— Nie, to nie to. To ludzki mozg od milionow lat toczy boj z miliardami lat instynktu. Dlatego panskie zadanie jest o wiele latwiejsze od mojego.
— W tej sprawie nasze zadanie jest takie samo. Teraz moja kolej — powiedzial i odczekawszy chwile mocno uchwycil wahadlo, gdy osiagnelo najwyzsze wychylenie po ich stronie.
— Przeciez ja nie zamierzam sprawdzic panskiej wiary w prawo zachowania energii! — krzyknela. Joss poslal jej usmiech i mocno zaparl sie stopami.
— Co wy tu wyrabiacie! — rozlegl sie nagle czyjs ostry glos. — Czyscie juz calkiem zwariowali?!
Straznik, ktory jak zwykle obchodzil sale sprawdzajac, czy po zamknieciu muzeum wszyscy juz sobie poszli, ujrzal nagle w najmniej uczeszczanym zakatku przedziwna kombinacje kobiety i mezczyzny, wahadla i przepasci.
— Och, wszystko w porzadku, panie oficerze — jowialnie zagadal Joss. — My po prostu sprawdzamy nasza wiare.
— W Smithsonian Institute nie wolno takich rzeczy robic — obruszyl sie straznik — to jest muzeum.
Zasmieli sie oboje i wspolnymi silami zbalansowali wahadlo do pozycji pionowej. Z trudem, pokonujac sliskie kafelki, wspieli sie po pochylych scianach niecki na podloge.
— Wlasnie w Smithsonian Institute nalezaloby na takie rzeczy pozwolic — powiedziala. — Trzeba znowelizowac Punkt Pierwszy Regulaminu.
— Albo Pierwsze Przykazanie — burknal straznik.
Wsunela stopy w pantofle i podniosla z podlogi torebke. Z podniesiona glowa, w towarzystwie Palmera Jossa i straznika, opuscila rotunde. Udalo im sie przekonac go, by nie tylko nie zawiadamial policji, ale nawet ich nie spisywal, ale za to do samego wyjscia eskortowal ich komplet umundurowanego personelu przekonanego, ze nastepnym posunieciem Ellie i Jossa w pogoni za nieuchwytnym Bogiem, bedzie wdrapanie sie na parowy orchestrion „Kalliope”.
Ulica byla pusta. Szli wzdluz Mallu nie odzywajac sie do siebie. Na czystym niebie daleko, nad horyzontem, Ellie bardzo wyraznie ujrzala Lire.
— Ta jasna, tam, to Vega — powiedziala.
Joss przez dluzsza chwile wpatrywal sie we wskazane miejsce.
— To rozszyfrowanie — odezwal sie wreszcie — to byl kawal swietnej roboty.
— Alez skad. Banalne. To byla najprostrza wiadomosc, jaka mogla nam przyslac zaawansowana cywilizacja. Gdybysmy nie odczytali jej, to dopiero bylaby sensacja. W calym kosmosie.
— Zauwazylem, ze pani nie lubi komplementow. Mimo to jestem zdania, ze jest to jedno z tych odkryc, ktore zmieniaja kierunek przyszlosci. A przynajmniej nasze wobec niej oczekiwania. Taki byl wynalazek ognia, pisma, uprawy. Albo Zwiastowanie.
Znow spojrzal na Vege.
— Gdyby wywalczyla pani fotel w Maszynie i poleciala do tych, ktorzy ja nam naslali, czego sie pani spodziewa? Co chcialaby tam znalezc?
— Ewolucje odbywajaca sie wedlug praw nieprawdopodobienstwa. Za duzo juz tych wszystkich rozsadnych przewidywan, jak moze wygladac zycie pozaziemskie. Wyobrazmy sobie Ziemie przed powstaniem zycia, czy ktos wtedy byl w stanie przewidziec pasikonika lub zyrafe?
— Ja znam odpowiedz na to pytanie. Pani sie wydaje, ze my cala wiedze nadymamy, wyczytujemy ja z ksiag albo wypijamy z mszalnym winem. Ale tak nie jest. Ja mam konkretna, ugruntowana wiedze, ktora przyszla z konkretnym, fizycznym doswiadczeniem. Widzialem Boga twarza w twarz.
— Niech mi pan o tym opowie. — Wiec opowiedzial.
— O’kay — odezwala sie, gdy skonczyl — byl pan w stanie smierci klinicznej, potem ozyl i pamieta wznoszenie sie przez ciemnosc ku jakiejs swietlistosci. Widzial pan forme promienista przypominajaca czlowieka, ktora skojarzyl pan z Bogiem. Ale nic w panskim doswiadczeniu nie przekonuje mnie o tym, ze ta promienistosc mialaby stworzyc wszechswiat i ustanowic moralne prawo. Doswiadczenie doswiadczeniem, na pewno wywarlo na pana wielki wplyw, ale mozna je rozumiec w rozny sposob.
— Na przyklad?
— No coz, na przyklad, narodziny. Rodzenie sie jest wedrowka przez dlugi, ciemny tunel ku jasnemu swiatlu. Trzeba pamietac, jakie jest jaskrawe: plod spedzil przedtem dziewiec miesiecy w calkowitym mroku. Narodziny sa wiec pierwszym spotkaniem ze swiatlem, i jaki kazdy z nas byl zdumiony, jaki przejety naboznym lekiem, gdy po raz pierwszy zaczal rozrozniac kolory, swiatlo i cien, w koncu ludzkie twarze. Ta umiejetnosc jest w nas zaprogramowana. Wiec w chwili smierci klinicznej byc moze wskazowka jakiegos licznika naszego zyciowego przebiegu na moment znow wraca na zero. Wracamy na chwile do poczatku. Nie nalegam, by pan to tlumaczenie przyjal, bo to jest ledwie jedna z paru mozliwosci. Ja tylko pragne zasugerowac panu, ze moze popelnil pan blad w interpretacji tamtego wydarzenia.
— Nie widziala pani tego, co ja widzialem. Jeszcze raz skierowal oczy ku zimnemu, bialoniebieskiemu swiatlu Vegi, a potem obrocil twarz do Ellie.
— Czy nie czujesz… jacy jestesmy zagubieni we wszechswiecie? Skad mamy wiedziec jak zyc, jak sie zachowywac, jezeli Boga nie ma? Po prostu grzecznie przestrzegac prawa, a jak nie, to do aresztu?
— Ciebie wcale nie martwi, ze jestes zagubiony, Palmer. Ciebie martwi to, ze nie jestes w srodku, ze nie dla ciebie tylko i z twego powodu stworzono wszechswiat. W moim wszechswiecie jest wystarczajaco wiele praw… Ciazenie, elektromagnetyka, mechanika kwantowa… to wszystko jest porzadek, to sa prawa. Zas co do zachowania sie, czy nie wystarczy, ze jako gatunek czujemy, co lezy w naszym najglebiej pojetym interesie?
— Oto szlachetny i przyjazny czlowiekowi punkt widzenia na swiat. Jestem ostatnim, ktory zaprzeczylby istnieniu dobra w ludzkim sercu, pomysl jednak, ilu okrucienstw dopuszcza sie czlowiek, kiedy odrzuca milosc Boga.
— A ile popelnia w Jego imie? Savonarola i Torquemada kochali Boga, przynajmniej obaj byli o tym przekonani. Twoja religia zaklada, ze ludzie sa dziecmi i potrzebuja pani wychowawczyni, zeby sie grzecznie sprawowac. Zadasz, by ludzie uwierzyli w Boga, bo wtedy beda przestrzegali prawa. To jedyny srodek, jaki ci przychodzi do glowy: dobrze zorganizowana policja duchowa pilnujaca, by nie grzeszyc, i zawieszajaca grozbe Bozej kary nad kazdym grzechem, ktory policji moglby sie wymknac spod kontroli. Traktujesz ludzi jak glupich. Wydaje ci sie, na przyklad, ze jesli ja nie doswiadczylam tego co ty, to nie jestem w stanie docenic wielkosci Boga. A jest dokladnie na odwrot, bo slucham ciebie i mysle: jaki maly jest bog Palmera! Wybral sobie nedzna planetke, do tego marne pare tysiecy lat temu. Niby jakis posledniejszy bozek, na ktorego trudno zwrocic uwage, a co dopiero uznac za Stworce Wszechswiata…
— Bierzesz mnie za jakiegos innego kaznodzieje, Ellie. Tamto muzeum to bylo krolestwo Rankina, zas ja jestem gotow przyjac idee wszechswiata, ktory ma biliony lat. Tyle tylko, ze naukowcy jakos mi tego nie dowiedli.
— A ja mowie, ze po prostu jestes slepy na oczywiste dowody. I nic dobrego nie dajesz ludziom ta konwencjonalna „wiedza”, tymi „prawdami”, ktore sa zmyslone. Gdybys szanowal fakt, ze tez potrafia czasem samodzielnie myslec, to modlilbys sie z nimi w inny sposob.
Zapadla chwila milczenia, w ktorej brzmialo tylko echo ich krokow.
— Przepraszam, pewnie posunelam sie za daleko. Czasami mi sie to zdarza.
— Daje pani slowo, doktor Arroway, ze zapadlo mi gleboko w pamiec kazde powiedziane dzis przez pania zdanie. Podniosla pani pare spraw, dla ktorych powinienem miec gotowa odpowiedz. Wiec za to prosze pania, zeby mi pozwolila zadac pare pytan, dobrze?
Kiwnela glowa, a on ciagnal dalej:
— Niech pani pomysli, jak w glebi odczuwa pani swa swiadomosc, akurat w tej chwili, czy rzeczywiscie tak, jakby to byly miliardy atomow przelatujacych z kata w kat? Nastepnie: jak moze biologia, czy w ogole nauka, wytlumaczyc dziecku, czym jest milosc? Oto…
Nagle odezwal sie jej brzeczyk — pewnie Ken z wiadomosciami, na ktore czekala. Jezeli tak, to spotkanie z Prezydent musialo niezle sie przedluzyc, moze to dobry omen? Przyjrzala sie cyfrom i literkom wyskakujacym z plynnego krysztalu na ekranik: telefon do biura Kena. A w okolicy zadnego automatu. Po paru dobrych minutach machania na przejezdzajace taksowki, jedna wreszcie udalo im sie zatrzymac.
— Przepraszam, ze tak niespodziewanie opuszczam pana. To byla nadzwyczajna rozmowa i obiecuje zastanowic sie nad panskimi pytaniami… Ale, ale, zdaje sie ostatniego pan nie dokonczyl?…
— Owszem. Brzmi ono: ktore przykazanie nauki powstrzymuje uczonego przed czynieniem zla?