— Za to w jednym na pewno sie zgodzimy. Ze to raczej nie wyglada na Ziemie — odezwala sie wreszcie Devi, szerokim gestem ogarniajac ocean, plaze i niebo.

— Chyba ze jestesmy w rejonie Zatoki Perskiej trzy tysiace lat temu, i gdzies tutaj mieszkaja dziny — zasmiala sie Ellie.

— Czy nie dziwi was, jak te drzwi sa pieknie wykonane? — znow odezwala sie Devi.

— Sa czy nie sa, nie przecze — powiedziala Ellie — na pewno swietne. Ale mnie interesuje pytanie: po co? Dlaczego oni robia sobie klopot z tymi wszystkimi dekoracjami?

— Moze po prostu lubia, gdy im cos dobrze wychodzi?

— Albo sie przed nami chwala.

— Nie rozumiem — powiedziala Devi — skad oni tak dobrze znaja nasze drzwi. Pomyslcie, ile jest sposobow, zeby urzadzil przejscie z pomieszczenia do pomieszczenia. Dlaczego akurat drzwi? Skad o nich wiedza?

— Moze z naszej telewizji — odpowiedziala Ellie. — Vega przed nadaniem sygnalu odbierala telewizje z Ziemi do, no, powiedzmy 1974 roku. Niewykluczone, ze jestesmy wewnatrz jakiegos videoklipu, ktory wzieli z naszej telewizji. Dla zabawy. Z pewnoscia w filmach miedzy 1936 a 1974 rokiem znajdowalo sie mnostwo drzwi. No dobrze — ciagnela jakby nie dostrzegala zmiany tematu — jak myslicie, co by sie stalo, gdybym otworzyla drzwi i w nie weszla?

— Jezeli mamy byc w jakis sposob testowani — odezwal sie Xi — to po drugiej stronie jest jakis Wielki Test dla nas albo po jednym malym tescie dla kazdego.

Widac bylo, ze sie zdecydowal. Ellie jeszcze nie.

Cienie pobliskich palm wyciagaly sie w poprzek plazy. Bez slowa popatrzyli na siebie. Cala czworka byla gotowa otworzyc drzwi i przejsc na druga strone — jedna Ellie targalo jakies dziwne… wahanie. Poprosila Ede, by szedl pierwszy.

Eda zdjal czapke, wykonal niewielki, za to pelen powagi sklon, i zblizyl sie do drzwi. Ellie podbiegla i pocalowala go w oba policzki. Inni tez podchodzili kolejno, aby go usciskac. Eda zwrocil sie znow ku drzwiom, otworzyl je, uczynil krok do przodu. I rozplynal sie w powietrzu, poczynajac od wyciagnietej w przod nogi, a konczac na zamykajacej drzwi dloni. Gdy drzwi byly przez chwile otwarte, piach znow nieprzerwanie biegl na druga strone i powietrze bylo czyste, bez zamglenia. Teraz znow zamkniete staly spokojnie przed nimi. Pobiegla na druga strone — Edy nie bylo.

Xi nie wahal sie ani chwili. Ellie zastanowil fakt, dlaczego tak ulegle przyjmuja kazde najdziwaczniejsze zaproszenie jako swoj obowiazek do spelnienia. Przeciez co im szkodzilo powiedziec, dokad nas zabieraja i po co jest to wszystko — pomyslala z zalem. Na przyklad, krotkie wyjasnienie na koncu Wiadomosci, albo jakas informacja przy starcie. Mogli uprzedzic nas przy dokowaniu, ze ta plaza jest udawana, ze znajdziemy te drzwi i tak dalej. Oczywiscie, ich angielski z pewnoscia nie jest doskonaly, nie mowiac o rosyjskim, tamilskim, chinskim czy jezyku hausa. Ale czyz nie oni wynalezli ten znakomity jezyk uniwersalny z elementarza? Dlaczego w tak waznej sprawie nim sie nie posluzyli? Zeby oszczedzic nam leku? Vaygay przygladal sie jej, stojacej naprzeciw drzwi i dumajacej nad czyms i spytal, czy ma ochote isc przed nim.

— Dziekuje, Vaygayu. Tak sie zamyslilam… Wiem, ze jestem glupia. Ale wlasnie taka mysl mnie uderzyla: dlaczego mamy skakac przez kazda obrecz, jaka nam ustawia? A gdybysmy raz nie skoczyli?

— Ellie, taka jestes amerykanska. A dla mnie to normalka, sluchac tego, co inni kaza. Szczegolnie, gdy mam raczej niewielki wybor — usmiechnal sie i obrocil na piecie.

— Nie daj sie wziac na byle co od Wielkiego Ksiecia — zawolala za nim.

Wysoko zakrzyczala mewa. Vaygay nie zamknal za soba drzwi, i znow przed Ellie ciagnela sie tylko pusta plaza.

— Zle sie czujesz? — z niepokojem zapytala Devi.

— Nie, wszystko w porzadku — z trudem odpowiedziala — potrzebuje tylko malej chwili dla siebie. Zaraz mi przejdzie.

— Ellie, pytam jako lekarz. Czy na pewno nic ci nie jest?

— Obudzilam sie z bolem glowy, do tego mialam zupelnie idiotyczne sny. Nie wyczyscilam zebow, nie wypilam porannej kawy. Nie mialabym rowniez nic przeciwko temu, zeby przejrzec poranna prase. Wiec to wszystko pominawszy, czuje sie znakomicie.

— Dzieki Bogu, zaczynasz mowic normalniej. Mnie tez zreszta dzis rano bolala glowa. Uwazaj na siebie, Ellie. Zapamietuj wszystko, co potem mi opowiesz… gdy sie znow… zobaczymy?

— Obiecuje — powiedziala Ellie.

Objely sie i ucalowaly. Devi przekroczyla prog i zniknela. Ellie przez moment zdawalo sie, ze zza uchylonych drzwi dobiegl ja zapach curry.

W slonej wodzie wyszczotkowala zeby. Pewna niewielka sklonnosc do kaprysow zawsze byla czescia jej natury — wypila na sniadanie mleko orzecha kokosowego. Ostroznie usunela ziarnka piasku z obudowy i obiektywu mikrokamery i z arsenalu mikrokasetek, na ktorych utrwalila wszystkie cuda. Wyplukala w przybrzeznej pianie lisc palmy takimi samymi ruchami jak na Cocoa Beach w dniu, gdy go znalazla, tuz przed odlotem na Matuzalema.

Bylo wczesnie rano, ale juz wzmagal sie upal, wiec postanowila sie wykapac. Ostroznie ulozyla zwiniety kombinezon i swe drobiazgi na lisciu, ktory odciagnela od brzegu. Wprawdzie nic nigdy nie wiadomo — pomyslala — ale naprawde malo prawdopodobne jest, by ET podniecil widok kobiety kapiacej sie nago, chocby byla calkiem jeszcze mloda, a przynajmniej niezle sie trzymajaca. Wyobrazila sobie mikrobiologa doprowadzonego do dzikiej zadzy widokiem pantofelka uprawiajacego akt mitozy.

Lezac bezwladnie na plecach pozwolila unosic sie falom, wykonujac slabe plywackie ruchy i starajac sie, aby byly zgodne z rytmem nadbiegajacych pienistych grzebieni. Wyobrazala sobie, ze ta imitacja wokol niej to tylko jakis wydzial… komorka do spraw Ziemi, obok ktorej istnieja dalsze szczegolowe kopie milych zakatkow roznych swiatow, bedacych ojczyznami innych stworzen. Klatka za klatka, oddzial za oddzialem — kazdy z niebem, pogoda, oceanem, geologia, zyciem biologicznym nie dajacym sie odroznic od oryginalnego.

Z drugiej strony — pomysl olbrzymiego, ekstrawaganckiego ZOO, choc kuszacy obietnica przezycia ich pieciorga (bo kto by zadawal sobie tyle klopotu dla piatki skazanej na odstrzal) razil pewna tandetnoscia. Mimo to nie mogla pozbyc sie wizji zlatujacych sie z calej Galaktyki turystow — szczegolnie w okresie wakacji — by wyladowac na Stacji, w tym olbrzymim ogrodzie zoologicznym majacym ladowisko w kazdym sektorze, w ktorym zyja stwory z roznych planet w swym naturalnym otoczeniu. Juz slyszala pokrzykiwanie jakiegos naganiacza ze slimacza glowa: „do nas, do nas, prawdziwe dzikie bestie w dzikim krajobrazie!”. Kiedy przychodzi czas testu, Naczelnik Stacji usuwa z okolicy wszystkich turystow, wszelkie stworzenia, nawet slady stop. Nowe prymitywy przyjezdzaja, daje sie im pol dnia odpoczynku, zanim rozpocznie sie Przepytanie.

Wykonala koziolka i chwile pozostala pod woda, jak dlugo jej plucom wystarczylo powietrza. Kilkoma energicznymi ruchami ramion zblizyla sie do brzegu i nagle, po raz drugi w ciagu dwudziestu czterech godzin pozalowala, ze nie ma dziecka. Nikogo wokolo nadal nie bylo. Ani zagla na horyzoncie. Pare mew kroczylo wzdluz plazy, najwidoczniej w poszukiwaniu krabow. Zalowala, ze nie ma chleba, mialaby teraz zajecie karmiac je, jak w Cocoa Beach. Gdy obeschla, znow wciagnela na siebie kombinezon i zblizyla sie do drzwi. Dalej staly — po prostu. Nadal jakis dziwny sprzeciw nie pozwalal jej siegnac do mosieznej galki. Wiecej niz sprzeciw. Strach.

Cofnela sie, wciaz majac je na oku. Siadla pod palma z podciagnietymi pod brode kolanami i zapatrzyla sie w piaszczysty pas plazy. Po chwili wstala, przeciagnela sie. Z kamera w jednej dloni i lisciem palmy w drugiej zblizyla sie do drzwi i przekrecila galke. Lekko sie uchylily, i przez szczeline dojrzala morze poliniowane pienistymi grzywami. Delikatnie je pchnela, a one bez skrzypniecia otworzyly sie szerzej. Plaza — lagodna i nieczula patrzyla na nia z drugiej strony. Potrzasnela glowa i wrocila pod drzewo, przybierajac znow pozycje wyczekujaca.

Zaczela odczuwac niepokoj o los pozostalych. Weszli pewnie w jakas wielka sale egzaminacyjna, gdzie wreczono im formularze pytan testowych. A moze egzamin jest ustny? I kto egzaminuje? Poczula cos w rodzaju wstretu. Zawsze brzydzila sie insektami, wezami, nawet kretami z nosami w ksztalcie gwiazdki. Nalezala, niestety, do osob, ktore rowniez przebiega dreszcz obrzydzenia na widok zdeformowanych, nawet w niewielkim stopniu, ludzkich istot. Kulawi, dzieci z zespolem Downa, nawet widoczne objawy parkinsonizmu wywolywaly w niej — choc swym jasnym intelektem usilowala to przemoc — niechec, pragnienie ucieczki. Zasadniczo potrafila sie prawie zupelnie opanowac, nie miala jednak pewnosci ilu bylo takich, ktorym swoim zachowaniem sprawila bol.

I teraz tez nie miala pewnosci, czy sprostalaby widokowi jakiegos pozaziemskiego tworu. Nie pomyslano o

Вы читаете Kontakt
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату