— Nie sadze — wtracila sie Ellie. — To nie jest zadne ambasadorowanie, Kitz, ani kampania prezydencka. Ten problem wymaga powagi, przeciez chyba nie chcesz krzepkich, glupkowatych dwudziestolatkow, ktorych cala wiedza o swiecie jest to, jak wygrac na sto jardow i wymigac sie od podatku? Ani politycznych rebajlow? Doprawdy, nie o to chodzi w calej tej wyprawie.
— Alez skad, Ellie, masz calkowita racje — znowu usmiechnal sie Kitz. — Nie watpie, ze znajdzie sie wielu, ktorzy w pelni zadowola nasze kryteria.
Der Heer — z podkrazonymi oczami, ktore nadawaly jego twarzy wyraz poloblakania — oglosil koniec narady. Zdazyl poslac Ellie blady usmiech — samymi ustami. A potem ruszyl ku limuzynom czekajacym, by zabrac ich do Palacu Elizejskiego.
— Powiem ci, dlaczego lepiej byloby wyslac Rosjan — mowil Vaygay. — Kiedy wy, Amerykanie, wiesz, ci wszyscy traperzy, pionierzy, skauci do walki z Indianami, zakladaliscie swoj kraj, nikt wam nie przeszkadzal. Przynajmniej nikt mogacy konkurowac na poziomie technologii. Predko wymietliscie caly kontynent od Atlantyku po Pacyfik, i od tej chwili juz wszystko zaczelo sie wam zdawac niebywale latwe. My bylismy w innym polozeniu, nas najechali Mongolowie. Ich technika walki konnej byla wyzsza od naszej, wiec gdy my z kolei najezdzalismy wschod, bylismy ostrozniejsi. Nigdy nie zapuszczalismy sie w dzikie ostepy z zalozeniem, ze musi nam pojsc jak po masle. Jestesmy bardziej przyzwyczajeni do oporu niz wy, a poza tym dla was jest oczywiste, ze zawsze gorujecie technika. Natomiast wiekszosc ludzi na Ziemi to, w sensie sytuacji dziejowej, nie Amerykanie, ale Rosjanie. Dlatego uwazam, ze taka misja potrzebuje bardziej ludzi radzieckich niz Amerykanow.
Spotkanie w cztery oczy stanowilo pewne ryzyko nie tylko dla Vaygaya, ale i dla niej — o czym uprzejmie przypomnial jej Kitz. Podczas naukowych kongresow w USA czy w Europie, nieraz Vaygayowi wolno bylo spedzic z nia popoludnie, choc czesciej towarzyszyli mu koledzy lub „nianka” z KGB — przedstawiana zazwyczaj jako tlumacz (choc w angielskim do piet nie dorastal Vaygayowi) albo konsultant naukowy z tej czy innej Akademii (choc rowniez jego wiedza naukowa bywala raczej pobiezna). Kiedy wprost zapytywano Vaygaya o tych panow, krecil glowa. Uwazal, zdaje sie, ich obecnosc za czesc gry, za zwykla cene jaka przychodzi placic za odwiedzenie Zachodu. Nieraz zlapala w glosie Vaygaya nutke prawdziwego wspolczucia, kiedy sie zwracal do nich: — Bo czy to jakas przyjemnosc jechac do obcego kraju i rznac eksperta w czyms, o czym sie nie ma pojecia? Byc moze „nianki” w glebi serca nie mniej od Vaygaya gardzily swoja rola.
Siedzieli przy tym samym stoliku w Chez Dieux. W powietrzu unosil sie chlod, pierwszy sygnal zimy. Za szyba mlody czlowiek w dlugim, blekitnym szalu bedacym jego jedyna ochrona przed zimnem, przemaszerowal wzdluz beczek zziebnietych ostryg. Z dlugich wywodow Vaygaya (i pilnie kontrolowanych, co nie bylo dla niego typowe) wywnioskowala o braku jednosci w sowieckiej delegacji. Wyraznie niepokoili sie, ze Maszyna moglaby w jakis sposob wzmocnic pozycje Stanow Zjednoczonych w trwajacym piecdziesiat lat globalnym wspolzawodnictwie — a mimo to Vaygay nie wahal sie wyrazic niesmaku, jaki spowodowala w nim propozycja Barudy, aby spalic tasmy i zniszczyc radioteleskopy. Pojecia dotychczas nie mial o rzeczywistej pozycji Barudy w sowieckim aparacie.
Ale poniewaz sowieci odgrywali jak dotad nader wazna role w zbieraniu informacji (majac najgestsza sposrod wszystkich krajow siec nasluchu kosmicznego — podkreslil Vaygay — i jedyne liczace sie w swiecie radioteleskopy oceaniczne), wiec spodziewali sie nadal ja odgrywac we wszystkim, co sie wydarzy. Ellie zapewnila go, ze jej osobistym zdaniem niewatpliwie na to zasluguja.
— Posluchaj, Vaygay, przeciez z naszych transmisji telewizyjnych wiedza, ze Ziemia sie obraca. I ze sa na niej rozmaite kraje, sama transmisja z Olimpiady juz im to powiedziala. Nie mowiac o pozniejszych programach roznych panstw. Jesli wiec sa tak dobrzy, jak nam sie wydaje, to na pewno mogliby wyfazowac Wiadomosc tak, zeby otrzymal ja tylko jeden kraj. Ale zdecydowali co innego: ze Wiadomosc powinna dotrzec do wszystkich ludzi na Ziemi. Ze cala ludzkosc te Maszyne zbuduje, wiec to nie moze byc tylko amerykanskie, tylko radzieckie przedsiewziecie. Nasz… klient sobie tego nie zyczy.
Dodala tez, ze nie jest pewna, czy sie ja dopusci do powazniejszych decyzji w sprawie budowy Maszyny i wyboru zalogi. Jutro leci do Ameryki — glownie po to, zeby byc na biezaco z odbiorem Wiadomosci z ostatnich kilku tygodni. Konsorcjum najprawdopodobniej bedzie sie wloklo bez konca, nawet jeszcze nie ustalono daty zakonczenia. Vaygaya proszono, aby zostal dluzej — wlasnie przylecial do Paryza ich minister spraw zagranicznych i Vaygaya uczyniono szefem delegacji sowieckiej.
— Wciaz mam wrazenie, ze to sie zle skonczy — westchnal. — Takie jest mnostwo spraw i sprawek, ktore mozemy spaskudzic. Na przyklad, szczegoly techniczne. Albo polityczne. I nawet jesli przez to wszystko przebrniemy, jesli nie wybuchnie wczesniej wojna o Maszyne i zbudujemy ja, nie wylatujac przedtem w powietrze, to moj niepokoj nie minie.
— Ale z jakiego powodu? Co masz na mysli?
— W najlepszym wypadku, ze zrobia z nas idiotow.
— Kto?!
— Panno Arroway, czy pani nie rozumie? — zyla na szyi Lunaczarskiego speczniala. — Zdumiewa mnie pani swoja ignorancja. Ziemia to jest… getto. Tak, getto, Ellie. Siedzimy tu jak w potrzasku. Kazdy z nas cos slyszal o pieknych miastach gdzies tam, daleko, o bulwarach, po ktorych jezdza dorozki i spaceruja w futrach piekne panie. Ale te miasta sa za daleko, a my jestesmy za biedni. Nawet najbogatsi w getcie nigdy sie stad nie wydostana. Zreszta tamtym wcale na nas nie zalezy, zostawili nas tutaj, w zabitym dechami grajdole. No co? Nagle przychodzi zaproszenie, jak powiedzial Xi. Wytworna, wielkopanska wizytowka, ktora nam przyslali. I pusta dorozka. Mamy wybrac pieciu godnych obywateli, ktorych powoz zawiezie, dokad? Do Warszawy? Do Moskwy? Moze nawet do Paryza? Na pewno wielu sie zglosi, zawsze pelno jest takich, ktorym zaproszenie imponuje i ktorzy tylko mysla, jak sie wydostac z tej wioski. I jak myslisz, co sie wydarzy, kiedy dotrzemy do celu? Wielki Ksieze zaprosi nas na obiad? Prezes jakiejs wielkiej Akademii bedzie z uwaga dopytywal, jak nam sie zyje w naszym nedznym sztejtl? A moze Metropolita Cerkwi Prawoslawnej zagai uczona dyskusje o komparatystyce w religiach? O, nie, Arroway. Bedzie tak, ze wywalimy galy na ich piekne city, a oni beda sie smiac, zakrywajac usta dlonmi. Potem wystawia nas w ZOO. Im okazemy sie glupsi i bardziej zacofani, tym lepiej sie poczuja. I zorganizuja transport: co piecset lat pieciu poleci spedzic weekend na Vedze. Zeby mogli sie nad nami ulitowac. I przy okazji przypomniec, kto tu jest panem.
ROZDZIAL 13
Babilon
W najwystepniejszej kompanii kroczylem ulicami Babilonu…
Komputer Cray 21 w Argusie zaprogramowany byl w taki sposob, by informacyjny plon zbierany co dzien z Vegi automatycznie porownywal z wczesniejszymi tekstami Trzeciego Poziomu palimpsestu. Znaczylo to, ze dana sekwencja zer i jedynek byla natychmiast konfrontowana z inna, identyczna, gdyby sie pojawila — co bylo tylko mala czescia rozbudowanej funkcji programu, ktory potrafil porownywac tekst „od srodka”, jedynie wedlug obrazu kodu. Ktorego, niestety, nadal nie odszyfrowano. Zdarzaly sie wprawdzie krotkie sekwencje zer i jedynek co chwile powtarzajace sie w tekscie (ktore analitycy zaraz optymistycznie ochrzcili „slowami”), ale wiekszosc stanowily inne, powracajace raz na tysiac stron. Taka rutynowa statystyka dekodujaca byla Ellie dobrze znana jeszcze ze szkoly sredniej, ale za to dekodery podzespolowe dostarczone jej przez ekspertow z NSA (wylacznie dzieki zleceniu Prezydent — uzbrojone do tego w automat samoniszczacy w przypadku zbyt dociekliwego uzytkownika) wprost ja olsnily.
Jakie cuda ludzkiej wynalazczosci — rozmyslala Ellie — marnuja sie na to, zeby, na przyklad, czytac cudze listy. Konfrontacja globalna miedzy dwoma supermocarstwami — wprawdzie, jak dotad, raczej slabnaca — wciaz angazowala najlepsze sily swiata. Na wyscig zbrojen marnowano nie tylko zasoby finansowe obu panstw (wydatki na te cele siegaly juz dwoch trylionow dolarow na rok — kompletna glupota zwazywszy inne potrzeby ludzkosci), ale — co gorsza — zasoby intelektualne. Okazalo sie, ze okolo polowa uczonych swiata jest w bardziej lub mniej ukryty sposob oplacana przez dwie setki klik wojskowych panujacych na tej Ziemi. I nie chodzilo tu bynajmniej o jakies mety naukowe, o nieudacznikow bez konca robiacych swe doktoraty z matematyki lub fizyki — choc wielu jej