Wielu przekonywalo, ze zadnego elementarza nie ma i wszystko bylo po to, zeby ludzi nauczyc pokory i zebysmy dali sie zwariowac. Wstepne artykuly w gazetach upominaly, jacy to madrzy zdawalismy sie sobie, a jacy glupi jestesmy teraz. Przy tej okazji wiele zapieklych urazow kierowano przeciw uczonym, ktorym tyle bezcennej pomocy udzielily rzady, a oni zawodza nas w czas potrzeby. Moze ludzie sa jeszcze bardziej tepi, niz wydawalo sie Veganom? Moze pominelismy element tak oczywisty dla wszystkich innych cywilizacji, z ktorymi wczesniej sie kontaktowano, ze fakt ten okrywa nas bezprecedensowa hanba w calej historii Galaktyki? Wielu pismakow ze szczerym entuzjazmem babralo sie w tym „kosmicznym upokorzeniu”, ktore wedlug nich dowodzilo prawdziwosci tego, co zawsze o ludzkosci sadzili.
Zle jest — pomyslala Ellie — najwyzszy czas zwrocic sie o pomoc.
Ukradkiem, w towarzystwie specjalnej obstawy przyslanej przez Wlasciciela, przeslizneli sie przez Brame Enlila. Goryle z Administracji Sluzb Ogolnych nie ukrywali niezadowolenia pomimo — a moze z powodu — tej dodatkowej ochrony.
Chociaz ostatnie promienie slonca jeszcze blakaly sie nad ziemia, brudne uliczki rozblyskiwaly juz plomykami spod miedzianych kociolkow, kagankami i czasem swiatlem pochodni. Dwie amfory — kazda wielkosci czlowieka — strzegly wejscia do skladu oliwnego, nad ktorym wisial szyld z napisem klinowym. Sasiedni budynek, chyba jakis urzad, ozdabial wspanialy relief z czasow Assurbanipala przedstawiajacy polowanie na lwice. W tlumie zgromadzonym przed Swiatynia Aszura wybuchla bojka, wiec ochroniarze szybko odciagneli ja na bok, skad nagle rozpostarl sie przed nimi nadzwyczajny widok — Zikkurat zamajaczyl u konca oswietlonej pochodniami alei, piekniejszy ponad wszelkie wyobrazenie od tego na obrazkach. Rozlegl sie dzwiek jakiejs nieznanej traby, przy ktorej hejnale trzech konnych przejechalo obok, a za nimi, we frygijskiej czapeczce — jeszcze jeden w rydwanie. Szczyt Zikkuratu tonal w niskich, oblanych swiatlem zachodzacego slonca chmurach, co przypominalo jej rycine ze sredniowiecznej edycji Ksiegi Rodzaju. Zeszli z Alei Isztar i obszedlszy boczna uliczka Zikkurat, weszli do srodka. Znalezli sie w prywatnej windzie. Jeden z obstawy nacisnal najwyzszy guzik z napisem „czterdziesci” — nie cyfra, a slowami — i zaraz, zeby juz nie bylo zadnych watpliwosci, nad ich glowami zapalilo sie szklane okienko pulsujace slowem „Bogowie”.
Pan Hadden przyjdzie za chwile. Czy nie chcialaby tymczasem czegos sie napic? Zwazywszy reputacje miejsca, Ellie odmowila.
Caly Babilon u jej stop — wspanialy! — co do tego wszyscy byli zgodni, ze udala sie ta replika dawno minionego miejsca i czasu. Za dnia przez Brame Isztar zjezdzaly tu zapchane autobusy biur turystycznych i muzeow, czasem nawet zablakala sie szkolna wycieczka. Przy bramie nakladano odpowiednie stroje i pospacerowawszy, wracano przed zachodem. Wszystkie dochody z dzialalnosci dziennej, Hadden sumiennie odstawial do kasy miejskiej, a takze na potrzeby organizacji dobroczynnych na Long Island. Te dzienne eskapady byly niezwykle popularne — wsrod tych przynajmniej, ktorzy chocby w swietle dziennym pragneli zwiedzic zakamarki, dostepne w swietle nocy tylko ich marzeniom.
Po zmroku bowiem Babilon zmienial sie w ogrod uciech dla doroslych. Przy tym przepychu, ogromie i szalenstwie wyobrazni uboga dziura wydawac sie musial taki, powiedzmy, hamburski Reeperbahn. Wkrotce Babilon stal sie najwieksza atrakcja Nowego Jorku, a zarazem jednym z najpowazniejszych zrodel dochodow miasta. Nie bylo zadna tajemnica, jak Haddenowi udalo sie przekonac nowojorskich ojcow miasta, ani ktore lobby „zlagodzilo” dla niego miejskie oraz stanowe przepisy o prostytucji. Do Bramy Isztar jechalo sie pol godziny metrem z centrum Manhattanu i Ellie, ignorujac blagania ochrony, uparla sie jechac kolejka — w ktorej jedna trzecia jadacych okazaly sie kobiety, nie bylo zadnych burd ani nawet napisow na scianach, zas bialy dzwiek zdawal sie mniej nasilony niz kiedys, gdy wen sie wsluchiwala, jezdzac metrem po calym Nowym Jorku.
Choc Hadden byl czlonkiem Narodowej Akademii Inzynierii, nigdy, o ile bylo Ellie wiadomo, nie uczestniczyl w zadnym jej posiedzeniu i nigdy tez nie miala okazji zawiesic oka na nim. Twarz jego byla jednak znajoma milionom Amerykanow, glownie z powodu kampanii prowadzonej przeciw niemu przed laty pod haslem „To nie jest Amerykanin”. Taki przynajmniej napis umieszczono na plakacie z malo pochlebnym wizerunkiem Haddena, rozprowadzonym po calym kraju. Mimo to az podskoczyla, gdy chwile zadumy przed pochyla, oszklona sciana przerwala jej mala, gruba i przyjaznie kiwajaca na nia figurka.
— Och, najmocniej przepraszam. Nie rozumiem, jak ktos moze sie mnie przestraszyc.
Nie spodziewala sie, ze jego glos bedzie taki melodyjny. Mowil — w rzeczy samej — kwintami. Nie uznal za konieczne przedstawic sie, a tylko kiwnal glowa w kierunku drzwi, ktore zostawil otwarte. Okolicznosci nie wskazywaly na to, by jakis zbrodniczy erotoman mial ja za chwile dopasc, usluchala wiec i bez slowa przeszla do nastepnego pokoju.
Gestem dloni przywolal ja ku pokrywajacej stol szczegolowej makiecie starozytnego miasta, ktorego aspiracje wygladaly na mniejsze od Babilonu.
— Pompeje — objasnil Hadden — w samym srodku stadion. Takie restrykcje wprowadzili w boksie, ze juz nie ma w Ameryce zadnego widowiska dla prawdziwych mezczyzn. A to takie wazne. To usuwa niezdrowe wapory z narodowego ukladu krazenia. Juz wszystko zaprojektowalem, zezwolenia podpisane i nagle, taki klops.
— Jaki klops?
— Nie bedzie walk gladiatorow. Wlasnie dostalem wiadomosc z Sacramento. Juz jest projekt ustawy zakazujacej walk gladiatorow w Kalifornii. Za brutalne, mowia. Chca budowac drapacze chmur i wiedza, ze straca paru robotnikow. Zwiazki zawodowe to wiedza, budowlani to wiedza, wszyscy tylko sie trzesa, zeby zarobic na budowach dla nafciarzy. I dla adwokatow z Beverly Hills. Jasne, ze by stracili paru. Ale my chcemy raczej z trojzebem i siatka, niz z krotkim mieczem. Ci ustawodawcy chyba nie wiedza, co czynia.
Przeswietlil ja krotkim spojrzeniem, jak sowa, i spytal, czy chce drinka. Znow odmowila.
— Wiec pragnie pani mowic ze mna o Maszynie. A ja tez pragne mowic z pania o Maszynie. Pani pierwsza. Pewnie chce pani wiedziec, gdzie podzial sie elementarz?
— Zwracamy sie o pomoc do paru kluczowych osobistosci, ktore moglyby miec orientacje w tej sprawie. Przyszlo nam do glowy, ze pan, ktory bije swiatowe rekordy wyobrazni i ktorego przystawka rozpoznajaca kontekst przyczynila sie do zlapania retransmisji, moglby sobie wyobrazic siebie na miejscu Vegan i pomyslec, gdzie by pan wtedy schowal elementarz. Wiemy, ze pan jest bardzo zajety i przykro nam…
— Och, skadze. Nie ma o czym mowic. To prawda, ze mam malo czasu. Probuje wlasnie porzadkowac swoje interesy, bo zbliza sie dziejowa chwila w moim zyciu…
— Milenium? — palnela. Juz go widziala jak rozdaje biednym S.R. Hadden i Spolka, dom maklerski na Wall Street i Zrzeszenie Inzynierii Genetycznej, a na koniec Babilon i Zaklady Cybernetyczne Haddena.
— No, nie. Skadze znowu. Jak moglo cos takiego przyjsc pani do glowy. Ale przyjemnie mi, ze zwraca sie pani do mnie ze swym problemem. Przegladalem diagramy — machnal dlonia w kierunku lakierowanych grzbietow lezacego na biurku osmiotomowego wydania — mozna wsrod nich znalezc calkiem ladne rzeczy. Ale nie tam jest alfabet. Nie wsrod diagramow. Dlaczego pani sie upiera, ze elementarz jest wewnatrz Wiadomosci? Nie rozumiem. Mogl rownie dobrze utknac na Marsie, albo na Plutonie, albo w gazowej otoczce Komety Oorta i dostaniemy go za pare stuleci. Na razie wiemy, ze jest ta piekna Maszyna z jeszcze piekniejszymi rysunkami i trzydziestoma tysiacami stron tekstu, ktory ma cos wyjasnic. Ale gdy nawet wyjasni, to skad pewnosc, ze bedziemy to w stanie zbudowac? Nie lepiej, zamiast martwic sie teraz, poczekac tych pareset lat rozwijajac technologie, umiejetnosci, dopoki rzeczywiscie nie bedziemy gotowi? To wlasnie brak elementarza tak nas pieknie zwiazuje z praca przyszlych pokolen… Podrzucono nam problem, ktorego rozwiklanie mierzyc trzeba stuleciami. Co jest bardzo piekne, uwazam. I bardzo zdrowe. Czy pani nie robi bledu, tak szukajac tego elementarza? Moze lepiej, jesli go pani nie znajdzie?
— Alez nie. Ja chce rozwiazania, teraz! Nie wiem, czy to moze tak sobie na nas czekac przez cala wiecznosc. Jesli odloza sluchawke, bo nie bylo odpowiedzi, to moze okazac sie dla nas gorsze, niz gdyby wcale nie dzwonili.
— No, no. Moze dotknela pani sedna. Otoz, przemyslalem sobie rozne mozliwosci, ktorych suma stanowi pulap tego, co potrafie wymyslic. Przedstawie laskawej pani wpierw mozliwosci banalne, potem jedna niebanalna. Oto banalne: elementarz jest wewnatrz Wiadomosci, ale na zupelnie innym poziomie transmisji danych. Przypuscmy, ze z czestoscia jednego bita na godzine. Czy taka transmisje moglibyscie zlapac?
— Oczywiscie. Na wszelki wypadek rutynowo sprawdzamy rowniez odbior dlugofalowy. Bit na godzine dalby nam, zaraz, niech policze, dziesiec, dwadziescia tysiecy bitow nadwyzki, zanim Wiadomosc sie odtworzy.
— To wyglada sensownie, ale pod warunkiem, ze elementarz jest tekstem stokroc latwiejszym niz Wiadomosc. Pani tak nie uwaza. I ja tak nie uwazam. A wiec wezmy odwrotna mozliwosc: co by bylo przy czestosci bitow o wiele wyzszej? Przeciez nie wiemy, czy pod kazdym bitem Wiadomosci przypadkiem nie kryja sie