potrzeby.

– Shep – ciagnal nieublaganie Dylan. – Jezeli nie mozesz mi odpowiedziec, musze przyjac, ze wysikalbys sie publicznie, ze wysikalbys sie wszedzie tam, gdzie mialbys ochote.

Shepherd przestepowal z nogi na noge. Kolejna kropla potu splynela mu z nosa. Bylo wprawdzie goraco, ale on najwyrazniej pocil sie ze zdenerwowania.

– Przechodzilaby tedy jakas mila staruszka, a ty moglbys obsikac jej buty – rzekl Dylan. – Shep, naprawde musze sie martwic takimi rzeczami? Shep? Shep, powiedz cos.

Po niemal szesnastu godzinach intensywnej znajomosci z bracmi O'Connerami Jilly rozumiala, ze czasem Dylan musi drazyc sprawe z wytrwaloscia, a nawet uporem, aby skupic na sobie uwage Shepherda i osiagnac pozadany efekt. Jego podziwu godna nieustepliwosc mogla jednak czasem sprawiac nieprzyjemne wrazenie, ze umyslnie meczy autystycznego brata, a nawet zlosliwie sie nad nim zneca.

– Przechodzilaby tedy jakas mila staruszka z ksiedzem i zanim zorientowalbym sie, o co chodzi, ty obsikalbys im buty. Masz zamiar to zrobic, Shep? Naprawde, bracie? Chcesz teraz to zrobic?

Obserwujac zachowanie Dylana, mozna bylo zauwazyc, ze poddajac brata tej torturze, cierpi nie mniej od niego. Jego glos zabrzmial bardziej ostro i natarczywie, a twarz sciagnela sie nie w grymasie zniecierpliwienia czy gniewu, ale bolu. Jego oczy wyrazaly szczery zal i udreke.

– Naprawde, Shep? Nagle postanowiles robic brzydkie i wstretne rzeczy? Tak, Shep? Naprawde, Shep? Shepherd, naprawde?

– N-nie – odezwal w koncu Shep.

– Co powiedziales? Shep, czyzbys powiedzial „nie'?

– Nie. Shep powiedzial „nie'.

– Nie zaczniesz sikac staruszkom na buty?

– Nie.

– Nie bedziesz robic publicznie wstretnych rzeczy?

– Nie.

– Ciesze sie, Shep. Bo zawsze uwazalem cie za dobre dziecko, zawsze byles bardzo grzeczny. Ciesze sie, ze dalej chcesz byc grzeczny. Bardzo bys mnie zranil, gdybys nagle zaczal zle sie zachowywac. Wielu ludzi czuje sie urazonych, kiedy widza, jak skladasz jedno miejsce w drugie. To ich razi, tak samo jakbys obsikal im buty.

– Naprawde? – spytal Shep.

– Tak. Naprawde. Czuja obrzydzenie.

– Naprawde?

– Tak.

– Dlaczego?

– A dlaczego ciebie brzydza male serowe goldfishe? – zapytal Dylan.

Shep nie odpowiedzial. Wpatrujac sie w chodnik, zmarszczyl brwi, jak gdyby nie bardzo rozumial, z jakiego powodu rozmowa zboczyla nagle na krakersy w ksztalcie rybek.

Powietrze bylo za gorace dla ptakow. Slonce odbijalo sie od szyb i przeslizgiwalo po lakierowanych powierzchniach aut, ktore smigaly jak zmienne ksztalty ze snu. Po drugiej stronie ulicy przez falujace od zaru powietrze drgal obraz drugiego motelu i stacji benzynowej, niczym polprzezroczystych budowli widzianych w mirazu.

Zaledwie pare chwil temu Jilly magicznym sposobem zlozyla sie z jednego miejsca w drugie i oto stali w surrealistycznej scenerii, majac przed soba przyszlosc, ktora z pewnoscia bardziej bedzie przypominala halucynacje niz rzeczywistosc, mimo to rozmawiali o czyms tak przyziemnym jak krakersy serowe. Byc moze absurdalnosc byla dowodem na to, ze czlowiek zyje, ze nie sni ani nie umarl, poniewaz w snach dominowaly zagadki i strach, a nie absurdalnosc rodem z Abbotta i Costella, natomiast po smierci na pewno bylo mniej absurdow i niedorzecznosci niz w zyciu, bo gdyby rzecz miala sie inaczej, zycie pozagrobowe nie mialoby zadnego sensu.

– Dlaczego brzydza cie male serowe goldfishe? – powtorzyl Dylan. – Dlatego ze sa troche okragle?

– Ksztaltowe – powiedzial Shepherd.

– Sa okragle? i ksztaltowe, dlatego sie ich brzydzisz. – Ksztaltowe

– Ale wielu ludzi lubi goldfishe, Shep. Wielu ludzi jada je codziennie.

Shep wzdrygnal sie na mysl o zdeklarowanych wielbicielach goldfishow.

– Shep, chcialbys, zeby ktos cie zmusil do ogladania ludzi, ktorzy na twoich oczach jedliby goldfishe?

Pochylajac nieco glowe, zeby lepiej widziec jego twarz, Jilly zobaczyla, jak Shep krzywi sie ze zgroza.

Dylan naciskal dalej.

– Nawet gdybys zamknal oczy, zeby ich nie widziec, chcialbys siedziec miedzy dwiema osobami jedzacymi goldfishe i sluchac glosnego chrupania?

Shepherd zakrztusil sie z autentycznym wstretem.

– Lubie goldfishe, Shep. Ale nie jem ich dlatego, ze sie nimi brzydzisz. Jem cheez-ity. Chcialbys, zebym zaczal jesc goldfishe i zostawial je na widoku? Chcialbys je ciagle znajdowac w najmniej spodziewanych miejscach? Dobrze bys sie czul, Shep? Shepherd energicznie pokrecil glowa.

– Dobrze bys sie czul? Powiedz, Shep, dobrze?

– Nie.

– Sa rzeczy, ktore nas nie raza, ale moga razic innych, musimy wiec szanowac uczucia innych ludzi, jezeli chcemy, zeby szanowali nasze.

– Wiem.

– To dobrze. Czyli nie jemy goldfishow w obecnosci niektorych ludzi…

– Nie jemy goldfishow.

– …i nie sikamy w publicznych miejscach…

– Nie sikamy.

– …i nie skladamy miejsca w miejsce, jezeli ktos nas moze zobaczyc.

– Nie skladamy.

– Nie jemy goldfishow, nie sikamy, nie skladamy – powiedzial Dylan.

– Nie jemy goldfishow, nie sikamy, nie skladamy – powtorzyl Shep.

Choc wyraz udreki nie zniknal z jego twarzy, Dylan przemowil cichym i bardziej czulym tonem:

– Jestem z ciebie bardzo dumny. I kocham cie, Shep. Wiesz? Kocham cie, bracie. – Glos mu sie zalamal i Dylan odwrocil sie od brata. Nie patrzyl tez na Jilly, bo moze gdyby spojrzal, przestalby nad soba panowac. Zaczal uwaznie ogladac swoje wielkie dlonie, jak gdyby dokonal nimi czegos bardzo wstydliwego. Kilka razy gleboko i powoli odetchnal, po czym znow powiedzial do zaklopotanego Shepa: – Wiesz, ze bardzo cie kocham?

– W porzadku – odrzekl cicho Shep.

– W porzadku – powtorzyl Dylan. – No to w porzadku. Shepherd otarl spocona twarz reka, ktora potem osuszyl o nogawke spodni.

– W porzadku.

Gdy Dylan w koncu popatrzyl Jilly w oczy, przekonala sie, ile kosztowala go rozmowa z Shepem, zwlaszcza jej pierwsza

czesc, kiedy pastwil sie nad bratem. Jej glos tez lekko zalamywal sie ze wzruszenia.

– Co… co teraz?

Dylan sprawdzil, czy ma portfel. – Teraz idziemy na lunch.

– Zostawilismy w pokoju wlaczony komputer.

– Nic mu nie bedzie. Pokoj jest zamkniety. Na drzwiach wisi tabliczka „Nie przeszkadzac'.

Promienie slonca wciaz odbijaly sie od przejezdzajacych samochodow jak strugi plynnego swiatla. Druga strona ulicy migotala jak fantasmagoria.

Jilly spodziewala sie uslyszec srebrzysty smiech dzieci, poczuc won kadzidla i ujrzec kobiete w mantyli siedzaca w koscielnej lawce na parkingu, poczuc wiatr wywolany lopotem skrzydel stada bialych ptakow, ktore sfrunelyby nagle z pustego dotad nieba.

Potem Shepherd, nie podnoszac glowy, nieoczekiwanie wzial ja za reke. Chwila stala sie zbyt rzeczywista na wizje. Weszli do srodka. Jilly prowadzila Shepa, aby nie musial podnosic oczu i narazac sie na kontakt wzrokowy z nieznajomymi. Biorac pod uwage temperatura na zewnatrz, mozna bylo odniesc wrazenie, ze powietrze do restauracji pompuje sie prosto z Arktyki. Jilly nie czula chlodu.

Вы читаете Przy Blasku Ksiezyca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату