wygladalo na smutek, moze byc w istocie glebokim cierpieniem, dlugotrwalym, nieslabnacym bolem, jak gdyby brat nie chorowal na autyzm, ale umarl i odszedl na zawsze.

Nie wiedziala, co powiedziec, aby naprawic swoja podlosc. Bez wzgledu na to, czy bedzie mowic szeptem, czy krzyknie, slowa przeprosin nie pokonaja otchlani, jaka powstala przez Jilly miedzy nia a Dylanem O'Connerem.

Czula sie jak wklad do wychodka.

Bezkresne niebo. Bezdroze pustyni. Szmer opon i monotonne brzeczenie silnika zlaly sie w bialy szum, na ktory Jilly szybko przestala zwracac uwage i po pewnym czasie zaczela odnosic wrazenie, ze rownie dobrze moglaby siedziec w martwej ciszy na powierzchni ksiezyca. Nie slyszala ani wlasnego oddechu, ani gluchego bicia serca, ani echa spiewu jej dawnego choru koscielnego, ktory od czasu do czasu brzmial w jej glowie, gdy czula sie samotna i zagubiona. Nie dysponowala tak dobrym glosem, zeby spiewac solo, lecz miala talent do harmonii i gdy stala wsrod swoich siostr i braci ubranych tak samo, trzymajacych

identyczne zbiory hymnow, ogarnialo ja glebokie i pokrzepiajace poczucie wspolnoty, jakiego przedtem i potem nigdy nie doswiadczyla. Czasem Jilly uwazala, ze strasznie trudne zadanie nawiazania porozumienia ze skladajaca sie z samych nieznajomych publicznoscia i naklonienie ich do smiechu z glupoty i zlosliwosci rodzaju ludzkiego jest o wiele latwiejsze niz pokonanie dystansu i utrzymanie na pewien czas chocby najslabszej wiezi miedzy dwojgiem ludzi. Bezkresne niebo, bezdroze pustyni i samotnosc kazdego pancernego serca laczyla jedna cecha – ta sama dal, niemal nie do przebycia.

Lizac pobocze autostrady, jezor swiatla wylawial z ciemnego zwiru tu i tam cos blyszczacego i przez moment Jilly obawiala sie, ze znow zobaczy swiece wotywne i przybyle znikad koscielne lawki, stado bialych jak smierc ptakow i strugi krwawej ektoplazmy, ale w pore zorientowala sie, ze te szybko znikajace plomyki to tylko odbicie swiatla reflektorow od kawalkow potluczonych butelek.

Ciszy nie przerwala ani ona, ani Dylan, lecz glos Shepherda monotonnie powtarzajacego mantre znana z reklam telewizyjnych:

– Od dzis tylko frytki jadam, zapominam o owadach. Od dzis tylko frytki jadam, zapominam o owadach. Od dzis… Jilly zachodzila w glowe, dlaczego Shep zaczal recytowac haslo reklamowe restauracji, w ktorej niecale dwie godziny temu kupila kolacje, ale zaraz doszla do wniosku, ze musial widziec znaczek promocyjny, jaki kobieta za lada przypiela jej do bluzki. – Od dzis tylko frytki jadam, zapominam o owadach. Od dzis tylko frytki jadam, zapominam o owadach.

– Kiedy wracalem do motelu z jedzeniem na wynos, dostalem palka w glowe – powiedzial Dylan. – Nie zjedlismy kolacji. Chyba jest glodny.

– Od dzis tylko frytki jadam, zapominam o owadach – rzekl Shep, kolyszac sie z boku na bok.

Gdy Dylan oderwal jedna reke od kierownicy i siegnal do kieszeni swojej koszuli hawajskiej, Jilly zobaczyla, ze ma taki sam jak ona znaczek z zaba. Na tle kwiecistego wzoru kolorowej tkaniny trudno bylo zauwazyc usmiechnietego plaza.

– Od dzis tylko frytki jadam, zapominam o owadach… Gdy Dylan odpinal gadzet reklamowy, stalo sie cos dziwnego i nastapil kolejny w ciagu tego wieczoru zwrot akcji. Trzymajac znaczek miedzy kciukiem a palcem wskazujacym i siegajac w strone konsoli dzielacej przednie siedzenia, jak gdyby

zamierzal wrzucic plakietke do pojemnika na smieci, Dylan zadygotal, niezbyt gwaltownie, jednak na tyle mocno, ze nie sposob bylo uznac tego za zwykly dreszcz; zadygotal, jakby przez cialo przebiegl mu prad elektryczny. Jego jezyk zatrzepotal o podniebienie, wydajac charakterystyczny dzwiek podobny do odglosu uruchamiania silnika samochodu:

– Hannn-na-na-na-na-na-na!

Udalo mu sie utrzymac kierownice lewa reka, ale jego stopa zmniejszyla nacisk na pedal gazu albo calkiem sie z niego zesliznela. Predkosc forda zaczela spadac z groznych dziewiecdziesieciu pieciu mil na godzine do po prostu niebezpiecznych osiemdziesieciu pieciu i na koniec do mimo wszystko ryzykownych siedemdziesieciu pieciu.

– Hannn-na-na-na-na-na-na! – wyjakal i rownoczesnie z wymowieniem ostatniej sylaby pstryknal znaczkiem, jakby gral w kulki. Przestal dygotac rownie nagle, jak zaczal.

Metalowy krazek odbil sie z brzekiem od okna w drzwiach po stronie pasazera, kilka cali od twarzy Jilly, rykoszetem trafil w deske rozdzielcza i wyladowal w labiryncie galezi i lisci Freda.

Mimo ze stopniowo tracili predkosc, Jilly wyczula, ze nie majac zapietych pasow, znalazla sie w powaznym niebezpieczenstwie, zrozumiala tez, ze nie zdazy juz nalozyc i zapiac szelek. Okrecila sie wiec twarza do przodu, lewa reka chwycila sie kurczowo siedzenia, omal nie dziurawiac skorzanej tapicerki, a prawa zlapala sie uchwytu tuz nad drzwiami. W momencie, gdy Dylan potwierdzil jej przeczucia, wciskajac hamulec do oporu, wparla sie stopami w deske rozdzielcza. Zgiela kolana, przygotowujac sie do zamortyzowania wstrzasu, i zaczela odmawiac w myslach „Zdrowas Mario', nie proszac w modlitwie o uchronienie przed klatwa grubego tylka, ale blagajac o ocalenie swojego tylka, wszystko jedno, jak groteskowe rozmiary mialby przybrac w przyszlosci.

W ciagu dwoch sekund predkosc forda spadla do szescdziesieciu, moze nawet do piecdziesieciu mil na godzine, ale wciaz jechali tak szybko, ze nikt przy zdrowych zmyslach nie probowalby w takim pedzie wykonac ostrego skretu. Najwidoczniej jednak Dylanem O'Connerem owladnelo szalenstwo: puscil hamulec, skrecil kierownice do oporu w lewo, znow wdusil hamulec, poderwal samochod z jezdni i z przerazliwym piskiem opon wykonal ostry zwrot.

Wzbijajac oblok kurzu, ford obrocil sie na szerokim poboczu autostrady. U podwozie zagrzechotal zwir: trach-trach, przerazliwe jak seria z karabinu maszynowego. Okrecajac sie w oslepiajacym swietle zblizajacych sie reflektorow, Jilly wciagnela gleboko powietrze w rozpaczliwym pragnieniu zycia, jak skazana na smierc, gdy slyszy swist spadajacej gilotyny. Gdy samochod znalazl sie w pozycji wyjsciowej, pisnela, a potem paskudnie zaklela, zapominajac o swojej awersji do wulgaryzmow, kiedy znowu obrocili sie o sto dwadziescia stopni, zatrzymujac sie w koncu zwroceni przodem w kierunku polnocno-wschodnim.

Wschodnie i zachodnie pasy autostrady rozdzielala wysepka szerokosci szescdziesieciu stop, nieoslonieta bariera, a jedyna przeszkoda, ktora miala uniemozliwic wjechanie na przeciwlegly pas, byl obnizony obszar zieleni. W momencie gdy ford stanal i Jilly wciagnela kolejna porcje powietrza, ktora wystarczylaby na przeplyniecie pod woda kanalu La Manche, Dylan puscil pedal hamulca, wciskajac gaz i ruszajac po przekatnej w dol obnizenia.

– Co ty wyprawiasz? – krzyknela.

Byl wyjatkowo skoncentrowany, jak nigdy dotad, skupial sie na zjezdzie w dol zbocza bardziej niz wtedy, gdy przygladal sie jej plonacemu cadillacowi, bardziej niz gdy zajmowal sie Shepem w konfesjonale na tylnym siedzeniu.

Wielki jak niedzwiedz, calkowicie wypelnial swoja polowe przedniego siedzenia. Nawet w normalnych okolicznosciach – przynajmniej w najbardziej normalnych z tych, w ktorych Jilly go widziala – ciezko wisial na kierownicy, lecz w tej chwili zawisl jeszcze bardziej, z twarza przysunieta blisko szyby, wykrzywiona w niedzwiedzim grymasie, wlepiajac wzrok w smugi swiatla reflektorow rozcinajacych mrok w dole, gdzie zjezdzal.

Nie odpowiedzial na jej pytanie. Rozchylil usta jakby w zdumieniu, jak gdyby sam nie wierzyl, ze wprowadzil forda w kontrolowany poslizg i pedzi przez wysepke zieleni w strone przeciwnego pasa ruchu.

Moze jeszcze nie pedzil, ale kiedy samochod znalazl sie na dnie obnizenia, zaczal nabierac predkosci. Gdyby uderzyli we wzniesienie pod niewlasciwym katem lub przy zbyt duzej szybkosci, auto zaczeloby dachowac, co swietnie wychodzi pojazdom z napedem na cztery kola, kiedy zle sie je prowadzi na terenie takim jak ten, pokrytym piaskiem i luznym tluczniem.

– Nie! – krzyknela, ale nie poskutkowalo. Gdy ford walnal w kruszace sie zbocze, Jilly mocniej wbila stopy w deske rozdzielcza, zastanawiajac sie, gdzie moze byc ukryta poduszka powietrzna. Bala sie, ze zamontowano ja w desce rozdzielczej i jesli wybuchnie pod jej stopami, moze jej wbic kolana w twarz albo rozerwac sie pod podeszwami butow, parzac cale cialo goracym sprezonym gazem. Wlasnie takie i jeszcze gorsze obrazy przesuwaly sie jej w myslach zamiast standardowego zapisu calego zycia (z muzyka z „Krolika Bugsa' w tle, ktora bylaby najodpowiedniejsza ilustracja), ale nie mogla pohamowac ich naplywu, trzymala sie wiec mocno siedzenia i uchwytu nad drzwiami, krzyczac ciagle „Nie!' -wciaz na prozno.

Dziurawiac ciemnosc za soba wyrzucanymi spod kol blizniaczymi strumieniami zwiru i piasku, ford pial sie

Вы читаете Przy Blasku Ksiezyca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату