— Wyglada na to, ze zakonczyli swa robote — Vaygay zaczal referowac swoje i Edy wnioski na temat wszystkiego, co sie ostatnio wydarzylo. — W calym projekcie chodzilo o zrobienie malej faldki w czaso- przestrzeni, zeby mieli na czym oprzec ten tunel. Cala geometria wielowymiarowa jest taka, ze trudno w niej o faldke. A jeszcze trudniej o taka, na ktorej mozna zawiesic wylot rury.
— Co ty mowisz? Zmienili geometrie kosmosu?
— Tak. Twierdzimy obaj, ze topologicznie ta przestrzen nie jest prosto zlozona. Wyobrazmy sobie, przepraszam cie Abonnema, wiem, ze nie lubisz tego porownania, plaska powierzchnie dwuwymiarowa, za ktora mieszkaja madrzy i ktora jest polaczona labiryntem rurek z inna plaska powierzchnia dwuwymiarowa, za ktora mieszkaja glupi. Jedyny sposob szybkiej komunikacji, jaki istnieje miedzy madrymi a glupimi, jest za pomoca tych rur. Teraz wyobrazcie sobie, ze madrzy chca wybudowac nowa linie i wypuszczaja rure wylotem ku glupim. I nie beda mogli jej zamocowac po tamtej stronie, jesli glupi na swojej scianie nie zrobia jakiegos zaczepu, poleczki.
— Wiec madrzy wysylaja wiadomosc radiowa i mowia glupim, jak sie robi faldke. Ale jezeli glupi sa wylacznie dwuwymiarowymi istotami, jak taka faldke mogliby zrobic?
— Przez nagromadzenie olbrzymiej masy w jednym miejscu — rzucil Vaygay z wahaniem.
— Ale przeciez mysmy niczego takiego nie robili.
— Wiem, wiem. Ale moze… zrobily to benzele?
— Zrozumcie — spokojnie wtracil Eda — jesli tunele mialyby byc czarnymi dziurami, to cos sie w tym nie zgadza. Owszem, istnieje wewnetrzny tunel w rozwiazaniu einsteinowskiego Rownania Pola dokonanym przez Kerra, ale jest niestabilny. Najmniejsze zaburzenie rozsadziloby go i zmienilo w pojedynczosc fizyczna, przez ktora nic sie juz nigdy nie przedostanie. Probowalem sobie wyobrazic taka cywilizacje, ktora umie kontrolowac wewnetrzna strukture gwiazdy w trakcie jej obkurczania tak, by zachowac stabilnosc jej wewnetrznego tunelu. Ale to trudne, bo taka cywilizacja musialaby wiecznie monitorowac i stabilizowac ten tunel, a wyobrazcie sobie stopien utrudnienia, gdy do tego wewnatrz niego przeleci czasem cos duzego, na przyklad, dodekahedron.
— Ale nawet gdyby Abonnema wymyslil im sposob utrzymania przepustowosci tunelu — wtracil Vaygay — mieliby wciaz mase innych problemow. Zbyt duzo. Czarne dziury maja te wlasciwosc, ze zasysaja klopoty szybciej niz materie. Na przyklad, co z silami wiazania. Wlasciwie powinno nas natychmiast zamienic w niteczki, ledwie weszlismy w grawitacyjne pole czarnej dziury. Wyciagnac nas wzdluz, jak ludzi na obrazach El Greca, albo w rzezbach tego Wlocha?… — pytajaco spojrzal na Ellie.
— Giacomettiego. Ale on byl Szwajcarem.
— Tak, Giacomettiego. Inne problemy: wedlug miary ziemskiej, przelot przez czarna dziure powinien nam zabrac nieskonczona dlugosc czasu. Wtedy nigdy, po prostu nigdy nie moglibysmy wrocic na Ziemie. Niewykluczone, ze tak akurat sie stalo. Moze nigdy juz nie wrocimy do domow. Poza tym w czarnej dziurze jest po prostu piekielne promieniowanie, skoro jest to okolica pojedynczosci fizycznej. To niestabilnosc kwantowo- mechaniczna…
— W ktorej efekcie — wtracil Eda — tunel Kerra prowadzic moze do groteskowych pogwalcen zasady przyczynowosci. Przy niewielkiej zmianie trajektorii wewnatrz tunelu, mozna wyleciec jego drugim koncem w dowolnym miejscu historii wszechswiata. Na przyklad, w jedna pikosekunde po Big Bangu. Taki wszechswiat to bylby jeden wielki balagan.
— A wiec popatrzcie, kochani — ciagnal — nie jestem wprawdzie ekspertem w Wielkiej Teorii Wzglednosci, ale przeciez widzielismy te czarne dziury. Wpadlismy w nie. I potem wylatywalismy z nich, a wiec czy gram tego, czego naprawde doswiadczylismy nie jest wart wiecej niz tony naszych teorii?
— Dobrze, dobrze — odezwal sie Vaygay zmeczonym glosem — a jednak to musi byc cos innego. Nasze rozumienie fizyki nie siega do tych poziomow. Mam racje Eda, czy nie?
Ostatnie pytanie zadal juz prawie blagalnym tonem.
— Czarne dziury powstale w naturalny sposob — uslyszal odpowiedz — nie moga byc tunelami, bo maja w srodku nieprzenikliwa pojedynczosc, ktorej nie mozna przekroczyc.
Za pomoca sekstansa i zegarkow recznych, wyliczyli katowy ruch zachodzacego Slonca. Wyniosl on 360 stopni na dwadziescia cztery godziny, standard ziemski. Zanim Slonce zeszlo nizej za horyzont, wykrecili obiektyw z kamery Ellie i rozpalili ogien. Blizej do siebie przygarnela lisc palmy w obawie, ze po zmroku ktos moglby go uzyc na podpalke. Prawdziwym ekspertem w rozpalaniu ogniska okazal sie Xi. Kazal im siasc po zawietrznej i nieco przytlumil plomien.
Powoli ukazywaly sie gwiazdy. Wszystkie byly na swoim miejscu, kazda konstelacja pamietana z Ziemi. Ellie na ochotnika zglosila sie na warte. Chciala obejrzec wschod Liry — po kilku godzinach wzeszla. Noc byla wyjatkowo piekna i Vega jasniala spokojnie i czysto. Z widocznego ruchu gwiazdozbiorow po niebie, z faktu, ze dojrzec mogla konstelacje polkuli poludniowej i ze Wielka Niedzwiedzica lezala blisko horyzontu polnocnego wywnioskowala, ze znajduja sie w strefie tropikalnej. Jesli to jest tylko imitacja — pomyslala czujac, ze zasypia — to rzeczywiscie, niezle sie napracowali.
Miala krotki i dziwny sen. Cala ich piatka plywala nago, nurkujac beztrosko, plywajac na plecach w poblizu rozgalezionej jak jelenie rogi rafy, i znow nurkujac w jej szczeliny, ktore za chwile pokrywaly sploty morskich roslin. W pewnym momencie, gdy wyplynela na powierzchnie, ujrzala powietrzny statek podobny do dodekahedronu, ktory sunal nisko nad falami. Jego sciany byly przezroczyste, i wewnatrz mogla ujrzec ludzi ubranych w dhoti i sarongi, ktorzy czytali gazety i rozmawiali ze soba. Szybko znow skryla sie pod woda — tam, gdzie nalezala.
Nikt z nich nie mial trudnosci w podwodnym oddychaniu. Po prostu wciagali i wypuszczali wode. I nie czuli sie nieswojo — rzeczywiscie plywali jak ryby. Vaygay, ktory w ogole troche przypominal rybe, wygladal jak granik. Inni tez juz upodobnili sie do ryb. Pletwy Devi byly przejrzyste. Ellie, wewnatrz snu przypomniala sobie mysz, ktora widziala kiedys w laboratorium fizjologicznym plywajaca radosnie w dobrze utlenowanej wodzie, probujaca nawet imitowac przednimi lapkami ruchy pletw. Czula sie wspaniale, to bylo dziwne i zmyslowe. Chciala, aby sen trwal i zeby cos mogla z niego zrozumiec. Och, tak oddychac ciepla woda… pomyslala.
Zbudzila sie z poczuciem kompletnej dezorientacji. Gdzie sie znajduje? W Wisconsin? Puerto Rico? W Nowym Meksyku, Wyoming, na Hokkaido? Czy nad Ciesnina Malakka? A potem przypomniala sobie: trzydziesci tysiecy lat swietlnych, gdzies wewnatrz Mlecznej Drogi. Glosno westchnela i Devi, uspiona obok niej, niespokojnie sie poruszyla. Wysoka wydma nad jej glowa (wzdluz ktorej przeszli wczoraj przynajmniej kilometr w poszukiwaniu sladow czyjejs obecnosci), wciaz jeszcze zaslaniala ich od slonca. Ellie lezala cala noc na poduszce z piachu, zas Devi, wlasnie przecierajaca oczy, miala pod glowa zwiniety kombinezon.
— Nie sadzisz, ze cos dwulicowego jest w kulturach, ktore potrzebuja poduszek pod glowe? — odezwala sie Ellie. — Sami sobie na noc zakladaja jarzmo. Dlatego w dzien tacy z nich ludzie sukcesu.
Devi zasmiala sie i powiedziala „dzien dobry”.
Nagle uslyszaly wolanie — spojrzaly w gore plazy i ujrzaly swych panow machajacych i cos wykrzykujacych. Podniosly sie i ruszyly ku nim.
W piachu staly drzwi. Piekne, drewniane, z plycinami i mosiezna galka — przynajmniej na mosiadz to wygladalo. Mialy tez pomalowane na czarno metalowe zawiasy i umieszczone byly w ramie z nadprozem i progiem. Zadnej wizytowki. Doprawdy — dziwne, to za malo powiedziane. Przynajmniej jak na ziemskie obyczaje.
— A teraz zajdzcie je od tylu — zachecal Xi.
Z drugiej strony drzwi w ogole nie bylo. Ellie ujrzala Ede, Vaygaya, Xi i Devi stojacych troche dalej, a takze piach nieprzerwanie biegnacy od jej stop ku nim. Obeszla miejsce tak, zeby drzwi miec z boku i wtedy, stojac w pianie, ujrzala przed soba rowna, pionowa linie, cienka jak brzytwa. Chcialaby jej dotknac, ale sie bala. Zamiast tego wrocila tam, gdzie przed chwila stala i popatrzywszy w czyste powietrze, w ktorym — choc mialyby tam byc drzwi — nie widac bylo zadnych cieni ani refleksow, smialo ruszyla w przod.
— Brawo! — zasmial sie Eda. Obrocila sie i ujrzala za soba zamkniete drzwi.
— Co widzieliscie? — spytala.
— Piekna pania przenikajaca przez dechy na centymetr grube — glos Vaygaya brzmial rzesko, choc zapewne coraz bardziej odczuwal brak tytoniu.
— Czy juz probowaliscie je otworzyc? — spytala.
— Jeszcze nie — przyznal Xi. Cofnela sie o krok podziwiajac te niezwykla kompozycje. — To troche wyglada jak obraz tego surrealisty… Ellie, jak sie nazywal ten Francuz?
— Rene Magritte, Vaygayu — odpowiedziala — i byl Belgiem.