strzykawce. Los nie musial sie juz do niej skradac, aby pozbawic ja przytomnosci; uwijal sie w najlepsze po jej wnetrzu dzieki uprzejmosci Lincolna Proctora.

– Proctor twierdzi – ciagnal Dylan – ze protony i elektrony w atomie moga sluzyc jako dodatnie i ujemne przelaczniki, a obwody mozna wyryc w neutronach, wiec pojedynczy atom w nanomaszynie stanie sie poteznym komputerem, ktory bedzie nia sterowal.

– Jezeli o mnie chodzi – powiedziala Jilly – to pobiegne do CostCo, kiedy tylko uslysze, ze sprzedaja tam niedrogie tycie kuchenki mikrofalowe, ktore moga sluzyc tez jako ozdoba pepka.

Wcisnela dlonie pod pachy, nie potrafila sie zmusic do sluchania Dylana, bo dobrze wiedziala, do czego prowadza wszystkie te informacje i na mysl o tym ogarnial ja paralizujacy strach. Poczula pod pachami wilgoc.

– Boisz sie – rzekl Dylan.

– Nic mi nie jest.

– Wcale nie.

– Jasne, co mi przyszlo do glowy? Przeciez to nie ja wiem, czy cos mi jest, czy nie. Ty jestes ekspertem od moich spraw, nie?

– Kiedy sie boisz, twoje uwagi robia sie tragicznie malo dowcipne.

– Jezeli dobrze pogrzebiesz w pamieci – odparla – przypomnisz sobie, ze w przeszlosci nie mialam zbyt dobrego zdania o twojej amatorskiej psychoanalizie.

– Bo byla celna. Sluchaj, boisz sie, ja tez sie boje, Shep sie boi, wszyscy sie boimy, i nic w tym dziwnego. Wszyscy…

– Shep jest glodny – powiedzial Shepherd.

Nie jedli sniadania. Zblizala sie pora lunchu.

– Niedlugo pojdziemy na lunch – obiecal bratu Dylan.

– Cheez-ity – rzekl Shep, nie odrywajac oczu od swoich dloni.

– Zjemy cos lepszego niz cheez-ity, bracie. – Shep lubi cheez-ity.

– Wiem, bracie. – Zwracajac sie do Jilly, Dylan dodal: – To ladne kwadratowe krakersy.

– Co by zrobil, gdybys mu dal te male serowe krakersy w ksztalcie rybek… jak one sie nazywaja, Goldfish?

– Shep nie cierpi goldfishow – odparl natychmiast chlopak. – Sa ksztaltowe. Okragle i ksztaltowe. Goldfishe sa do kitu. Sa za bardzo ksztaltowe. Sa wstretne. Goldfishe sa do niczego. Do kitu, do kitu, do kitu.

– Trafilas w czuly punkt – zauwazyl Dylan.

– Nie bedzie goldfishow – obiecala Shepowi Jilly. – Goldfishe sa do kitu.

– Masz zupelna racje, skarbie. Sa absolutnie ksztaltowe – powiedziala Jilly.

– Wstretne.

– Tak, skarbie, sa absolutnie wstretne.

– Cheez-ity – powtorzyl z uporem Shep.

Jilly chetnie spedzilaby reszte dnia na dyskusji o ksztaltach krakersow, gdyby mogla dzieki niej uniknac sluchania szczegolowych opowiesci o tym, co nanomaszyny moga w tej chwili wyprawiac w jej ciele, lecz zanim zdazyla wspomniec o ciastkach Wheat Thins, Dylan wrocil do strasznego tematu.

– W wywiadzie Proctor twierdzi nawet, ze pewnego dnia czlowiekowi bedzie mozna wstrzyknac…

Jilly sie skrzywila.

– Wstrzyknac, no prosze.

– …miliony nanomaszyn psychotropowych…

– Psychotropowych.

– …ktore z krwia dostana sie do mozgu… Wzdrygnela sie.

– Maszyny w mozgu.

– …i skolonizuja mozg.

– Wstretne – powiedzial Shep, choc prawdopodobnie wciaz mowil o krakersach Goldfish.

– Proctor przewiduje, ze nanomaszyny i nanokomputery wymusza ewolucje mozgu.

– Dlaczego nikt wczesniej nie zabil tego sukinsyna?

– Mowi, ze nanomaszyny bedzie mozna tak zaprogramowac, by analizowaly strukture mozgu na poziomie komorkowym i same znajdowaly sposob jego ulepszania.

– Chyba nie bylam na glosowaniu, kiedy wybierali Lincolna Proctora na nowego boga.

Jilly wyciagnela rece spod pach, otworzyla dlonie i przyjrzala sie im. Cieszyla sie, ze nie umie wrozyc z reki.

– Kolonie nanomaszyn utworza nowe polaczenia miedzy roznymi platami mozgu, nowe drogi nerwowe… Powstrzymala sie, by nie dotknac glowy, w obawie, ze moze poczuc przez czaszke jakies dziwne lekkie wibracje – niezbity dowod obecnosci nanomaszyn pracowicie zmieniajacych ja od srodka.

– …lepsze synapsy. Synapsy to miejsca styku miedzy neuronami w polaczeniu nerwowym wewnatrz mozgu, ktore ulegaja zmeczeniu, kiedy myslimy albo za dlugo nie spimy. Gdy sie zmecza, zwalniaja nasz proces myslenia.

Ze smiertelna powaga, nie silac sie na zaden dowcip, Jilly powiedziala:

– Przydaloby mi sie teraz drobne zmeczenie synaps. Mysli zdecydowanie za szybko przelatuja mi przez glowe.

– Wywiad jest jeszcze dluzszy – rzekl Dylan, znow wskazujac na ekran laptopa. – Przejrzalem dalsza czesc, ale znalazlem zargon, ktorego po prostu nie rozumialem, jakas belkotologia, zakret zasrodkowy i zakret przedsrodkowy, komorki Purkinjego… i tak dalej, same terminy dla wtajemniczonych. Ale z tego, co zrozumialem, wiem, ze wpakowalismy sie w powazne tarapaty.

Jilly nie mogla sie juz dluzej opanowac i przycisnela palce do skroni. Nie wyczula zadnych wibracji.

– Boze, strach pomyslec. Miliony malenkich nanomaszyn i nanokomputerow skacza ci w glowie, uwijaja sie niczym roj pszczol, jak mrowki, wszystko zmieniaja… to nie do zniesienia, nie sadzisz?

Poszarzala twarz Dylana byla widomym znakiem, ze jego optymizm, jesli zupelnie sie nie wypalil, na pewno przygasl jak zasypany zar.

– Nie mamy wyboru, musimy to znosic, musimy o tym myslec. Chyba ze wybierzemy sposob Shepa. Ale kto wtedy pokroi nam jedzenie w kwadraty i prostokaty?

Rzeczywiscie, Jilly nie miala pojecia, czy predzej podda sie panice, gdy beda rozmawiac o tej maszynowej infekcji, czy jesli w ogole nie beda o tym mowic. Czula, jak przyczail sie w niej strach, niczym dziki czarny ptak trzepoczacy skrzydlami, i wiedziala, ze jezeli nie uda sie jej go uspokoic i zatrzymac, jezeli pozwoli mu uleciec z klatki, nigdy nie zdola go sprowadzic z powrotem; wiedziala tez, ze gdy ptak zacznie wsciekle tluc skrzydlami o sciany jej umyslu, razem z nim uleci zdrowy rozsadek, wtracajac ja w otchlan obledu.

– Czuje sie, jakby ktos mi powiedzial, ze mam chorobe szalonych krow albo pasozyty w mozgu – wyznala.

– Tyle ze to mialo byc dobrodziejstwo dla ludzkosci.

– Dobrodziejstwo? Zaloze sie, ze gdzies w wywiadzie ten kretyn uzyl sformulowania „rasa panow' albo „superrasa', albo czegos w tym guscie.

– Zaraz ci powiem. Od dnia, w ktorym Proctor wymyslil, ze mozna wykorzystac nanotechnologie do ewolucji mozgu, wiedzial juz, jak beda sie nazywac ludzie, ktorych podda temu zabiegowi. „Proctorianie'.

Nagly wybuch niepohamowanego gniewu doskonale odwrocil uwage Jilly od wlasnego przerazenia i pozwolil utrzymac ptaka w klatce.

– Co za egoistyczny, zakochany w sobie swir! – To bardzo trafny opis – zgodzil sie Dylan.

Shep, ktory najwyrazniej wciaz rozmyslal o wyzszosci kwadratowych krakersow nad wstretnie ksztaltowymi goldfishami, powiedzial,

– Cheez-ity.

– Wczoraj wieczorem – rzekl Dylan – Proctor mowil, ze gdyby nie byl tchorzem, sam by to sobie wstrzyknal.

– Gdyby nie dal sie laskawie wysadzic w powietrze – oswiadczyla Jilly – sama zrobilabym kretynowi zastrzyk, o wiele wieksza strzykawka, wpompowalabym mu wszystkie te nanomaszyny do mozgu przez tylek.

Dylan usmiechnal sie blado. – Tyle w tobie zlosci.

– Tak. Dobrze sie z tym czuje.

Вы читаете Przy Blasku Ksiezyca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату