– Cheez-ity.
– Proctor powiedzial mi, ze nie moze byc dla nikogo wzorem do nasladowania – rzekl Dylan. – Ze duma nie pozwala mu na skruche. Gadal o swoich wadach.
– Co? Mam zaplakac ze wspolczucia?
– Przypominam sobie tylko, co mi mowil,
Drazniaca swiadomosc, ze nanomaszyny buszuja w jej szarych komorkach, oraz swiete oburzenie sprawily, ze Jilly nie mogla dluzej usiedziec w miejscu. Z rozgoraczkowania rozpierala ja ogromna energia, dzieki ktorej moglaby pobiec na dlu-gim dystansie albo zafundowac sobie porcje dynamicznego aerobiku – albo najlepiej znalezc kogos, komu trzeba skopac tylek i kopac, dopoki nie rozbolalaby jej stopa, dopoki mogla-by uniesc noge.
Jilly poderwala sie tak gwaltownie, ze Dylan drgnal i tez w jednej chwili zerwal sie z krzesla.
Shep takze wstal, i to szybciej niz zwykle.
– Cheez-ity – powiedzial, scisnal w palcach szczypte niczego, skrecil i zlozyl wszystkich troje z pokoju motelowego.
29
Jako ujmujaca, atrakcyjna kobieta, ktora bywala zabawna i miala swiezy oddech, Jillian Jackson czesto zapraszali na lunch mlodzi mezczyzni, doceniajacy jej zalety – ale nigdy przedtem nie zostala na lunch zlozona.
Wlasciwie nie byla swiadkiem tego zlozenia, nie widziala, jak staje sie czyms w rodzaju rozkladowki dziewczyny miesiaca w „Playboyu', i nie poczula zadnego dyskomfortu. Tandetny pokoj motelowy i meble momentalnie zmiely sie w dziwacznie zestawione ze soba fragmenty, a potem zagiely sie, zmarszczyly, skrzyzowaly i zniknely jej z oczu. W jej strone zaczely sie natomiast rozkladac skosne kawalki jakiegos innego miejsca, jak gdyby przechodzily przez niknacy pokoj. Tam gdzie przed chwili byli, panowal rozjasniony swiatlem lampy polmrok, a punkt docelowy byl zalany sloncem, wiec przez chwile Jilly miala wrazenie, jakby zamknieto ja w gigantycznym kalejdoskopie, a jej caly swiat to tylko mieszanina kolorowych fragmentow mozaiki, ktore wlasnie zmieniaja wzor, przechodzac z ciemnego deseniu w jasny.
Obiektywnie czas przejscia mogl wynosic zero; byc moze przemiescili sie stad tam w mgnieniu oka, jednak wedlug subiektywnej oceny Jilly trwalo to trzy lub cztery sekundy. Gumowe podeszwy jej sportowych butow zesliznely sie z dywanu, a potem przejechaly kilka cali po betonie i stwierdzila, ze stoi z Dylanem i Shepherdem przed drzwiami restauracji.
Shepherd zlozyl ich z powrotem do restauracji w Safford, gdzie zeszlego wieczoru jedli kolacje. Jilly pomyslala, ze zle sie stalo, bo to wlasnie w Safford Dylan poznal starego kowboja, Bena Tannera, z jego dawno zaginiona wnuczka, a na domiar zlego na tutejszym parkingu spuscil solidne lanie Lucasowi Crockerowi, po czym zadzwonil na policje z informacja, ze Crocker trzyma swoja matke, Noreen, skuta lancuchami w piwnicy. Gdyby nawet w restauracji nie bylo o tej porze zadnej z osob, ktore pracowaly wczoraj na wieczornej zmianie, ktos moglby rozpoznac Dylana na podstawie opisu, a co najmniej jeden gliniarz wrocilby dzis obejrzec miejsce zdarzenia w dziennym swietle.
Po chwili zorientowala sie, ze jest w bledzie. Wcale nie byli w Safford. Lokal wygladal podobnie jak tamten, poniewaz obydwa zbudowano w tym samym pozbawionym polotu, lecz tradycyjnym stylu architektonicznym typowym dla restauracji motelowych na calym Zachodzie: mial szerokie zadaszenie oslaniajace duze okna przed pustynnym sloncem i niskie sciany z kamiennych plyt pod oknami, a przed wejsciem staly wylozone takimi samymi plytami klomby, w ktorych rosliny walczyly o przetrwanie w upale.
Byl to bar sasiadujacy z motelem, z ktorego wlasnie znikneli, aby sie tu zlozyc. Z poludniowej strony znajdowala sie recepcja, a za nia ciagnelo sie osloniete przejscie prowadzace przez dlugie skrzydlo pokoi, z ktorych przedostatni nalezal do nich. Shepherd zlozyl ich na odleglosc czterystu czy pieciuset stop.
– Shep jest glodny.
Jilly obejrzala sie prawie pewna, ze zobaczy otwarta brame podobna do tamtej ze wzgorza w Kalifornii, ktora znala z opisu Dylana, tyle ze ta nie powinna przedstawiac widoku lazienki motelowej, lecz pusta sypialnie, ktora opuscili pare chwil temu. Najwyrazniej jednak tym razem Shepherd natychmiast zamknal brame, bo za nimi lsnil w ostrym sloncu poludnia tylko asfalt parkingu.
Dwadziescia stop od nich z pikapa wyposazonego w uchwyt na strzelbe wysiadal mlody czlowiek w ubraniu roboczym i sfatygowanym kowbojskim kapeluszu. Spojrzal na nich ze zdumieniem, ale nie wykrzyknal oskarzycielskim tonem „Teleporterzy' ani „Proctorianie', ani nic podobnego. Wydawal sie jedynie lekko zdziwiony, ze nie zauwazyl ich wczesniej.
Zaden z mknacych ulica samochodow nie wjechal na kraweznik, nie roztrzaskal sie o slup ani nie walnal w kufer auta jadacego z przodu. Sadzac po reakcji kierowcow, zaden nie widzial, jak troje ludzi zmaterializowalo sie nie wiadomo skad.
Nikt w barze nie rzucil sie do okna, co znaczylo, ze nikt zapewne nie patrzyl w strone wejscia, gdy Jilly, Dylan i Shepherd zamienili dywan w pokoju na beton chodnika przed drzwiami restauracji.
Dylan rozejrzal sie, niewatpliwie dochodzac do tych samych wnioskow co Jilly, a gdy popatrzyl jej w oczy, powiedzial:
– W sumie wolalbym jednak przyjsc tu pieszo.
– Do diabla, ja bym nawet wolala, zeby mnie przywleczono konmi.
– Zdawalo mi sie, ze doszlismy do porozumienia w tej sprawie, bracie – zwrocil sie Dylan do Shepa.
– Cheez-ity.
Mijajac ich, mlody mezczyzna z pikapa dotknal ronda kapelusza.
– Siemacie, ludzie.
– Po czym wszedl do baru.
– Bracie, to nie moze wejsc ci w nawyk.
– Shep jest glodny.
– Wiem, to moja wina, powinienem zaprowadzic cie na sniadanie, gdy tylko wyszedles spod prysznica. Ale nie mozesz skladac sie do restauracji, kiedy tylko bedziesz mial ochote. Tak nie wolno, Shep. Naprawde nie wolno. To bardzo niegrzeczne.
Zgarbiony, ze spuszczona glowa i nie mowiac ani slowa, Shep wygladal zalosniej niz basset. Widac bylo, ze reprymenda brata wzbudzila w nim ogromne poczucie winy.
Jilly zapragnela go przytulic. Bala sie jednak, ze Shep zlozy ich dwoje do lepszej restauracji, zostawiajac tu Dylana, a ona nie wziela ze soba torebki.
Wspolczula tez Dylanowi. Aby wyjasnic bratu wszystkie zawilosci sytuacji i skutecznie przekonac go, ze publiczne dokonywanie cudu skladania stad tam moze ich narazic na powazne niebezpieczenstwo, musial sklonic Shepherda do takiego kontaktu i skupienia uwagi, ktore zdawaly sie przerastac jego mozliwosci.
Dlatego Dylan postanowil niczego nie wyjasniac. Sprobowal otwarcie i stanowczo oznajmic mu, ze powinien sie wstydzic, gdy ktos zobaczy go w trakcie skladania.
– Shep – zaczal Dylan. – Nie poszedlbys chyba zalatwic sie publicznie, prawda?
Shepherd nie odpowiedzial.
– Prawda? Nie nasilalbys na chodnik, gdzie wszyscy mogliby cie widziec. Prawda? Zaczynam myslec, ze jednak potrafilbys to zrobic.
Shepherd skulil sie na mysl, ze moglby zrobic sobie toalete w miejscu publicznym, mimo to nie zaczal sie bronic przed tym oskarzeniem. Z nosa skapnela mu kropelka potu, znaczac ciemna plamke na chodniku u jego stop.
– Czy mam uwazac to milczenie za potwierdzenie? Naprawde ulzylbys sobie tu, na chodniku? Taki jestes, Shep? Takie masz zwyczaje?
Zwazywszy na patologiczna niesmialosc Shepherda i jego obsesje czystosci, Jilly doszla do wniosku, ze chlopak wolalby
raczej zwinac sie w klebek na jezdni w palacym sloncu i umrzec z odwodnienia, niz zalatwic publicznie swoje