przygniatajace nogi kobiety mierzyly co najmniej dwa metry wysokosci; moglby je z latwoscia usunac dzwig, ale nie bylo jak sprowadzic dzwigu w dol zbocza. Mogliby je tez pozrzucac ludzie, ale aby to zrobic, musieliby sie na nie wdrapac, tym samym zwiekszajac nacisk na cialo kobiety.

Monelli, najmlodszy funkcjonariusz, kleczal przy tylnych drzwiach ciezarowki, dygoczac z zimna, ktore stawalo sie coraz bardziej dotkliwe w miare nadciagania alpejskiej nocy. Jego regulaminowa puchowa kurtka do polowy okrywala przygwozdzona do dna tira kobiete. Dolna czesc ciala byla niewidoczna, zdawala sie przechodzic w solidny stos desek, zupelnie jak na fantazyjnym obrazie Magritte’a.

Funkcjonariusz widzial, ze kobieta jest mloda i ma blond wlosy; widzial tez, ze z kazda minuta staje sie coraz bledsza. Lezala na boku, z policzkiem przycisnietym do blaszanej powierzchni. Oczy miala zamkniete, ale chyba jeszcze oddychala.

Nagle uslyszal glosny loskot i cos ciezkiego uderzylo w dno skrzyni. To pozostalych pieciu karabinierow zmagalo sie z deskami. Wspinali sie niczym mrowki na stos rowno powiazanych paczek, szamotali z nimi, usilujac je poluzowac, potem spychali w dol. Nastepnie sami zeskakiwali ze stosu, podnosili paczke i wyrzucali z tira, mijajac po drodze ranna dziewczyne i Monellego.

Ilekroc przechodzili obok mlodszego kolegi, widzieli, ze kaluza krwi saczaca sie spod desek jest coraz blizej jego kolan. Atakowali stos z szalencza energia, nie zwazajac na to, iz kalecza sobie dlonie. Kiedy Monelli zakryl kurtka twarz dziewczyny i podniosl sie z kleczek, trzej funkcjonariusze przerwali prace, ale dwaj pozostali nadal z furia wyszarpywali deski i ciskali je w gestniejacy mrok. Uspokoili sie dopiero wtedy, gdy podszedl do nich sierzant i polozeniem reki na ramieniu dal znac, ze moga zaniechac dalszych wysilkow. Wtedy zostawili dziewczyne, ktorej juz nic nie moglo pomoc, i zaczeli przeprowadzac rutynowe ogledziny miejsca wypadku. Zanim skonczyli i zadzwonili do Travisio po karetki. zeby przyjechaly zabrac zwloki, wszystko pokryla znacznie grubsza warstwa sniegu, zapadla noc, a ruch na autostradzie byl zablokowany az do austriackiej granicy.

Tego dnia nic wiecej nie mozna bylo zrobic, wiec carabinieri oddalili sie; najpierw jednak, wiedzac, ze ludzi fascynuja miejsca, w ktorych nastapila smierc, i obawiajac sie, ze slady zostana zatarte, a material dowodowy zniszczony lub rozkradziony, jesli wrak nie bedzie pilnowany, postawili przy nim dwoch straznikow.

Jak to sie czesto zdarza o tej porze roku. nazajutrz nastal rozowy swit, a do godziny dziesiatej snieg byl juz tylko wspomnieniem. Ale pozostal rozbity tir oraz wiodace do niego glebokie koleiny. W ciagu dnia pojazd rozladowano, ustawiajac deski w niskich stosach kawalek drogi od wraku. Podczas gdy carabinieri dzwigali paczki, narzekajac na ich ciezar, na drzazgi wbijajace sie w dlonie i bloto oblepiajace buty. ekipa dochodzeniowa badala dokladnie szoferke, zdejmujac z roznych powierzchni odciski palcow, opisujac i chowajac do numerowanych torebek znalezione dokumenty i przedmioty. Sila uderzenia obluzowala fotel kierowcy; dwaj funkcjonariusze zdemontowali go do konca, po czym sciagneli z niego plocienny pokrowiec i plastikowe obicie. Szukali czegos pod spodem, ale nic podejrzanego nie wykryli, podobnie jak pod miekka wysciolka na scianach szoferki.

Dopiero w skrzyni tira znalezli osiem plastikowych reklamowek, w jakie pakuje sie zakupy w supermarketach; kazda zawierala zmiane kobiecej odziezy, a jedna niewielki modlitewnik w obcym jezyku, zidentyfikowanym przez technika jako rumunski. Na odziezy w torbach nie dostrzezono ani jednej metki; zostaly pieczolowicie usuniete, podobnie jak wszystkie metki z ubran osmiu kobiet zabitych w wypadku.

Dokumenty znalezione w szoferce byly takie, jakich nalezalo oczekiwac: paszport i prawo jazdy kierowcy, ubezpieczenie, deklaracje celne, listy przewozowe oraz faktura z nazwa skladu drewna, do ktorego tir wiozl deski. Papiery kierowcy byly wystawione w Rumunii, kwity celne sie zgadzaly, a deski mialy byc dostarczone do skladu w Sacile, nieduzym miescie polozonym okolo stu kilometrow na poludnie.

Niczego wiecej nie zdolano sie dowiedziec z wraku tira, ktory w koncu, z wielkim trudem i nie bez powaznych zaklocen ruchu, trzy wozy holownicze za pomoca kolowrotow wciagnely z powrotem na szose. Umieszczono wrak na platformie ciezarowki i odeslano rumunskiemu wlascicielowi. Deski przekazano z czasem do adresata w Sacile, ktory jednak odmowil zaplacenia naliczonych dodatkowych kosztow.

Dziwna sprawe smierci kobiet podchwycily austriacka i wloska prasa; artykuly o „ciezarowce smierci” ukazaly sie pod takimi tytulami, jak Der Todeslater oraz Il Camion della Morte. Austriaccy dziennikarze zdobyli nawet trzy zdjecia zwlok lezacych na sniegu. Wszystkie dzienniki zgodnie twierdzily, ze prawdopodobnie chodzilo o emigracje zarobkowa. Upadek komunizmu sprawil, ze obylo sie bez spekulacji, ktore dawniej nasuwalyby sie w pierwszej kolejnosci, a wiec dotyczacych szpiegostwa. Ostatecznie nie udalo sie nigdy ustalic prawdy; dochodzenie ugrzezlo w martwym punkcie, gdyz wladze rumunskie ani nie udzielily zadnych wyjasnien, ani nie nadeslaly zadanych dokumentow; w koncu wloska opinia publiczna przestala sie interesowac cala sprawa. Zwloki kobiet oraz kierowcy odeslano samolotem do Bukaresztu, gdzie zostaly pochowane pod warstwa ojczystej ziemi i przywalone ciezarem miejscowej biurokracji.

Temat szybko znikl ze szpalt gazet, wyparty przez takie wydarzenia, jak zbezczeszczenie zydowskiego cmentarza w Mediolanie i zabojstwo kolejnego sedziego. Przedtem jednak o smierci kobiet zdazyla przeczytac professoressa Paola Falier, adiunkt literatury angielskiej na Uniwersytecie Ca’ Pesaro w Wenecji, a zarazem – co nie jest bez znaczenia dla niniejszej opowiesci – zona Guida Brunettiego, commissario policji w tym miescie.

Rozdzial 3

Carlo Trevisan, czy raczej avvocato Carlo Trevisan – bo osobiscie wolal, zeby ludzie nie zapominali tak go tytulowac – byl czlowiekiem o bardzo zwyczajnej przeszlosci, co jednak w najmniejszym stopniu nie wplywalo na fakt, ze jesli chodzi o przyszlosc, wszystko stalo przed nim otworem. Urodzony w Trento, miescie polozonym w poblizu granicy austriackiej, na studia wybral sie do Padwy, gdzie ukonczyl prawo z najwyzsza lokata i jednoglosnym uznaniem wszystkich profesorow. Nastepnie podjal prace w firmie prawniczej w Wenecji i wkrotce stal sie ekspertem prawa miedzynarodowego, jednym z niewielu w tym miescie. Zaledwie po pieciu latach odszedl z firmy i zalozyl wlasna kancelarie specjalizujaca sie w prawie handlowym, a szczegolnie w zagadnieniach miedzynarodowych.

Wlochy to panstwo, w ktorym jednego dnia ustanawia sie nowe prawa, a nazajutrz je uchyla. W kraju, w ktorym sens nawet najprostszego artykulu prasowego bywa czasem nieuchwytny, nie dziwi, iz wlasciwe znaczenie prawa czesto pozostaje niejasne. Mozliwosc wielu interpretacji stwarza bardzo pomyslny klimat dla prawnikow, ktorzy twierdza, iz wszystko rozumieja. Takich jak avvocato Carlo Trevisan.

Poniewaz byl zarazem pracowity i ambitny, powodzilo mu sie coraz lepiej. A poniewaz ozenil sie dobrze, z corka bankiera, wszedl w zwiazki rodzinne i towarzyskie z wieloma sposrod najwazniejszych, najpotezniejszych przemyslowcow oraz bankierow regionu Veneto. Jego praktyka adwokacka rozrastala sie wraz z jego tusza, az w koncu, w tym samym roku. w ktorym skonczyl piecdziesiat lat, zatrudnial u siebie siedmiu prawnikow. Przez dwie kadencje zasiadal w radzie miejskiej Wenecji, w niedziele chodzil na msze do kosciola Santa Maria del Giglio, mial dwoje madrych, uroczych dzieci, chlopca i dziewczynke.

We wtorek przed swietem La Madonna della Salute pod koniec listopada avvocato Trevisan spedzil popoludnie w Padwie, dokad wybral sie na prosbe Francesca Urbaniego, starego klienta, ktory po dwudziestu siedmiu latach malzenstwa postanowil oficjalnie wystapic o separacje. Podczas dwugodzinnej rozmowy Trevisan doradzil mu, aby przerzucil czesc posiadanych pieniedzy za granice, na przyklad do Luksemburga, i natychmiast sprzedal udzialy w dwoch fabrykach w Weronie. ktorych byl cichym wspolwlascicielem, a sumy uzyskane z transakcji tez szybko wyekspediowal z kraju.

Po rozmowie, ktora Trevisan zaplanowal tak, aby nie kolidowala z jego nastepnym spotkaniem, mecenas udal sie na kolacje z czlowiekiem, z ktorym od lat laczyly go interesy. Widywali sie co tydzien, na zmiane w Wenecji i Padwie. Jak wszystkie ich spotkania, takze i to uplynelo im w swietnym nastroju – w nastroju, na jaki niewatpliwie wplyw maja sukcesy i zycie w dostatku. Dobre jedzenie, dobre wino, dobre wiesci.

Wspolnik Trevisana odwiozl go na dworzec kolejowy, gdzie – jak co drugi tydzien – avvocato wsiadl do pociagu Intercity do Triestu, ktory zatrzymywal sie w Wenecji o 22.15. Chociaz mecenas mial bilet pierwszej klasy, zajal miejsce w jednym z prawie pustych wagonow drugiej klasy na poczatku skladu; uczynil tak – podobnie jak inni wenecjanie – poniewaz wagon pierwszej klasy znajdowal sie na samym koncu, tak wiec jadacy nim pasazerowie, ktorzy wysiadali na stacji Santa Lucia, musieli isc do wyjscia przez caly dlugi peron.

Вы читаете Smierc I Sad
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату