Dylan chwycil oburacz kij baseballowy, gotow do mistrzowskiego strzalu.

– Kenny?

Przykryta sylwetka znow zaczela drgac, jak gdyby w niepohamowanym nerwowym podnieceniu.

Drzwi, za ktorymi prawdopodobnie znajdowala sie szafa: wciaz zamkniete. Drzwi, za ktorymi prawdopodobnie znajdowala sie lazienka: wciaz zamkniete.

Dylan obejrzal sie przez ramie w strone drzwi prowadzacych na korytarz.

Nikogo.

Przypomnial sobie imie dziewczynki, o ktorej wspomnial chlopiec w kajdankach, dziewczynki z tej samej ulicy.

– Becky?

Tajemnicza postac dawala znaki zycia, caly czas drzac pod posciela, ale nie odpowiedziala.

Choc Dylan nie mial odwagi zdzielic kijem tego, czego nie widzial, nie mial tez ochoty sciagnac poscieli z ukrytego ksztaltu z tych samych powodow, dla ktorych nie zerwalby brezentu ze sterty drewna, gdyby podejrzewal, ze miedzy sznurami chowa sie grzechotnik.

Nie chcial takze uniesc poscieli koncem kija baseballowego. Zaplatana w tkanine palka przestalaby byc skuteczna bronia, i chociaz w wyniku tego manewru Dylan pozostawalby bezbronny jedynie przez moment, tyle mogloby wystarczyc Kenny'emu, aby wyskoczyc z ukrycia i zrobic uzytek ze specjalnego noza do patroszenia.

Polmrok i polcien. Cichy dom.

I ten drgajacy ksztalt.

17 Jilly szla przez korytarz na parterze, od jednego lukowatego przejscia do drugiego, minela trzy ciemne pokoje, nasluchujac na progu kazdego z nich. Gdy nie uslyszala zadnego dzwieku, ruszyla przez przedpokoj, mijajac lampe na stoliku i doszla do podestu schodow.

Kiedy zaczela wchodzic na gore, uslyszala za soba metaliczne ping i stanela jak wryta na drugim stopniu. Zaraz po ping rozleglo sie stuk-stuk, potem szybkie i dzwieczace brzrzrzdeeek, a potem zalegla kompletna cisza.

Halas dobiegl prawdopodobnie zza drzwi dokladnie naprzeciw przedpokoju. Zapewne znajdowal sie za nimi salon. Kiedy probuje sie uniknac starcia z mlodym czlowiekiem, o ktorym opinia jego wlasnej babci sprowadza sie do slow „wariuje-narkotyki-noze', wcale nie ma sie ochoty slyszec charakterystycznych metalicznych odglosow, ktore dobiegaja z ciemnego pokoju za plecami. Cisza, jaka potem zapanowala, nie brzmiala juz – nie mogla brzmiec – tak niewinnie jak ta poprzedzajaca ping.

Majac nieznane przed soba, ale takze za soba, Jilly wcale nie odkryla w sobie walecznej Amazonki, lecz nie zamarla tez ani nie skulila sie ze strachu. Jej matka, zawsze zachowujaca stoicki spokoj, i kilka pechowych wydarzen sprzed lat nauczyly ja, ze nalezy otwarcie stawiac czolo przeciwnosciom losu, nie stosujac zadnych unikow; mama radzila, aby mowila sobie, ze kazde nieszczescie jest jak ciastko, ktore trzeba zjesc cale, do ostatniego okruszka. Jezeli w mrocznym salonie czail sie Kenny, ostrzac noz o noz tak glosno, zeby Jilly go slyszala, czekal ja istny piknik klopotow.

Zeszla ze schodow i wycofala sie do przedpokoju. Ping, ping. Tyk, tyk, tyk. Brzdek… brzrzrzdeeek!

Poza powtorzeniem wyczynu wilka z bajki i zdmuchnieciem poscieli z lozka Dylan mial do wyboru dwie mozliwosci: albo bedzie czekal na pierwszy ruch postaci pod calunem, co na pewno skonczy sie katastrofa predzej, niz gdyby sam zaczal dzialac, albo odsloni drzaca postac, aby poznac jej imie i zamiary.

Trzymajac w prawej rece uniesiony kij baseballowy, druga reka chwycil posciel i jednym ruchem odrzucil na bok. Ujrzal czarnowlosa, niebieskooka, bosa nastolatke w dzinsach z obcietymi nogawkami i bluzce bez rekawow w niebieska kratke.

– Becky?

W jej twarzy i otwartych szeroko oczach malowalo sie bezdenne przerazenie. Calym jej cialem wstrzasaly dreszcze strachu, plynace jak wezbrany strumien, ktorego prad co chwila cofal sie, wprawiajac jej glowe w silne drgania. To wlasnie ten ruch Dylan dostrzegl wczesniej pod koldra.

Nie odrywala udreczonego wzroku od sufitu, jak gdyby nie zauwazyla, ze przybyla pomoc. Jej stan nieswiadomosci przypominal trans.

Powtarzajac jej imie, Dylan zastanawial sie, czy dziewczynie nie zaaplikowano narkotykow. Wygladala jak na wpol sparalizowana i zdawala sie nie zwracac uwagi na otoczenie.

Po chwili, nie patrzac na niego, powiedziala przez zacisniete zeby:

– Uciekaj.

Nadal trzymajac uniesiony kij, czujnie ogladal sie na otwarte drzwi prowadzace na korytarz, gotow zareagowac na kazdy dzwiek, ruch i najlzejszy cien. Z zadnej strony nie widac bylo oznak zblizajacego sie niebezpieczenstwa, nigdzie nie wyrosla brutalna postac, wyraznie kontrastujaca z tapeta w stokrotki, zoltymi zaslonami i kolekcja perfum w lsniacych szklanych buteleczkach, ktore staly na toaletce.

– Wyciagne cie stad – obiecal.

Wysunal do niej reke, ale nie odwzajemnila gestu. Lezala zesztywniala i drzaca, ciagle skupiajac przerazone spojrzenie na suficie, jak gdyby coraz bardziej sie znizal i za moment mial ja przygniesc – jak w starych filmach, gdzie czarny charakter konstruowal skomplikowane machiny do zabijania, choc o wiele prosciej byloby uzyc rewolweru.

– Uciekaj – wyszeptala Becky z rozpacza. – Na litosc boska, uciekaj.

Drzenie, paraliz i goraczkowe przestrogi dziewczyny dzialaly mu na nerwy, choc i tak mial je juz napiete jak struny.

W tych starych filmach ofiare mozna bylo obezwladnic i doprowadzic do takiego stanu, jak te dziewczyne, za pomoca wyliczonej dawki kurary – ale nie w prawdziwym swiecie. Jej paraliz mial prawdopodobnie podloze psychologiczne, choc rownie skutecznie porazil jej miesnie. Aby podniesc ja z lozka i wyniesc z pokoju, Dylan musialby odlozyc kij.

– Gdzie jest Kenny? – spytal szeptem.

W koncu oderwala wzrok od sufitu i spojrzala w kat pokoju, gdzie znajdowaly sie jedne z zamknietych drzwi.

– Tam? – naciskal.

Oczy Becky po raz pierwszy zatrzymaly sie na nim… po czym szybko zwrocily sie z powrotem w strone drzwi.

Dylan ostroznie okrazyl lozko, wchodzac w glab sypialni. Kenny mogl go zaatakowac z kazdego miejsca.

Jeknely sprezyny i dziewczyna uniosla sie, stekajac z wysilku.

Odwracajac sie, Dylan zobaczyl, ze Becky nie lezy juz na wznak, ale kleczy, a potem staje na lozku, trzymajac w prawej dloni noz.

Pong. Trach. Ping.

Zabierajac sie do klopotow jak do ciastek, ktore niezbyt jej smakowaly, przy pong Jilly doszla do lukowatych drzwi, na dzwiek trach odnalazla wlacznik lampy. Przy ping skapala zagrozenie w swietle.

Slyszac gwaltowny lopot skrzydel, instynktownie chciala sie odwrocic do drzwi plecami. Spodziewala sie ujrzec chmare golebi, ktora wirowala wokol niej na poboczu autostrady albo mase ptactwa, ktore zobaczyla tylko ona z calej trojki pasazerow forda. Stado jednak sie nie pokazalo, a trzepot skrzydel po chwili ucichl.

Kenny nie ostrzyl tu nozy. Jesli nie przycupnal za fotelem czy kanapa, w ogole nie bylo go w pokoju.

Na dzwiek nastepnej serii metalicznych odglosow Jilly skierowala spojrzenie na klatke, ktora wisiala piec czy szesc stop nad podloga na podobnej podstawie jak lampa podlogowa.

Za kratami z grubego drutu siedziala papuzka uczepiona szponiastymi nozkami jednego z pretow; pierzasty wiezien stukal dziobem w sciane swojej celi. Przeginajac szyje, papuga szorowala dziobem w poprzek pretow niczym bezreka harfistka grajaca glissando: brzrzrzdeeek, brzrzrzdeeek.

Okazalo sie, ze smiertelne zagrozenie ma postac papuzki. Jilly uznala, ze jej nadszarpnieta reputacja jako nieustraszonej wojowniczki doznala kolejnego uszczerbku, wycofala sie wiec, uciekajac od upokorzenia. W drodze powrotnej na schody znow uslyszala, jak ptak bije skrzydlami powietrze, jak gdyby domagal sie wolnosci latania.

Ptasi halas zywo przypomnial jej niedawne niezwykle przezycia i z trudem powstrzymala sie przed pokusa, by uciec jak najdalej z domu, postanowila jednak ruszyc na poszukiwanie Dylana. Zanim dotarla do srodkowego podestu, ptak przestal tluc sie po klatce, ale majac wciaz przed oczyma mrowie skrzydel, czym predzej pobiegla na gore, zapominajac o ostroznosci.

Вы читаете Przy Blasku Ksiezyca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату