na jego rece. – Nie rob tego, skarbie.
Kawalki paskow trojkolorowej tapety, ktore wczesniej byly niedopasowane tylko w rogu, teraz zalamywaly sie pod roznymi katami, a rog sypialni stal sie tak zdeformowany, ze Jilly nie widziala juz linii biegnacej od podlogi do sufitu.
Dylan, ktory stanal po drugiej stronie Shepa, polozyl reke na ramieniu brata.
– Zostan tu, bracie. Zostan, z nami jestes bezpieczny. Sciany przestaly sie skladac, lecz rog pozostal skrecony jak w surrealistycznej geometrii.
Jilly miala wrazenie, jakby patrzyla na ten fragment swiata przez osmioboczny pryzmat. Jej umysl buntowal sie przeciw czemus, co przeczylo rozsadkowi, nawet bardziej niz tamten swietlisty tunel w scianie.
Jilly nie zdejmowala reki z dloni Shepa, ale nie chciala sie z nim silowac w obawie, ze kazdy ruch moze dalej skladac tu w tam, gdziekolwiek owo „tam' mialo sie tym razem znajdowac.
– Rozprostuj to, kochanie – namawiala go, a glos jej drzal, jak gdyby marszczyl sie podobnie jak sciany. – Zostaw to, skarbie. Wyprostuj tak, jak ma byc.
Shepherd nadal sciskal kciukiem i palcem wskazujacym cienki material rzeczywistosci.
Wolno odwrocil glowe, aby spojrzec na Jilly. Popatrzyl jej prosto w oczy, tak jak zrobil dotad tylko jeden jedyny raz, gdy siedzial w fordzie przed domem w Alei Eukaliptusowej, tuz po naglym wyjsciu Dylana. Wtedy Shep, zaskoczony kontaktem, zaraz odwrocil wzrok.
Tym razem wytrzymal jej spojrzenie. Jego zielone oczy zdawaly sie glebokie jak dwa oceany i rozswietlone od wewnatrz. – Czujesz to? – zapytal.
– Co?
– Jak to dziala, cala zupelnosc wszystkiego.
Pewnie spodziewal sie, ze przez jego dlon Jilly poczuje to samo co on miedzy kciukiem a palcem wskazujacym, lecz ona dotykala tylko cieplej skory, twardych kosci srodrecza i klykci. Spodziewala sie wyczuc ogromne napiecie swiadczace o wysilku, jaki Shep musial wlozyc w ten niewiarygodny wyczyn. Wydawal sie jednak zupelnie rozluzniony, jakby skladanie jednego miejsca w drugie bylo proste niczym zlozenie recznika.
– Czujesz cale piekno wszystkiego? – zapytal, zwracajac sie do niej z otwartoscia, ktora nie miala nic wspolnego z obojetnoscia charakterystyczna dla autyzmu.
Byc moze tajemna struktura rzeczywistosci byla piekna, ale bliskie spotkanie z jej tajemnica nie wprawilo Jilly w taki zachwyt jak Shepa, a raczej przeszylo lodowatym dreszczem przerazenia. Nie chciala zrozumiec, tylko przekonac go, zeby zamknal te brame, zanim otworzy ja na osciez.
– Prosze cie, rozprostuj to, skarbie. Rozprostuj, zebym mogla poczuc, jak sie rozklada.
Jej ojciec zostal zastrzelony rok temu podczas nieudanej transakcji sprzedazy narkotykow, mimo to Jilly ogarnal dziwny lek, ze jesli Shepherd nie przestanie skladac tu w tam, za chwile stanie oko w oko ze swoim okropnym starym. Czesto otwierala drzwi mieszkania i widziala tamten zlowrogi usmiech. Spodziewala sie, ze Shep umie otworzyc bramy piekiel z rowna latwoscia jak brame do Kalifornii, doprowadzajac do spotkania ojca z corka. „Przyszedlem po ubezpieczenie za oko, malenka. Macie dodatek z ubezpieczenia za oko?'. Jak gdyby Shep mogl bezwiednie dac ojcu okazje, by wyciagnal reke z zaswiatow i spelnil tamta grozbe sprzed lat, pozbawiajac ja nie jednego, lecz obojga oczu.
Shep powoli odwrocil od niej wzrok i skupial sie ponownie na swoim kciuku i palcu wskazujacym.
Wczesniej skrecil szczypte niczego w prawo. Teraz skrecil ja w lewo.
Przecinajace sie pod nieprawdopodobnymi katami paski na tapecie wyprostowaly sie. Znow bylo widac rowna linie rogu pokoju, biegnaca od podlogi do sufitu, bez zadnych zygzakow. To, co Jilly przed chwila ogladala jakby przez pryzmat, odzyskalo prawidlowy wyglad.
Patrzac uwaznie na punkt przestrzeni, ktory Shep nadal sciskal w palcach, dostrzegla cos na ksztalt zmarszczki w powietrzu, jak na powierzchni blony filmowej albo cienkiej folii.
Potem Shep wyprostowal palce, wypuszczajac niezwykly material.
Nawet obserwujac go z boku, Jilly zauwazyla, jak jego zielone oczy zasnuwaja sie mgla, glebia oceanu zmienia sie w mielizne, a zachwyt ustepuje miejsca… melancholii.
– Bardzo dobrze. – Dylan odetchnal z ulga. – Dziekuje, Shep. Swietnie sie spisales. Naprawde dodsonale.
Jilly zdjela dlon z reki Shepa, ktory zaraz ja opuscil. Opuscil tez glowe, wbijajac wzrok w podloge, i zgarbil sie, jak gdyby po krotkiej chwili swobody znow przyjal na siebie ciezar autyzmu.
28
Dylan przystawil do biurka drugie krzeslo od stolu pod oknem i wszyscy troje usiedli przed laptopem w polkolu, z Shepem w srodku, aby lepiej go pilnowac. Chlopak opieral podbrodek o piers. Rece trzymal na kolanach zwrocone wewnetrzna strona w gore. Wygladal, jakby wrozyl sobie z dloni: linia serca, linia glowy, linia zycia – i wiele innych istotnych linii biegnacych promieniscie od sieci miedzy kciukiem a palcem wskazujacym, znanej jako anatomiczna tabakiera.
Matka Jilly potrafila wrozyc z dloni – nie dla pieniedzy, ale w poszukiwaniu nadziei. Mamy nie interesowaly tylko linie serca, glowy i zycia, ale takze anatomiczna tabakiera, przestrzenie miedzy palcami, nasada dloni, klab kciuka i klebik.
Jilly siedziala z ramionami skrzyzowanymi na piersi, trzymajac pod pachami dlonie zwiniete w piesci. Nie lubila wrozenia z reki.
Wrozenie z reki, z herbacianych fusow, interpretacja kart Tarota, stawianie horoskopow – Jilly nie chciala miec z tym nic wspolnego. Nigdy nie powierzylaby losowi swojej przyszlosci,
ani na minute. Gdyby los chcial przejac nad nia wladze, musialby ja najpierw pozbawic przytomnosci i sila zdobyc panowanie.
– Nanomaszyna – powiedziala Jilly, przypominajac Dylanowi o przerwanym watku. – Szoruje sciany zyl, zwalcza miazdzyce i szuka malenkich grup komorek rakowych.
Dylan przez chwile przygladal sie zmartwiony Shepowi, a potem skinal glowa i spojrzal Jilly w oczy.
– Czyli wiesz, o co chodzi. W wywiadzie Proctor duzo mowi o nanomaszynach i nanokomputerach wyposazonych w taka pamiec, zeby zaprogramowac dosc skomplikowane zadania.
Mimo iz wszyscy troje stanowili zywy dowod na to, ze Lincoln Proctor nie mowil glupstw, Jilly sie zorientowala, ze rownie trudno uwierzyc jej w ten belkot o cudach techniki jak w zdolnosc Shepa do skladania tu w tam. A moze po prostu nie chciala wierzyc, poniewaz odkrycia niosly ze soba koszmarne konsekwencje.
– To smieszne – powiedziala. – Jak mozna wcisnac taka wielka pamiec do komputera mniejszego od ziarnka piasku?
– Mniejszego od drobiny kurzu. Proctor wyjasnia to, odwolujac sie do historii: pierwsze krzemowe uklady scalone byly wielkosci paznokcia i mialy milion obwodow. Najmniejszy obwod mial grubosc jednej setnej ludzkiego wlosa.
– Mnie interesuje tylko, jak rozbawic publicznosc, zeby parskala smiechem – poskarzyla sie.
– Potem nastapil przelom w… zdaje sie, ze nazwal to litografia rentgenowska.
– Nazwij to sobie belkotologia albo kolowatografia, jesli masz ochote. Mnie to i tak nic nie powie.
– W kazdym razie dzieki jakiemus przelomowi w kolowatografii udalo sie wydrukowac miliard obwodow na jednym chipie, a kazdy mial grubosc jednej tysiecznej ludzkiego wlosa. Potem dwa miliardy. Ale to sie dzialo wiele lat temu.
– Moze, ale kiedy ci wazni naukowcy dokonywali przelomowych odkryc, ja nauczylam sie na pamiec stu osiemnastu dowcipow o grubych tylkach. Ciekawe, kto lepiej rozbawilby towarzystwo na przyjeciu.
Mysl o krazacych w jej krwi nanomaszynach i nanokomputerach przejela ja takim dreszczem obrzydzenia, jakby co najmniej hodowala w piersi pozaziemskiego robala rodem z „Obcego'.
– Zmniejszajac rozmiary ukladow scalonych – tlumaczyl Dylan – projektanci zwiekszyli rownoczesnie szybkosc komputerow, dzialanie i pojemnosc. Proctor mowil o wieloatomowych
maszynach poruszanych nanokomputerami zrobionymi z jednego atomu.
– Komputery nie wieksze od atomu? Sluchaj, swiat o wiele bardziej potrzebuje przenosnej pralki wielkosci rzodkiewki. Jilly zaczela odnosic wrazenie, ze malenkie, interaktywne biologicznie maszyny to los uwieziony w