w tobie jak spiew, zwrocona ku namietnosci, z ktorej moze sie wydobyc glos, wyzwalajacy gwaltowne wstrzasy w calym twoim ciele, wstrzasy bliskie wybuchu…
Krzyczac, zblizasz sie do dzikich zwierzat i do ptakow, ktore odtad beda twoimi jedynymi towarzyszami, a ty, pod wplywem wewnetrznego impulsu, wydasz z siebie glos lagodny, lesny, morski, gorski, rzeczny, podziemny: twoj spiew, a-nel, pozwoli ci uciec od brutalnego chaosu calego twego zycia, unicestwionego jednym ciosem wskutek zdarzen, nad ktorymi nie panujesz i ktorych nie rozumiesz, ale ktore sprawily, ze czujesz sie winna; podsumowujesz je wszystkie i wykluczasz swa czworonozna matke mieszkajaca w lesie, swego pieknego malzonka, ktory byl twoim bratem, starszego brata, nastepce tronu, zmarlego, zanim umarl ta smiercia, jaka mialo przyniesc mu dalsze zycie, wykluczasz takze zamordowanego ojca, odartego z checi zycia i pozbawionego zycia przez okrutnego syna uzurpatora; wykluczasz ich wszystkich procz siebie samej, ty jestes wcieleniem winy, a-nel, ty jestes odpowiedzialna za okaleczenie twojej wlasnej corki, ale nie wrocisz tam, zeby prosic o wybaczenie, odzyskac dziecko, powiedziec malej dziewczynce, ze jestes jej matka, aby tej malej nie zdarzylo sie to, co tobie, rozlaczonej na zawsze z matka, z twoja matka, z twoim ojcem, z bracmi, z twym zmarlym bratem, z twym porzuconym kochankiem… Tak wiec powracasz, przemierzajac zamarzniete morze, wracasz na te plaze, gdziescie sie spotkali, a stamtad ku okrytym lodem dolinom, a potem do jaskini z malowidlami ne-ela, i tam, a-nel, padasz na kolana i kladziesz swa matczyna dlon na odcisku malej raczki nowo narodzonej dziewczynki, twojej corki, i placzesz, przysiegasz, ze ja odzyskasz, ze znow bedzie to twoja corka, ze ja wyrwiesz z tamtego swiata, swiata przemocy, oszustw, okrucienstwa i tortur, uwolnisz spod wladzy mezczyzn i zemscisz sie na wszystkich, aby wypelnic wobec swej corki matczyny obowiazek i przezyc z nia razem to zycie, ktorego nie moglyscie miec dzisiaj, ale ktore bedziecie mialy pewnego dnia, moze jutro.
6
Snilo jej sie, ze lod zaczyna sie cofac, odslaniajac ogromne skaly i poklady gliny. Powstaly nowe jeziora w gorach wyrzezbionych przez snieg. To jest nowy krajobraz: wyzlobione przez wode skaly i nagromadzone glazy. Pod lodem pokrywajacym jezioro miota sie niewidzialna burza. Senne urojenie przeksztalca sie w lancuch. Pamiec staje sie wodospadem, ktory moze ja pograzyc, utopic… Inez Prada budzi sie z krzykiem.
Nie jest w jaskini. Jest w apartamencie hotelu „Savoy” w Londynie. Ukradkiem zerka na telefon, notes, na hotelowe olowki, chce sie upewnic: gdzie jestem? Spiewaczka operowa czesto nie wie ani gdzie jest, ani skad sie wziela w tym czy innym miejscu. Jednak tutaj wszystko wyglada jak wnetrze komfortowej jaskini, wszystko chromowane i niklowane: lazienka, oparcia krzesel. Futryny polyskuja srebrzyscie i dzialaja kojaco na smutny widok rzeki, niewykorzystanej nalezycie, zoltawej, ktora zdaje sie odwracac tylem do miasta (a moze to miasto nie chce zwrocic sie twarza do rzeki?). Tamiza jest zbyt szeroka, aby plynac przez samo serce miasta, tak jak Sekwana. Oswojona, bedaca spoznionym odbiciem piekna rzeki i urody Paryza.
Inez rozsuwa zaslony i patrzy na nieciekawa, powoli plynaca Tamize, z jej orszakiem frachtowcow i holownikow, krazacych w poblizu szkaradnych szarych budowli: magazynow albo niewykorzystanych wskutek marnotrawstwa nieuzytkow. Mial racje Dickens – tak bardzo kochal swoje miasto! – gdy zapelnil te rzeke trupami ofiar, zamordowanych, a nastepnie obrabowanych o polnocy przez bandytow…
Londyn odwraca sie tylem do swej rzeki, a ona zaciaga z powrotem zaslony. Wie, ze ten ktos, kto puka w tej chwili do drzwi, to Gabriel Atlan-Ferrara. Minelo prawie dwadziescia lat, odkad razem brali udzial w wystawianiu
Ich spotkania – wyznaczali je sobie mimo dlugich okresow niewidzenia sie – stawaly sie w ten sposob holdem nie tylko dla mlodosci obojga, ale rowniez dla osobistej prywatnosci i wspolpracy artystycznej. Ona – i chciala wierzyc, ze on takze – myslala calkiem powaznie, ze tak wlasnie ulozyly sie ich wzajemne stosunki.
Gabriel zmienil sie bardzo nieznacznie, ale byly to zmiany korzystne. Szpakowate wlosy, dlugie i rozwichrzone jak zawsze, lagodzily jego nieco barbarzynskie rysy – te srodziemnomorska mieszanke rasowa, jaka bylo polaczenie krwi prowansalskiej, wloskiej, cyganskiej, a moze tez polnocno-afrykanskiej (Atlan, Ferrara) – rozjasnialy kolor skory i sprawialy, ze szerokie czolo mistrza nabieralo jeszcze szlachetniejszego wyrazu. Nie mial juz jednak w sobie tej nieoczekiwanej drapieznej sily, ktora kiedys zdradzaly ruchliwe nozdrza i mimika, bo nawet kiedy sie usmiechal – a dzis przyszedl w wyjatkowo dobrym humorze – jego usmiech wygladal jak grymas duzych, pelnych okrucienstwa warg. Glebokie bruzdy na policzkach i w kacikach ust mial zawsze, tak jakby rany, zadane mu przez muzyke, nigdy sie nie zabliznily. Nie bylo to nic nowego. A kiedy zdjal czerwony szalik, ukazala sie najbardziej rzucajaca sie w oczy oznaka podeszlego wieku: zwiotczala, obwisla skora na szyi, mimo ze mezczyzni – usmiechnela sie Inez – golac sie codziennie, moga przynajmniej w naturalny sposob usuwac luski gada, ktoremu na imie „starosc”.
Najpierw przyjrzeli sie sobie.
Ona zmienila sie bardziej, kobiety zmieniaja sie w wiekszym stopniu niz mezczyzni, szybciej, jakby dla wyrownania przedwczesnej dojrzalosci plciowej, nie tylko fizycznej, ale umyslowej, intuicyjnej… Kobieta wie wiecej i zdobywa wiedze o zyciu szybciej niz leniwy mezczyzna, ktory niechetnie wyrasta z dziecinstwa. Jest wiecznym mlodzieniaszkiem albo, co gorsza, starym dzieckiem. Kobiet niedojrzalych jest niewiele, ale wiele jest chlopaczkow przebranych za mezczyzn.
Inez umiala dbac o znaki szczegolne swej tozsamosci. Natura wyposazyla ja w bujne rude wlosy, ktore mogla z czasem dyskretnie farbowac na kolor z lat mlodosci, nie zwracajac niczyjej uwagi. Wiedziala doskonale, ze nic tak nie podkresla zaawansowanego wieku jak wciaz nowe fryzury. Ilekroc kobieta zmienia fryzure, dodaje sobie kilka lat. Inez postanowila, ze jej rude jak plomien wlosy, nieco nastroszone, co bylo ich wrodzona cecha, stana sie teraz przedmiotem jej kunsztu; ta ognista czupryna bedzie znakiem szczegolnym, kontrastujacym z nieoczekiwanie czarnymi oczyma, czarnymi, a nie zielonymi, jakie zwykle maja osoby rudowlose. Gdyby z wiekiem ich blask zostal przycmiony, operowa spiewaczka wiedziala, co ma zrobic, zeby blyszczaly jak dawniej. Farba, ktora u innej kobiety wydawalaby sie nazbyt wyzywajaca, na wlosach diwy Inez Prada byla przedluzeniem albo zapowiedzia wystepow w operach Verdiego, Belliniego, Berlioza…
Patrzyli przez chwile na siebie, aby sie rozpoznac, a takze aby sie „obwachac”, jak powiedziala ona, uzywajac jednego ze swych potocznych meksykanizmow, a potem wyciagnac do siebie ramiona i mowic sobie nawzajem „nie zmieniles sie” (albo „nie zmienilas”), „jestes taki (taka) jak zawsze, wygrales walke z wlasnym wiekiem, jakie dystyngowane te szpakowate wlosy”… A poza tym mieli oboje na tyle wyrobiony smak, zeby zachowac klasyczny styl ubierania sie – ona byla w bladoniebieskim peniuarze, w ktorym taka gwiazda jak Inez mogla przyjmowac gosci zarowno w domu, jak i w garderobie teatralnej; on zas mial na sobie czarny garnitur, ktory, tak czy owak, bliski byl modzie ulicznej w
Trzymali sie za rece, wyciagnawszy ramiona, przez kilka sekund patrzac sobie w oczy.
– Co robilas przez caly ten czas? Co sie stalo? – mowili sobie spojrzeniem; znali swe sukcesy zawodowe, kazde zrobilo blyskotliwa kariere, kazde osobno. Teraz, jak dwie proste rownolegle Einsteina, mieli zakonczyc swoj bieg, aby spotkac sie w momencie nieuniknionej krzywizny.
– Berlioz polaczy nas znowu – usmiechnal sie Gabriel Atlan-Ferrara.
– Tak – ona usmiechnela sie z przymusem. – Oby to tylko nie byl, tak jak na korridzie, pozegnalny wystep.
– Albo, jak w Meksyku, zapowiedz kolejnego rozstania na bardzo dlugi czas… Co robilas przez te wszystkie