raz setny powtarzam – to nie byl komiwojazer, tylko jakis stukniety lekarz, naukowiec maniak albo ktos w tym rodzaju. Poza tym przypominam sobie, jak mowil, ze szpryca na kazdego dziala inaczej.
– Jest, jak ma byc, panie.
– Inaczej? Jak na przyklad?
– Nie powiedzial. Po prostu inaczej. Mowil tez… ze efekt jest zawsze interesujacy, czesto zaskakujacy, niekiedy nawet pozytywny.
Wzdrygnela sie na wspomnienie kotlujacych sie ptakow i migoczacych swiec wotywnych.
– Ten miraz nie mial w sobie nic pozytywnego. Co jeszcze mowil doktor Frankenstein?
– Frankenstein?
– Nie mozemy ciagle nazywac go stuknietym lekarzem, naukowcem maniakiem czy szurnietym sukinsynem komiwojazerem. Trzeba nadac mu jakies imie, dopoki nie poznamy jego prawdziwego nazwiska.
– Ale Frankenstein… – Co takiego?
Dylan sie skrzywil. Oderwal jedna dlon od kierownicy, by wykonac nieokreslony dwuznaczny gest.
– Brzmi tak…
– Jest, jak ma byc, panie. – Jak brzmi?
– Melodramatycznie – uznal w koncu.
– Wszyscy tylko krytykuja – odrzekla zniecierpliwiona. – I czemu od kazdego ciagle slysze slowo „melodramatyczny'? – Ode mnie nigdy go nie slyszalas – zaprotestowal. – Poza tym nie mowilem o tobie.
– Ty nie. Nie powiedzialam, ze to ty. Ale rownie dobrze moglbys to byc ty. Jestes mezczyzna.
– Tego juz w ogole nie rozumiem.
– Oczywiscie, ze nie rozumiesz. Jestes mezczyzna. Przy swoim zdrowym rozsadku nie potrafisz zrozumiec