– Bo jestes dzielny, Shep – ciagnela Jilly. – Jestes jednym z najdzielniejszych ludzi, jakich znam. Swiat to straszne miejsce. Wiem, ze dla ciebie jest jeszcze straszniejszy niz dla nas. Tyle halasu, tyle jasnosci i kolorow, tylu ludzi, obcych, ktorzy ciagle do ciebie mowia, i wszedzie zarazki, nic nie jest tak uporzadkowane, jak powinno byc, nic nie jest tak proste, jak bys chcial,
wszystko jest ksztaltowe i obrzydliwe. Mozesz zlozyc ukladanke tak, zeby wszystkie kawalki byly na swoim miejscu, mozesz czytac „Wielkie nadzieje' dwadziescia lub sto razy i za kazdym razem ksiazka bedzie dokladnie taka, jak sie spodziewasz. Ale nie da sie zlozyc zycia tak jak ukladanki, nie mozesz sprawic, aby kazdy dzien wygladal tak samo – mimo to codziennie rano wstajesz i probujesz. Dlatego jestes bardzo dzielny, skarbie. Shepherd, gdybym byla taka jak ty, nie sadze, zeby bylo mnie stac na taka odwage. Na pewno nie bylabym taka dzielna. Co dzien tak uparcie probowac – to najodwazniejszy czyn, jakiego nie dokonal zaden bohater filmowy.
Sluchajac Jilly, Dylan w koncu przestal popatrywac nerwowo na drzwi, przestal zerkac na zegarek i odkryl, ze twarz i melodyjny glos tej kobiety bardziej przykuwaja jego uwage niz mysl o osaczajacych ich zawodowych mordercach.
– Kochanie, musisz byc dzielny, wiem, ze potrafisz. Nie wolno ci sie bac zlych ludzi ani oslizlych i krwawych rzeczy, po prostu zrob, co trzeba, tak jak wstajesz co dzien rano i idziesz pod prysznic, zrob, co trzeba, sprobuj sprawic, zeby swiat byl uporzadkowany i prosty. Skarbie, musisz byc dzielny i zlozyc nas z powrotem do pokoju.
– Shep jest dzielny?
– Tak, Shep jest dzielny.
– Nie jemy goldfishow, nie sikamy, nie skladamy – powiedzial Shep, ale jego oczy pod zamknietymi powiekami pozostaly nieruchome, co oznaczalo, ze nawet kwestia niestosownosci sikania w miejscu publicznym nie dreczy go tak bardzo jak jeszcze przed minuta.
– Wlasciwie skladanie w miejscu publicznym to nie to samo co sikanie, skarbie – rzekla Jilly. – Bardziej przypomina plucie. Oczywiscie, kulturalni ludzie tego nie robia. Choc nigdy nie sikasz w miejscu publicznym, czasem musisz splunac, kiedy na przyklad robak wpadnie ci do ust, i nic w tym zlego. Ci zli ludzie przypominaja robaka, ktory wpadl ci do ust, wiec jezeli sie zlozymy, zeby przed nimi uciec, to tak jakbys wyplul tego robaka. Shep, zrob to, skarbie. Jak najszybciej.
Shepherd siegnal w przestrzen, chwycil szczypte niczego i skrecil.
Jilly polozyla reke na grzbiecie jego dloni.
Shep otworzyl oczy i odwrocil sie, napotykajac spojrzenie Jilly.
– Czujesz, jak to jest?
– Zrob to, skarbie. Pospiesz sie.
Dylan podszedl blizej, obawiajac sie, ze zostanie tu sam. Zobaczyl lekka zmarszczke w powietrzu miedzy palcami Shepherda, a potem patrzyl w zdumieniu, jak rozchodza sie od niej kregi.
Shep pociagnal tkanine rzeczywistosci. Toaleta damska zlozyla sie, a wokol nich zaczelo sie rozkladac nowe miejsce.
31 Kiedy Dylan zaczal sie skladac – a moze skladala sie damska toaleta, wszystko jedno – wpadl w panike przekonany, ze Shep zgniecie ich i rzuci w jakies zupelnie inne miejsce, ze zamiast w swoim pokoju, znajda sie w motelu, gdzie nocowali dwa, trzy albo dziesiec dni wczesniej; mozliwe, ze kiedy sie rozloza, beda bezradnie wymachiwac rekami i nogami w powietrzu tysiac stop nad ziemia, a potem runa na spotkanie smierci; ze wprost z lazienki przeniosa sie na dno mrocznej otchlani oceanu, a potworne cisnienie kilka mil pod powierzchnia morza w jednej chwili rozgniecie ich na miazge, zanim zdaza wciagnac do pluc pierwszy zabojczy haust wody. Shepherd, dla ktorego Dylan od dwudziestu lat byl bratem, a od dziesieciu opiekunem, byc moze zachowal pelnie wladz umyslowych, ale nie potrafil ich wykorzystac w zaden konsekwentny sposob. Mimo ze zlozyli sie zywi ze wzgorza w Kalifornii i bezpiecznie przebyli droge z pokoju motelowego przed restauracje, Dylan nie umial zaufac nowemu Shepherdowi O'Connerowi, ktory z dnia na dzien stal sie geniuszem fizyki, specem od stosowanej mechaniki kwantowej – czy co tam innego stosowal – istnym czarodziejem, ktory nadal rozumowal jak dziecko; potrafil manipulowac czasem i przestrzenia, ale za nic w swiecie nie zjadlby niczego ksztaltowego, mowil o sobie w trzeciej osobie i unikal bezposredniego kontaktu wzrokowego. Gdyby Dylan w chwili szalenstwa dal Shepherdowi naladowana bron, moglby sie spodziewac tylko najgorszej tragedii; skladanie „tutam' musialo grozic niewspolmiernie powazniejsza katastrofa niz spustoszenia, jakich dokonalby nawet karabin maszynowy. Chociaz podroz trwala tylko mgnienie oka, Dylan zdazyl sobie wyobrazic tyle krwawo-oslizlych scen, ze starczyloby ich na obdzielenie obrzydliwych i tandetnych filmow dla calego pokolenia ich milosnikow. Wreszcie toaleta zlozyla sie zupelnie, a wokol nich rozlozylo sie nowe miejsce.
Metaforyczna naladowana bron nie wypalila. Znalezli sie z powrotem w swoim pokoju motelowym: okno bylo zasloniete, sypialnie oswietlala wlasciwie tylko lampa, na biurku stal porzucony laptop.
Shep zamknal za nimi brame do damskiej toalety, gdy tylko przez nia przeszli. Dobrze. Zreszta i tak nie mogliby tam bezpiecznie wrocic. Najmniej potrzebowali spotkania z jakas osoba, ktora zechce skorzystac z toalety, wkurzy sie i krzykiem zwabi swiadkow.
Byli bezpieczni. Tak im sie w kazdym razie przez moment wydawalo.
Rzeczywiscie, wlos nie spadl im z glowy, ale wcale nie byli bezpieczni. W chwili pojawienia sie w pokoju, zanim ktorekolwiek z nich zdazylo odetchnac, Dylan uslyszal chrobot klucza uniwersalnego w zamku, a potem szczek zasuwki, jak gdyby ktos probowal otworzyc drzwi, robiac przy tym jak najmniej halasu.
U bram staneli barbarzyncy, a na murach nie ustawiono saganow z wrzacym olejem, by poczestowac ich palacym deszczem i odeprzec.
Pod zasuwka byl prostszy zamek, do ktorego na pewno zaraz wsunie sie klucz. Drzwi zabezpieczyli lancuchem, ale to nie moglo stanowic powaznej przeszkody dla brutalnego osilka, jesli bedzie wiedzial, gdzie dokladnie ma kopnac.
W chwili gdy zasuwka puscila, Dylan chwycil jedno z trzech krzesel stojacych za biurkiem. Szybko przecial pokoj dlugimi krokami i podparl wysokim oparciem krzesla klamke, blokujac drzwi, ktore powinny wytrzymac nawet po otwarciu drugiego zamka.
Czasu mial tyle samo co pieniedzy, nie czekal wiec, zeby sprawdzic, czy krzeslo mocno dociska drzwi, czy zostalo troche niebezpiecznego luzu. Musial zaufac prowizorycznej barykadzie, tak jak Shepowi i jego magicznej mocy skladania. Wbiegl do lazienki, wyszarpnal koperte z pieniedzmi z saszetki z przyborami do golenia i wepchnal do kieszeni spodni.
Wracajac do sypialni, zauwazyl, ze drzwi sa zamkniete naprawde szczelnie, a krzeslo trzyma sie mocno, nawet gdy klamka zaczela sie poruszac, a drewno zaskrzypialo pod naciskiem z zewnatrz.
Przez kilka cennych sekund mezczyzni za drzwiami moga przypuszczac, ze opor, jaki napotkali, ma zwiazek z uszkodzeniem ktoregos z zamkow. Dylan nie mogl jednak liczyc na ich glupote czy nawet latwowiernosc, a sadzac po agresywnosci,
z jaka prowadzili czarne chevrolety, nie mozna tez bylo spodziewac sie po nich cierpliwosci.
Jilly odlaczyla i zamknela laptop. Zarzucila na ramie torebke i odwracajac sie do Dylana, uniosla reke, wskazujac na sufit. Nie wiedziec czemu skojarzyla mu sie z Mary Poppins, ale byla to Mary Poppins, ktorej cery nie wybielila paskudna angielska pogoda, a jej gest przywodzil na mysl Supermana wzbijajacego sie do lotu.
Skrzypienie drewna ustalo i znow dal sie slyszec chrobot klucza w zamku, co oznaczalo, ze napakowani golfisci jeszcze sie nie zorientowali.
Shep stal w klasycznej pozycji Shepa, jak obraz krzywdy wyrzadzonej przez okrutna Nature, w niczym nie przypominajac czarodzieja.
– Dobra, bracie – szepnal Dylan. – Rob swoje i zloz nas stad. Shep nie wykonal zadnego gestu, by przeniesc ich do bezpiecznego miejsca.
– No, dziecko. Szybko. Znikajmy stad.
– To tak, jakbys wyplul robaka – przypomniala mu Jilly. Szczek klucza ustapil trzeszczeniu srub zawiasow wcinajacych sie w futryne, a krzeslo znow zatrzeszczalo pod nieustepliwym naporem.
– Jak nas nie zlozysz, nie bedzie ciasta – szepnal rozgoraczkowany Dylan, bo dla Shepa ciasto i kreskowki ze Strusiem Pedziwiatrem stanowily wieksza motywacje niz slawa i fortuna dla wiekszosci ludzi.
Na wspomnienie o ciescie Jilly syknela i powiedziala: – Nie zabieraj nas z powrotem do restauracji, Shep! Slyszac ostrzezenie, Shepherd zadal pytanie, ktore wyjasnialo powody jego wahania:
– Dokad?