przetestowaniu ich pod tym katem. Nikt nie probowal sprawdzac ich reakcji na widok myszy, karla lub Marsjanina. Ta podstawowa sprawa nie przyszla po prostu do glowy czlonkom Komisji Kwalifikujacej — zastanawiala sie dlaczego, skoro w tej chwili nie widziala niczego, co mogloby miec wieksze znaczenie.

Popelnili blad wysylajac ja. Niewykluczone, ze straci cala godnosc na widok jakiegos naczelnika z wezami zamiast wlosow. Popatrzyla z obawa na drzwi, ktorych prog juz zalewala woda. Zblizal sie przyplyw.

Nagle w odleglosci kilkuset metrow ujrzala zblizajaca sie postac. Wpierw pomyslala, ze to Vaygay, ktory zdawszy celujaco wszystkie egzaminy, idzie podzielic sie z nia dobra wiadomoscia. Ale ktokolwiek to byl — nie mial na sobie ich kombinezonu! Wydawal sie tez mlodszy, jego chod byl bardziej energiczny. Siegnela po obiektyw i zawahala sie. Wstala z piasku i oslonila obiektyw dlonia. Przez moment zdawalo sie jej… Nie, to przeciez niemozliwe. Przeciez tak bezwstydnie by sie z nia nie zabawiali.

Ale juz nie mogla zatrzymac siebie. Pobiegla przez piach, a osiagnawszy twardy brzeg plazy popedzila z rozwianymi wlosami. Wygladal dokladnie tak, jak na ostatnim zdjeciu: pelen zycia, szczesliwy. Mial na policzkach dwudniowy zarost. Dopadla go i utonawszy w jego ramionach, zaszlochala.

— Czesc, Slonku — powiedzial, prawa dlonia gladzac ja po wlosach.

To byl ten sam glos. W sekundzie odezwal sie w niej znajomym brzmieniem. I szorstkosc jego brody na jej policzku. To wszystko sprawilo, ze w jednej chwili pekl w niej jakis glaz, jakas plyta kamienna rozpadla sie na dwoje i z zapomnianego prawie grobu wytrysnely pierwsze promienia swiatla.

Przelknela lzy i probowala sie opanowac, ale nowa fala zapieklego bolu runela z niej i wszystko co mogla zrobic, to dalej plakac. A on stal cierpliwie, z ta sama budzaca spokoj pewnoscia siebie jak wtedy, u stop schodow, gdy Ellie zaczynala swa pierwsza w zyciu wyprawe w dol klatki schodowej. Pragnela go znow ujrzec bardziej niz czegokolwiek w zyciu — a przeciez tlumila to pragnienie, niecierpliwilo ja, bo w tak oczywisty sposob bylo niemozliwe do spelnienia. Plakala za te wszystkie lata samotnosci, ktore legly miedzy ojcem i nia.

Jeszcze jako panienka, a nawet juz jako dorosla kobieta snila, ze staje nad nia i mowi, ze ta smierc byla pomylka. Ze znow obejmuje ja ramionami. Ale rano placila za te chwile wytchnienia przebudzeniem na powrot w swiecie, w ktorym go nie bylo… Mimo to znow nastepnej nocy zasypiala i snila o nim, gotowa poniesc wszelka kare. I znowu budzila sie z coraz wiekszym uczuciem zmeczenia i bolu. Te chwile z duchem byly wszystkim, co jej zostalo z niego.

A teraz — jest. On, nie zjawa, ale cialo i krew. Tak blisko. Zawolal ja z gwiazd, i ona przybyla.

Z calej sily przytulila sie do niego. Wiedziala, ze to trik, kolejna symulacja, rekonstrukcja, mimo ze tak doskonala. Oderwala twarz, aby przyjrzec mu sie na odleglosc ramion — nieskazitelny. To byl on. Jakby umarl, poszedl do Nieba, i za sprawa tej nie calkiem religijnej podrozy — przeciez zstapil, a ona sie z nim polaczyla. Zalkala i znow go objela.

Pare nastepnych chwil zabralo jej przywrocenie sie do porzadku. Gdyby to byl — powiedzmy — Ken, po prostu pomyslalaby, ze ukonczono nastepny dodekahedron, moze sowiecka Maszyne, ktorym, zrobiono nastepny rajd z Ziemi do srodka Galaktyki. Ale ojciec? Skad. Jego szczatki w tej chwili rozkladaja sie na cmentarzu kolo jeziora.

Otarla oczy na przemian smiejac sie i placzac.

— I co, tato? Czemu zawdzieczam to twoje pojawienie sie? Robotom czy hipnozie?

— A czy ja jestem jakims produktem? Albo snem? O to samo zapytaj tego wszystkiego wkolo.

— Ani tygodnia nie bylo, gdy nie myslalam, ze oddalabym wszystko, wszystko co mam za pare minut z toba…

— No i jestem — powiedzial radosnie, podniosl rece i wykonal obrot tak, ze mogla zobaczyc, ze i jego druga strona jest jak nalezy. Ale byl taki mlody, na pewno mlodszy od niej. Mial dopiero trzydziesci lat, gdy zmarl.

Moze to byl tylko ich sposob, by zmniejszyc w niej lek. Jesli tak, to byli nadzwyczaj… troskliwi. Otoczyla go przez pas ramieniem i poprowadzila pod palme, ku swojej niewielkiej posiadlosci. Jesli pod jego skora kryly sie jakies przewody scalone i przekladnie biegow, to bardzo dobrze schowane.

— Wiec jak sie miewamy? — zabrzmialo jej dosc niejasne pytanie. — To znaczy… — chciala uzupelnic, ale ojciec jej przerwal.

— Ja wszystko wiem. Sporo lat minelo od otrzymania przez ciebie Wiadomosci, zebys mogla przyleciec tutaj.

— Nie bylo wyboru. Albo szybkosc, albo dokladnosc.

— Oczywiscie.

— Tato, o co tu chodzi. Czy jest jeszcze jakis dalszy ciag Proby przed nami? Nie odpowiedzial.

— Sluchaj, musisz mi to wytlumaczyc — powiedziala pelnym determinacji glosem — niektorzy z nas szmat zycia oddali na rozszyfrowanie Wiadomosci i zbudowanie Maszyny. Czy za to w koncu dowiemy sie przynajmniej, po co nas do tego namawiano?

— No, no, zadziorna z ciebie osobka — powiedzial, jakby naprawde byl jej ojcem, jakby porownywal jej obecny obraz z tym, jaki zachowal w pamieci od ostatniego spotkania i nie byl wcale pewien, czy rozwoj jej osobowosci poszedl we wlasciwym kierunku.

Pieszczotliwie potargal jej wlosy. Ten gest tez pamietala z dawnych lat. Skad oni mogli znac tu, z odleglosci trzydziestu tysiecy lat swietlnych od Ziemi, pieszczotliwe gesty ojca w jej dalekim dziecinstwie, gdzies w zapadlym Wisconsin? Nagle ja olsnilo.

— Sny! — powiedziala. — Ostatniej nocy, gdy spalismy tu na plazy, wysondowaliscie nam glowy?! Wiecie teraz wszystko, co my wiemy?

— Tylko zrobilismy odbitki. Nie boj sie, wszystko co mialas w glowie wciaz tam jest. Zajrzyj i powiedz, czy choc jednej rzeczy brakuje — usmiechnal sie i ciagnal dalej. — Tyle bylo rzeczy, ktorych nie dowiedzielismy sie z tych waszych programow telewizyjnych. Och, nie mowie o waszym poziomie technologicznym, o ktorym zebralismy sporo danych. I o innych sprawach tez, ale sa przeciez i takie, ktorych dowiedziec sie mozna tylko w sposob bezposredni. Widze, ze uwazasz to za zamach na wasza prywatnosc?…

— Chyba zartujesz…

— Mamy tak malo czasu.

— Chcesz powiedziec, ze to koniec Proby? Odpowiedzielismy na wasze wszystkie pytania ubieglej nocy? No wiec? Zdalismy, czy nie?

— To nie o to chodzi — powiedzial. — To nie jest szosta klasa. Byla w szostej klasie, gdy zmarl.

— Nie musisz wyobrazac sobie, ze jestesmy jakims miedzygwiezdnym posterunkiem policji, ktory przywoluje do porzadku krnabrne cywilizacje. Raczej nazwalbym nas biurem Galaktycznego Spisu Ludnosci. Zbieramy informacje. Wiem, ze dziwisz sie, co mogloby interesowac nas u takiej zacofanej cywilizacji. Ale kazda cywilizacja ma rowniez inne, ukryte zaslugi.

— Zaslugi?

— Och, na przyklad, muzyke. Albo serdeczna czulosc (lubie te slowa). I marzenia. Zycie marzeniami to wasza niezla specjalnosc, choc trudno byloby te ceche zgadnac z waszej telewizji. W Galaktyce sa cale cywilizacje handlujace marzeniami.

— Czyli ze ty dzialasz w czyms w rodzaju miedzygwiezdnej wymiany kulturalnej, tak? I tylko to was obchodzi? Bo jesli jakas drapiezna, zlakniona krwi cywilizacja wynajduje akurat rakiety balistyczne, to juz was mniej zajmuje?

— Juz ci powiedzialem, ze wielbimy czulosc.

— A gdyby hitlerowcy zajeli cala Ziemie, nasza Ziemie, i potem wynalezli rakiety miedzygwiezdne, to by was pewnie wcale nie obeszlo?

— Zdziwisz sie, kiedy ci powiem, ze to sie zdarza niezmiernie rzadko. Prawie zawsze agresywne cywilizacje niszcza same siebie wczesniej, nim zdaza sprawic wiekszy klopot. To lezy w ich naturze. Nic na to nie moga poradzic. Wszystko co w takich wypadkach robimy, to zostawiamy je w spokoju. I nie pozwalamy innym sie wtracac. Musza dopelnic swoj los.

— Dlaczego wiec nas nie zostawiliscie w spokoju? Ja nie mam o to pretensji, ja tylko jestem ciekawa, jakie sa zasady pracy tego Galaktycznego Biura Spisu Ludnosci. Pierwsza rzecza, jaka do was dotarla, byl ten film z Hitlerem. Dlaczego zdecydowaliscie sie nawiazac z takimi osobnikami kontakt?

— Oczywiscie to, co zobaczylismy, bylo alarmujace. Na pewno nikt nie mial watpliwosci, ze wpadliscie w powazne tarapaty. Ale muzyka mowila nam co innego. Beethoven powiedzial, ze jest nadzieja. Wiesz, wszystko co jest na marginesie, dla nas jest najwazniejsze. Pomyslelismy, ze niewielka pomoc wam nie zaszkodzi. Bo

Вы читаете Kontakt
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату