czesc zamieszkanej planety. Przypominal niesamowita scenerie z filmu fantastycznonaukowego opowiadajacego o swiecie, w ktorym wszystkie gatunki wyginely setki lat temu, pozostawiajac po sobie martwa ziemie, nieruchoma jak diorama pod szklem, gdzie poruszaly sie jedynie maszyny wykonujace zaprogramowane wieki temu zadania, ktore nie mialy juz zadnego znaczenia.
Ponury pejzaz skojarzyl sie Jilly z widokiem piekla, w ktorym wygaszono ognie.
– Nie ujdziemy z tego z zyciem, prawda? – zapytala retorycznie, jakby nie spodziewala sie przeczacej odpowiedzi.
– Co? Oczywiscie, ze przezyjemy.
– Oczywiscie? – powiedziala z niedowierzaniem. – Nie masz zadnych watpliwosci?
– Oczywiscie – potwierdzil. – Najgorsze juz za nami. – Wcale nie.
– Alez tak.
– Nie badz smieszny.
– Najgorsze juz za nami – powtorzyl z uporem.
– Jak mozesz mowic, ze najgorsze za nami, skoro nie mamy pojecia, co nas jeszcze czeka?
– Tworzenie to akt woli – rzekl. – Co to niby ma znaczyc?
– Zanim stworze obraz, ukladam go sobie w myslach. I w tym momencie juz istnieje. Potem, zeby zmienic koncepcje w namacalne dzielo sztuki, potrzeba tylko czasu i pracy, farby i plotna.
– Czy my rozmawiamy o tym samym? – zastanawiala sie na glos Jilly.
Shepherd znow zamilkl, lecz gadanina jego brata zaniepokoila ja bardziej niz paplanie Shepa.
– Pozytywne myslenie. Przewaga umyslu nad materia. Bog stworzyl niebo i ziemie, powolujac je do istnienia tylko mysla. Najpotezniejsza sila wszechswiata jest sila woli.
– Na pewno nie, bo inaczej mialabym wlasny sitcom i w tym momencie urzadzalabym przyjecie w swojej posiadlosci w Malibu. – Nasza zdolnosc tworzenia stanowi odbicie boskiej zdolnosci tworzenia, bo codziennie wymyslamy nowe rzeczy i powolujemy je do istnienia-wynalazki, projekty architektoniczne, zwiazki chemiczne, procesy produkcyjne, dziela sztuki, przepisy na chleb, ciasto i pieczen.
– Nie zamierzam ryzykowac wiecznego potepienia, utrzymujac, ze robie tak dobra pieczen jak Bog. Jego na pewno smakowalaby lepiej.
Puszczajac mimo uszu jej uwage, Dylan kontynuowal:
– Nie mamy boskiej mocy, wiec nie potra6my zamieniac energii naszych mysli bezposrednio w materie…
– Bog robi tez pewnie lepsze salatki niz ja i jestem pewna, ze jest mistrzem nakrywania do stolu.
– …ale kierujac sie mysla i logika-ciagnal cierpliwie Dylan – umiemy wykorzystac inne rodzaje energii, zeby zmienic istniejacamaterie w prawie wszystko, co zechcemy. Przedziemy nici, zeby szyc z nich ubrania. Scinamy drzewa i z drewna budujemy sobie schronienie. Nasz proces tworzenia jest o wiele wolniejszy i nieporadny, ale w gruncie rzeczy bardzo zblizony do boskiego. Rozumiesz, o czym mowie?
– Jezeli kiedykolwiek zrozumiem, to bedzie znaczylo, ze mozna odwiezc mnie do czubkow.
Znowu stopniowo zwiekszajac predkosc, powiedzial:
– Wykaz odrobine dobrej woli, dobra? Mozesz sie troche wysilic?
Jilly zirytowala jego dziecieca gorliwosc i huraoptymizm w obliczu smiertelnego niebezpieczenstwa. Mimo to, przypominajac sobie upokorzenie, jakiego doznala po jego poprzednim popisie elokwencji, poczula zalewajaca jej twarz fale goraca, ale zdolala opanowac wzbierajacy strumien sarkazmu.
– W porzadku. Mow dalej.
– Zalozmy, ze zostalismy stworzeni na podobienstwo Boga. – Dobra. I co z tego?
– Logiczny jest zatem wniosek, ze chociaz nie potrafimy tworzyc materii z niczego i nie umiemy zmieniac istniejacej materii za pomoca samych mysli, to jednak nasza sila woli, o wiele mniej potezna od boskiej, moze miec wplyw na ksztalt rzeczy, ktore maja nadejsc.
– Ksztalt rzeczy, ktore maja nadejsc-powtorzyla. – Zgadza sie.
– Ksztalt rzeczy, ktore maja nadejsc.
– Otoz to -potwierdzil, kiwajac z zadowoleniem glowa i odrywajac na chwile wzrok od drogi, aby sie do niej usmiechnac. – Ksztalt rzeczy, ktore maja nadejsc – powtorzyla jeszcze raz, zdajac sobie nagle sprawe, ze w konsternacji zaczela mowic jak Shepherd. – Jakich rzeczy?
– Przyszlych wydarzen – wyjasnil. – Jezeli jestesmy stworzeni na obraz Boga, byc moze posiadamy troche boskiej mocy ksztaltowania rzeczy – odrobinke, ale tyle, ze da sie ja wykorzystac. Nie tworzymy materii, ale przyszlosc. Moze dzieki naszej sile woli potrafimy ksztaltowac swoje przeznaczenie, przynajmniej czesciowo.
– Co? Jezeli sobie wyobraze, ze w przyszlosci bede milionerka, to naprawde sie nia stane?
– Musisz podejmowac odpowiednie decyzje i ciezko pracowac, ale… tak, wierze, ze kazdy z nas moze ksztaltowac wlasna przyszlosc, jesli ma dosc sily woli.
Wciaz panujac nad rozdraznieniem i starajac sie zachowac spokojny ton, spytala:
– Dlaczego wiec nie jestes slawnym malarzem miliarderem? – Nie chce byc slawny ani bogaty.
– Kazdy chce byc slawny i bogaty.
– Ja nie. Zycie i tak jest skomplikowane. – Ale pieniadze znacznie ulatwiaja zycie.
– Pieniadze znacznie komplikuja zycie – zaprotestowal. – Slawa tez. Chce tylko dobrze malowac, co dzien coraz lepiej. – Zatem – powiedziala, tracac kontrole nad strumieniem sarkazmu – w wyobrazni zobaczysz siebie w przyszlosci jako drugiego Vincenta Van Gogha, pomyslisz sobie zyczenie i pewnego dnia twoje obrazy znajda sie w muzeach.
– Zamierzam w kazdym razie sprobowac. Vincent Van Gogh – moze, chociaz wyobrazam sobie przyszlosc, w ktorej mam oboje uszu.
Niczym niezmacony dobry humor Dylana w obliczu nieszczescia podzialal na Jilly tak, jakby ktos przejechal jej po jezyku papierem sciernym.
– A ja, zeby sprowadzic cie na ziemie, wyobrazam sobie przyszlosc, w ktorej bede musiala wepchnac ci jaja w przelyk. – Tyle w tobie zlosci?
– Boje sie.
– W tej chwili sie boisz, jasne, ale zawsze kipisz zloscia.
– Wcale nie zawsze. Spedzalismy z Fredem uroczy i spokojny wieczor, zanim to wszystko sie zaczelo.
– Musza cie dreczyc jakies trudne nierozwiazane problemy z dziecinstwa.
– Kurcze, robisz na mnie coraz wieksze wrazenie. Zaraz sie okaze, ze kiedy nie probujesz nasladowac Van Gogha, w wolnych chwilach zajmujesz sie psychoanaliza.
– Jesli jeszcze troche podskoczy ci cisnienie – ostrzegl ja Dylan – peknie ci tetnica szyjna.
Przez zacisniete zeby Jilly wydala wsciekly pisk, bo gdyby zdusila go w sobie, moglaby wybuchnac.
– Chce ci tylko powiedziec – ciagnal Dylan drazniaco rzeczowym i spokojnym tonem – ze jesli pomyslimy pozytywnie, moze rzeczywiscie najgorsze mamy juz za soba. A negatywne myslenie na pewno nic nam nie da.
W odruchu gniewu chciala spuscic nogi na podloge i mocno tupnac, ale zreflektowala sie, przypominajac sobie o biednym
bezbronnym Fredzie wcisnietym pod siedzenie. Nabrala wiec gleboko powietrza i zaatakowala Dylana:
– Skoro to takie proste, dlaczego przez tyle lat patrzysz spokojnie na ciezka dole Shepherda? Dlaczego nigdy nie wyobraziles sobie, ze jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki wychodzi z autyzmu i zaczyna normalnie zyc?
– Nieraz to sobie wyobrazalem – odparl cicho i z gorycza, ktora zdradzala bezbrzezny smutek z powodu choroby brata. – Mysle o tym codziennie, zywo i intensywnie, z calej duszy, od kiedy tylko siegam pamiecia.
Bezkresne niebo. Bezdroze pustyni. Przepasc, ktora powstala we wnetrzu samochodu, rownie rozlegla jak bezmiar mroku i pustki za oknami, przepasc, ktora byla dzielem Jilly. Dajac sie poniesc zlosci, bezmyslnie przekroczyla granice dzielaca sluszne argumenty i nieuzasadniona zlosliwosc, trafiajac Dylana O'Connera w najczulszy punkt, choc wiedziala, ze tam zaboli go najbardziej. Wprawdzie siedzieli obok siebie, ale dystans ich dzielacy wydawal sie nie do przebycia.
W ostrym swietle reflektorow nadjezdzajacych z przeciwka aut i perlowym blasku wskaznikow tablicy rozdzielczej widac bylo, ze oczy Dylana lsnia, jakby przez tyle czasu wstrzymywal prawdziwy ocean lez. Przygladajac mu sie z wiekszym wspol-czuciem niz dotad, nawet w mdlym oswietleniu Jilly dostrzegla, ze to, co