z domu stlumionych krzykow Kenny'ego.
Przy krawezniku stal ford z otwartymi drzwiami po stronie kierowcy. Zanim Jilly wysiadla z samochodu, wylaczyla silnik i zgasila swiatla.
Jeszcze gdy byli na trawniku przed domem, Dylan zobaczyl Shepherda na tylnym siedzeniu z twarza oswietlona lampka do czytania, ktorej blask odbijal sie od strony otwartej ksiazki.
– Mowilam przeciez – powiedziala Jilly.
Dylanowi kamien spadl z serca, wiec zbyt jej uwage milczeniem.
Przez zakurzona szybe od strony Shepherda widac bylo tytul ksiazki, ktora czytal: „Wielkie nadzieje' Charlesa Dickensa. Shep byl fanatykiem Dickensa.
Dylan usadowil sie za kierownica i zatrzasnal drzwi, przypuszczajac, ze na kuchennym zegarze, przed ktorym zostawili Travisa, musialo juz uplynac ponad pol minuty.
Podkulajac nogi, by nie nadepnac Freda stojacego pod siedzeniem, Jilly podala Dylanowi kluczyki, ale natychmiast cofnela wyciagnieta reke.
A jak znowu stracisz rozum`? – Wcale nie stracilem rozumu.
– Wszystko jedno, w kazdym razie jesli znowu to zrobisz? – Prawdopodobnie zrobie – uswiadomil sobie.
– Lepiej ja poprowadze. Pokrecil glowa.
– A co zobaczylas na gorze, gdy szlismy do pokoju Travisa? Co zobaczylas w oknie na koncu korytarza?
Zawahala sie. Potem oddala mu kluczyki. – Poprowadz.
Gdy Travis odliczyl w kuchni pierwsza minute, Dylan zawrocil. Wracali ta sama droga, ktora przyjechali na Aleje Eukaliptusowa, gdzie nie bylo ani jednego eukaliptusa. Zanim Travis zadzwonil pod 911, zdazyli minac ulice miasta i wyjechac na autostrade miedzystanowa numer 10.
Dylan ruszyl na wschod w strone konca miasta, gdzie pewnie przestal juz dymic cadillac Jilly, ale powiedzial:
– Nie chce sie trzymac tej drogi. Mam przeczucie, ze nie bedzie tu bezpiecznie.
– Dzisiaj nie nalezy lekcewazyc przeczuc – zgodzila sie.
W koncu Dylan zjechal z miedzystanowej na autostrade numer 191, asfaltowa dwupasmowke bez pasa zieleni oddzielajacego przeciwne kierunki ruchu, ktora prowadzila na polnoc przez tonace w mroku pustkowie. O tej godzinie panowal na niej niewielki ruch. Na razie nie mialo znaczenia, gdzie sa, dopoki oddalali sie coraz bardziej od wraka cadillaca coupe deville oraz domu w Alei Eukaliptusowej.
Przez pierwsze dwie mile autostrady 191 zadne z nich sie nie odzywalo, a gdy na liczniku stuknela trzecia, Dylan zaczal sie trzasc. Poziom adrenaliny wracal do normy, prymitywna istota walczaca o przetrwanie wycofala sie do swojej genetycznej kryjowki i dopiero teraz odczul ogrom tego, co sie wydarzylo. Dylan staral sie ukryc rozdygotanie przed Jilly, lecz gdy uslyszal szczek wlasnych zebow, wiedzial, ze mu sie nie udalo, a potem uswiadomil sobie, ze ona takze drzy, obejmujac sie ramionami i kolyszac na siedzeniu.
– Nnniech t-t-to szlag – powiedziala.
– No.
– Nie jestem zadna W-wonder Woman.
– Nie jestes.
– Przede wszystkim mam za male cycki.
– Ja tez – odrzekl.
– Jezu, te noze.
– Fakt, wielkie jak cholera – przytaknal.
– A ty z kijem baseballowym. Czy ty… odbito ci, O'Conner?
– Pewnie mi odbilo. A ty ze sprayem na mrowki – tez nie wygladalas na uosobienie rozsadku, Jackson.
– Ale podzialalo, nie? – Ladny strzal.
– Dzieki. Kiedy bylam mala, w domu czesto cwiczylam na karaluchach. Poruszaly sie o wiele szybciej niz panna Becky. A ty musiales byc dobry w baseball.
– Niezly jak na sflaczalego malarza. Sluchaj, Jackson, trzeba odwagi, zeby wejsc na gore po tym, jak Marj powiedziala ci o nozach.
– Raczej glupoty. Oboje moglismy zginac.
– Moglismy – przyznal. – Ale nie zginelismy.
– Ale moglismy. Koniec z tymi nocnymi poscigami i bijatykami. Koniec, O'Conner.
– Tego sie raczej nie spodziewam – odrzekl.
– Mowie powaznie. Zupelnie serio. Powtarzam, koniec.
– Nie sadze, zeby to od nas zalezalo.
– Ja w kazdym razie nie mam na to ochoty.
– Chcialem powiedziec, ze chyba nad tym nie panujemy.
– Ja zawsze panuje nad sytuacja – upierala sie.
– Nie nad ta.
– Zaczynam sie ciebie bac.
– Sam zaczynam sie siebie bac – powiedzial.
Po tych wyznaniach zapadla cisza naklaniajaca do refleksji. Ksiezyc, ktory srebrzyscie jasnial, kiedy stal wysoko na niebie, teraz zaczal chylic sie ku zachodowi, bladl i matowial, a rozjasniony jego romantycznym blaskiem plaski blat pustyni zmienil sie w ponury stol, na ktorym moglaby sie odbyc ostatnia wieczerza.
Na poboczu drogi drzaly brazowe i kolczaste kleby niesionych przez wiatr roslin, martwych, ale wciaz gotowych do wloczegi, choc slaby wiatr nie mogl pchnac ich w droge.
Wedrowaly za to cmy, mniejsze biale jak duchy i wieksze szare, przypominajace strzepki brudnego calunu. Wirowaly wokol samochodu w trupim swietle reflektorow, lecz rzadko ladowaly na przedniej szybie.
W malarstwie klasycznym motyle byly symbolem zycia, radosci i nadziei. Cmy-z tej rodziny co motyle, Lepidoptera-zawsze symbolizowaly rozpacz, upadek, zniszczenie i smierc. Wedlug ocen entomologow na swiecie istnieje trzydziesci tysiecy gatunkow motyli i cztery razy wiecej gatunkow ciem.
Dylanowi czesciowo udzielil sie cmi nastroj. Wciaz byl podenerwowany i rozdygotany, jak gdyby cos wyjadlo mu izolacje wszystkich nerwow jak wlokna welnianego swetra zaatakowanego przez mole. Przezywajac w myslach to, co zdarzylo sie przy Alei Eukaliptusowej, i zastanawiajac sie, co moze sie jeszcze stac, czul widmowe cmy trzepoczace wzdluz calego kregoslupa.
Nie pograzyl sie jednak bez reszty w obawach. Rozmyslania nad ich niepewna przyszloscia przejmowaly go dlawiacym niepokojem, ale ilekroc niepokoj opadal, ogarniala go dziwna radosc i mial ochote rozesmiac sie na cale gardlo. Czul, jakby rownoczesnie otrzezwiala go obawa, ktora mogla przerodzic sie w prawdziwy lek, i odurzala mysl o wspanialej mocy i swoich nowych mozliwosciach, ktorych do konca nie rozumial.
Nigdy wczesniej nie doswiadczyl tak szczegolnego stanu umyslu, nie potrafil wiec dobrac slow ani tym bardziej obrazow, zeby to dobrze wyjasnic Jilly. Gdy na moment odwrocil wzrok od pustej drogi, drzacych klebow roslin i smigajacych ciem, natychmiast wyczytal z jej miny, ze Jilly przezywa dokladnie to samo.
Mogli powiedziec za Dorotka z „Czarnoksieznika z Krainy Oz': „Nie jestesmy juz w Kansas, Toto'. Nie byli tez w Krainie Oz, gdzie wszystko latwo przewidziec, ale plyneli przez swiat, gdzie na pewno czekaly na nich wieksze cuda niz drogi z zoltej cegly albo szmaragdowe miasta i straszniejsze rzeczy niz zle wiedzmy i latajace malpy.
O przednia szybe pacnela cma, zostawiajac na szkle brudnoszara plame, jak pocalunek smierci.
1 8 Magnetyczny biegun Ziemi moze w jednej chwili zmienic polozenie, jak wedlug teorii niektorych naukowcow dzialo sie nieraz w przeszlosci, i glob zacznie sie obracac w zupelnie innej plaszczyznie, co spowoduje katastrofalne zmiany na powierzchni planety. Strefy podzwrotnikowe w mgnieniu oka ogarnie arktyczny mroz, a w Miami zaskoczeni emeryci o delikatnych cialach beda musieli walczyc o przetrwanie w temperaturze siegajacej stu stopni ponizej zera, w burzach snieznych sypiacych ostrymi jak igly krysztalkami lodu, twardymi jak szklo. Od ogromnych napiec tektonicznych kontynenty zaczna sie wyginac, pekac i skladac jak papier. Oceany zmienia sie w gigantyczne fale, wystapia z brzegow i zwala sie na Gory Skaliste, Andy i Alpy. Powstana nowe oceany srodladowe i nowe lancuchy gorskie.
Z wulkanow bluzna wielkie plonace morza ziemskiej esencji. Cywilizacja zniknie, zgina miliardy ludzi, a przed nielicznymi garstkami ocalalych stanie niewdzieczne zadanie sformowania plemion mysliwych i zbieraczy.
Przez ostatnia godzine programu Parish Lantern rozmawial ze sluchaczami z calego kraju o prawdopodobienstwie zmiany polozenia bieguna w ciagu najblizszych piecdziesieciu lat. Dylan i Jilly milczeli, zbyt