udalo sie.
Na wspomnienie o chloroformie Jilly zacisnela dlon na ramieniu Dylana.
– Gdy byl nieprzytomny, intubacja zoladka nie nastreczala zadnych trudnosci. Potrzebowalem tylko laryngoskopu, zeby sprawdzic, czy nie wlozylem sondy do tchawicy zamiast do przelyku. Splukalem kapsulki nembutalu woda, prosto do zoladka. Wyciagnalem sonde i podawalem chloroform, dopoki nie zaczela dzialac dawka nembutalu.
Szok Dylana ustapil miejsca zlosci, lecz nie byl to tylko gniew z powodu krzywdy, ktora wyrzadzil jego rodzinie ten potwor. Jego wscieklosc byla skierowana nie tylko przeciw Lincolnowi Proctorowi, ale przeciw samemu zlu, przeciw swiadomosci, ze ono istnieje. Byc moze cala ludzkosc zeszla na droge grzechu, ale zbyt wielu jej przedstawicieli rzucalo sie ochoczo w objecia ciemnosci, siejac okrucienstwo i karmiac sie nieszczesciem innych, kroczac ta droga coraz pewniej, z coraz wiekszym entuzjazmem.
– Zapewniam pania – powiedzial Proctor do Blair O'Conner – ze meza nic nie bolalo. Mimo ze byl nieprzytomny, bardzo uwazalem przy intubacji.
Dylan czul to samo, gdy znalazl Travisa przykutego do lozka w domu przy Alei Eukaliptusowej: wspolczucie dla wszystkich ofiar przemocy i zajadla wscieklosc na ich oprawcow. Kipialy w nim emocje rownie gwaltowne jak u bohaterow opery, co nigdy przedtem mu sie nie zdarzylo; bylo to nie mniej dziwne niz jego nowy szosty zmysl, nie mniej dziwne niz skladanie w czasie i przestrzeni.
– Nie mozna mnie nazwac dobrym czlowiekiem – mowil Proctor, z ta sama przymilna samokrytyka, ktorej upust dawal wczorajszego wieczoru, robiac zastrzyk Dylanowi. – Pod zadnym wzgledem. Znam swoje wady, mam niejedna. Jednak chociaz jestem zly, nie potrafie zadawac nikomu bolu bezmyslnie albo kiedy nie jest to rzeczywiscie konieczne.
Jilly, jak gdyby dzielac z Dylanem te operowa wscieklosc i gleboka litosc dla bezbronnych ofiar, podeszla do starszego Shepherda, na ktorego jej wspolczucie moglo miec jakis wplyw, w przeciwienstwie do odgrodzonego od nich chlopca z przeszlosci. Otoczyla Shepa ramieniem i delikatnie odwrocila go od Lincolna Proctora i matki, aby drugi raz nie ogladal tego, czego swiadkiem byl dziesiec lat temu.
– Zanim podlaczylem waz do rury wydechowej – ciagnal Proctor – Jack juz gleboko spal i nie wiedzial, ze umiera. Nie czul, ze sie dusi, nie bal sie. Zaluje tego, co zrobilem, gryze sie tym, choc nie mialem innego wyboru. W kazdym razie ciesze sie, ze mam sposobnosc powiadomienia pani, ze maz nie porzucil pani i dzieci. Zaluje ze do tej pory wprowadzalem pania w blad.
Sluchajac usprawiedliwien Proctora i stojac w obliczu rychlej smierci, Blair O'Conner zareagowala hardoscia, ktora poruszyla Dylanem.
– Jestes pasozytem – powiedziala do Proctora. – Ohydnym, cuchnacym robakiem.
Podchodzac do niej wolno, Proctor pokiwal glowa.
– Owszem, nawet kims jeszcze gorszym. Nie mam zadnych skrupulow, zadnej moralnosci. Dla mnie liczy sie tylko jedno. Moja praca, moja nauka, moja wizja. Jestem chorym, nikczemnym czlowiekiem, ale mam misje, z ktorej sie wywiaze.
Mimo ze przeszlosci z pewnoscia nie dalo sie odmienic, tak jak bezdusznych serc szalencow, Dylan ruszyl naprzod, by stanac miedzy matka a Proctorem w irracjonalnej nadziei, ze bogowie czasu jeden jedyny raz uczynia odstepstwo od swoich okrutnych praw i pozwola mu zatrzymac pocisk, ktory dziesiec lat temu zabil Blair O'Conner.
– Kiedy zabralem dyskietki martwemu Jackowi – powiedzial Proctor – nie wiedzialem, ze dostal dwa zestawy. Sadzilem, ze mam wszystkie. Dopiero niedawno dowiedzialem sie, ze jest inaczej. Dyskietki, ktore mu zabralem, zamierzal oddac wladzom. Drugi zestaw musi byc tutaj. Gdyby je znaleziono, siedzialbym juz wiezieniu, prawda?
– Ja ich nie mam-powtorzyla uparcie Blair.
Odwrocony tylem do matki Dylan patrzyl na Proctora i wylot lufy jego pistoletu.
Proctor spogladal przez niego, zupelnie nieswiadomy, ze stoi przed nim przybysz z przyszlosci.
– Piec lat to duzo czasu. Ale w pracy Jacka sprawy prawno-podatkowe sa cholernie wazne.
Drzac z emocji, Dylan zblizyl sie do Proctora. Wyciagnal reke. Polozyl dlon na broni.
– Wedlug przepisow federalnych okres przedawnienia w sprawach podatkowych wynosi siedem lat – rzekl Proctor. Dylan czul ksztalt pistoletu. Chlod lufy.
Proctor najwyrazniej w ogole nie odczul nacisku reki Dylana. – Jack mial zapewne zwyczaj przechowywac wszystkie dokumenty przynajmniej tak dlugo. Gdyby znalezli dyskietki, byloby po mnie.
Dylan usilowal chwycic pistolet, aby wyrwac go z reki mordercy, ale jego palce przeszly przez stal i zacisnely sie na niczym. – Nie jest pani glupia, pani O'Conner. Wie pani o siedmioletnim przedawnieniu. Przechowuje pani jego dokumenty zwiazane z praca. Jestem pewien, ze wlasnie tam sa dyskietki. Byc moze nawet pani sobie nie zdawala sprawy z ich istnienia. Ale skoro juz pani wie… odszuka je pani i zaniesie na policje. Wolalbym uniknac… tych nieprzyjemnosci.
W ataku bezsilnego szalu Dylan wymierzyl Proctorowi cios – i zobaczyl, jak jego piesc, ciagnac za soba atramentowy ogon jak kometa, wbila sie w twarz tego lajdaka, a on nawet sie nie skrzywil.
– Wolalbym skorzystac z pani pomocy-powiedzial Proctor – ale sam moge poszukac. Tak czy inaczej musialbym pania zabic. To straszne, co robie, podle i niegodziwe. Gdyby istnialo pieklo, zaslugiwalbym na wieczne cierpienie, wieczne tortury.
– Nie rob krzywdy mojemu synowi. – Blair O'Conner mowila spokojnie, nie kulac sie ze strachu i nie blagajac mordercy o darowanie zycia. Wiedziala, ze zadne upokorzenie go nie wzruszy, wiec prosila o ocalenie Shepherda opanowanym glosem, nie odwolujac sie do emocji, lecz logicznych argumentow.
– Cierpi na autyzm. Nie wie, kim jestes. Nie bedzie mogl przeciwko tobie swiadczyc, nawet gdyby znal twoje nazwisko. Prawie w ogole nie mozna sie z nim porozumiec.
Zdretwialy ze strachu Dylan odsunal sie od Proctora i cofnal w strone matki, zrozpaczony usilowal sie przekonac, ze bedzie mial wiekszy wplyw na trajektorie pocisku, jezeli znajdzie sie blizej niej.
– Wiem, co jest Shepherdowi – odrzekl Proctor. – Musial byc wielkim ciezarem przez te lata.
– Nigdy nie byl ciezarem – oswiadczyla zdecydowanie Blair O'Conner glosem dzwiecznym jak stal. – Co ty mozesz o tym wiedziec.
– Nie mam skrupulow i jestem brutalny, kiedy trzeba, ale nigdy nie jestem niepotrzebnie okrutny. – Proctor zerknal na dziesiecioletniego Shepherda. – Nie stanowi dla mnie zadnego zagrozenia.
– O Boze. – Matka Dylana stala odwrocona plecami do Shepherda i dopiero teraz zorientowala sie, ze porzucil ukladanke i stoi w drzwiach prowadzacych do jadalni. – Nie. Nie rob tego w obecnosci chlopca. Nie zmuszaj go, zeby… to ogladal.
– Nie przezyje wstrzasu, pani O'Conner. Splynie to po nim bez sladu, nie sadzi pani?
– Nie, nie splynie. Nie jest taki jak ty.
– Poza tym jego emocjonalnosc jest zblizona do emocjonalnosci – czego? – zaby? – zapytal Proctor, zadajac klam wygloszonemu przed chwila twierdzeniu, ze nigdy nie jest niepotrzebnie okrutny.
– Jest lagodny – odparla Blair. – Kochany. Wyjatkowy. – Te slowa nie byly skierowane do Proctora, stanowily pozegnanie z chorym synem. – Na swoj sposob jest blyskotliwy.
– Tyle w nim blyskotliwosci, ile w metnej wodzie – rzekl z zalem Proctor, jak gdyby odczuwal smutek z powodu uposledzenia Shepa. – Moge jednak pani obiecac, ze kiedy osiagne to, co na pewno uda mi sie osiagnac, kiedy wejde do towarzystwa noblistow i bede zapraszany przez krolow, nie zapomne o pani biednym synu. Dzieki mojemu dzielu bedzie mozna zmienic go z zaby w tytana intelektu.
– Ty nadety dupku – rzekla z gorycza Blair O'Conner. – Nie jestes zadnym naukowcem. Jestes potworem. Nauka to swiatlo w ciemnosci. A ty sam jestes ciemnoscia. Potworem. Robisz swoje przy blasku ksiezyca.
Majac wrazenie, ze oglada sie a daleka, Dylan zobaczyl, ze podnosi reke, jakby chcial zatrzymac nie tylko kule, ale takze nieublaganie biegnacy czas.
Huk wystrzalu byl glosniejszy, niz Dylan sie spodziewal, jak gdyby otworzylo sie niebo i nastal Dzien Sadu.
3 5 Byc moze tylko wyobrazil sobie, ze czuje, jak pocisk przelatuje przez niego, ale gdy przerazony odwrocil sie do ukochanej matki, moglby opisac w najdrobniejszych szczegolach ksztalt, fakture, ciezar i temperature kuli, ktora ja zabila. Czul, jakby rzeczywiscie zostal trafiony, ale nie w momencie, gdy padl strzal, lecz kiedy zobaczyl, jak matka pada na podloge, gdy zobaczyl szok i bol malujace sie na jej twarzy.
Dylan uklakl przy niej, rozpaczliwie pragnac wziac ja w ramiona, dac jej ukojenie w ostatnich sekundach zycia,