brzekiem na wysokiej komodzie z drewna orzechowego.

Kiedy Dylan machnal kijem, stojaca za nim nastolatka sprezyla sie, uginajac jeszcze bardziej kolana. Gdy Kenny wrzasnal z bolu, dziewczyna zamachnela sie, gotowa skoczyc naprzod i wbic Dylanowi noz w plecy, zanim ten zdazy sie odwrocic.

Juz w chwili wyskoku dziewczyny Jilly krzyknela: – Policja!

Nastolatka z malpia zrecznoscia okrecila sie, robiac jednoczesnie unik, aby nie odwrocic sie plecami do Dylana i miec go na oku.

Jej oczy byly blekitne jak niebo z wymalowanymi cherubinkami na suficie kaplicy, ale lsnilo w nich szalenstwo wywolane zapewne narkotykami.

Jilly, wreszcie prawdziwa Amazonka Poludniowego Zachodu, choc zbyt wrazliwa, by ryzykowac pozbawienie dziewczyny wzroku, wycelowala preparat przeciw mrowkom troche ponizej oczu. Dysza puszki, ktora znalazla w spizarni, miala dwa ustawienia: STRUMIEN i ROZPYLACZ. Juz wczesniej ustawila STRUMIEN, ktory wedlug napisu na etykiecie mial zasieg do dziesieciu stop.

Byc moze pod wplywem podniecenia w morderczym szale dziewczyna oddychala przez usta. Struga srodka owadobojczego trafila prosto miedzy rozchylone wargi jak strumien wody z fontanny, zalewajac jej usta po gardlo.

Preparat przeciw mrowkom na nastoletnia dziewczyne dzialal ze znacznie mniejszym skutkiem niz na mrowke, ale na pewno nie byl najsmaczniejszym napojem i mniej orzezwiajacym niz szklanka chlodnej wody. W jednej chwili odjal dziewczynie ochote do walki. Rzucila noz. Krztuszac sie, rzezac i plujac, zatoczyla sie w strone drzwi, otworzyla je i kilka razy walnela we wlacznik, zanim zapalilo sie swiatlo, ukazujac wnetrze lazienki. Potem odkrecila zimna wode nad umywalka, stulila dlonie i zaczela sobie plukac usta, prychajac i kaszlac.

Na podlodze lezal zwiniety jak krewetka Kenny, uzalajac sie nad soba z irytujacym jekiem i szlochem.

Jilly spojrzala na Dylana i potrzasnela puszka ze srodkiem owadobojczym.

– Od dzis bede tego uzywac na tych, co na widowni zachowuja sie jak bydlo.

– Co zrobilas z Shepem?

– Babcia powiedziala mi o Kennym i nozach. Nie masz czasem ochoty powiedziec: „Dzieki, ze uratowalas mi tylek, Jilly?'.

– Mowilem ci, zebys nie zostawiala Shepa samego.

– Nic mu nie bedzie.

– Bedzie, jezeli zostal tam sam – powiedzial, podnoszac glos, jakby mial nad nia jakas wladze.

– Nie krzycz na mnie. Boze drogi, przyjechales tu jak wariat, nie mowiac dlaczego ani po co, wyskoczyles z samochodu, nie mowiac dlaczego. A ja co – mam siedziec jak przykladna kobieta, w stanie otepialej bezmyslnosci czekac jak glupi indyk w deszczu, gapiac sie w niebo z otwarta geba, az sie utopie? Popatrzyl na nia spode lba.

– Co ty wygadujesz, jakie indyki? – Dobrze wiesz, o czym mowie. – Wcale nie pada.

– Nie badz tepy.

– Nie masz za grosz poczucia odpowiedzialnosci – oswiadczyl.

– Mam ogromne poczucie odpowiedzialnosci. – Zostawilas Shepa samego.

– Nigdzie nie pojdzie. Dalam mu zajecie. Powiedzialam: Shepherd, przez twojego niegrzecznego i apodyktycznego brata bede potrzebowala przynajmniej stu lagodnych synonimow slowa „dupek'.

– Nie mam czasu na te glupie sprzeczki.

– A kto zaczal? – odciela sie. Odwrocila sie od niego i wyszlaby z pokoju, gdyby nie zatrzymal jej widok golebi.

Przez korytarz wciaz plynal potok bialych golebi, mijajac otwarte drzwi sypialni i kierujac sie w strone schodow. Gdyby zjawy byly rzeczywiste, dom powinien byc juz tak napchany ptakami, ze ich napor wysadzilby okna jak eksplodujacy gaz.

Jilly modlila sie w myslach, zeby golebie zniknely, ale lecialy i lecialy, wiec odwrocila sie do nich plecami. Znow zaczela sie obawiac o stan swoich zmyslow.

– Musimy stad wiac. Predzej czy pozniej Marj wezwie gliny. – Marj?

– Kobieta, ktora dala ci znaczek z zaba i od ktorej wszystko to sie jakos zaczelo. Jest babcia Kenny'ego i Travisa. Co mam zrobic?

***

Kleczac nad toaleta, Becky zaczela analizowac swoja kolacje, a moze nawet cale swoje zycie.

Dylan wskazal krzeslo z wysokim oparciem, a Jilly zrozumiala, co mial na mysli.

Drzwi lazienki otwieraly sie do srodka. Gdyby krzeslem podeprzec i zaklinowac klamke, Becky zostalaby uwieziona i uwolnilaby ja dopiero policja.

Dylan nie sadzil, by dziewczyna na tyle doszla do siebie, aby go pociac na plasterki, ale nie mial tez ochoty zostac upaprany wymiocinami.

Lezacy na podlodze Kenny na totalnym haju zupelnie sie rozkleil. Zasliniony, z rozmazanymi na twarzy lzami i smarkami, choc nadal niebezpieczny, wyrzucal z siebie stek przeklenstw i wyzwisk, zadal, zeby natychmiast sprowadzono mu lekarza, przysiegal zemste i gdyby nadarzyla sie okazja, pewnie zapragnalby sprawdzic, czy rzeczywiscie ma zeby ostre jak waz.

Dylan zagrozil, ze rozlupie mu czaszke, chociaz sadzil, ze zabrzmialo to malo wiarygodnie, jednak dzieciak przyjal grozbe serio, byc moze dlatego, ze sam nie zawahalby sie ani chwili i roztrzaskal Dylanowi glowe, gdyby tylko ich role sie odwrocily. Wystarczylo slowo, aby z kieszeni swojej wyhaftowanej koszuli zapinanej na zatrzaski z macicy perlowej wyciagnal kluczyki do kajdanek i klodki.

Jilly ociagala sie z wyjsciem z sypialni, jak gdyby bala sie spotkania z innymi szubrawcami, na ktorych moglby nie wystarczyc srodek owadobojczy. Dylan zapewnil ja, ze poza Kennym i Becky w domu nie ma juz zadnych innych dusz z piekla rodem. Mimo to, idac do pokoju, gdzie siedzial przykuty do lozka chlopiec, krzywila sie i wahala, jakby strach na wpol ja oslepil. Co chwila spogladala w strone okna na koncu korytarza, jak gdyby zobaczyla twarz ducha przycisnieta do szyby.

Uwalniajac Travisa, Dylan wyjasnil mu, ze Becky nie ma odpowiednich kwalifikacji moralnych, by brac udzial w konkursie Miss Ameryki Nastolatek, a potem wszyscy zeszli do kuchni.

Marj wbiegla z ganku do domu, aby przytulic wnuka i zaplakac nad jego zsinialym okiem, a Travis niemal utonal w jej pasiastych objeciach.

Dylan zaczekal, az chlopak wyswobodzi sie z czulego uscisku i rzekl:

– Kenny i Becky beda potrzebowali lekarza…

– I celi wieziennej, dopoki nie zajmie sie nimi opieka spoleczna – dodala Jilly.

– …ale prosze nam dac ze trzy minuty, zanim zadzwoni pani pod dziewiecset jedenascie – dokonczyl Dylan.

Slyszac to, Marj sie zdumiala.

– Jak to, przeciez wy jestescie z dziewiec jeden jeden. Jilly wyjasnila te zawila kwestie:

– Jestesmy jedna z tych jedynek, Marj, ale nie druga ani tym bardziej dziewiatka.

Starsza pani zdumiala sie jeszcze bardziej, lecz Travis wygladal na rozbawionego.

– Damy wam czas, zebyscie mogli sie ulotnic. Ale to wszystko jest strasznie dziwne, jak jakies pokrecone czary. Kim wy, do diabla, jestescie?

Dylanowi nie przychodzila na mysl zadna sensowna odpowiedz, ale wyreczyla go Jilly.

– Sami nie wiemy. Jeszcze dzis po poludniu moglabym wam powiedziec, kim jestesmy, ale teraz nie mam zielonego pojecia. Mimo ze w jej wyjasnieniu kryta sie ponura prawda, Marj oslupiala jeszcze bardziej, a chlopiec jeszcze szerzej sie usmiechnal.

Na gorze Kenny glosno wzywal pomocy. – Lepiej juz idzcie – poradzil Travis.

– Nie wiesz, czym jezdzimy, nie widziales naszego wozu. Fakt – przytaknal Travis.

– Bedziemy ci wdzieczni, jezeli nie bedziesz patrzyl, jak odjezdzamy.

– Gdyby ktos pytal- rzekl chlopak- to mogliscie po prostu wziac rozped i odfrunac.

Dylan prosil tylko o trzy minuty, bo Marj i Travisowi trudno byloby wytlumaczyc glinom dluzsza zwloke; jesli jednak Shep oddalil sie od samochodu, byli zgubieni. Trzy minuty nie wystarcza, zeby go odnalezc.

Na ulicy panowala cisza, tylko wiatr szumial w drzewach oliwnych. Sasiedzi nie powinni slyszec dobiegajacych

Вы читаете Przy Blasku Ksiezyca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату