– Musimy ustalic, gdzie spedzili ubiegly wieczor wszyscy, ktorzy znali pana Lotta. Zapewne sie pan orientuje, ze to podstawowe informacje, jakie zbiera sie podczas sledztwa dotyczacego morderstwa.
– Bylem w domu – oznajmil adwokat.
– Czy byl ktos z panem?
– Nie.
– Czy jest pan zonaty, signor Martucci?
– Tak, ale zyjemy z zona w separacji.
– Mieszka pan sam?
– Tak.
– Ma pan dzieci?
– Tak. Dwoje.
– Mieszkaja z panem czy z panska zona?
– Nie rozumiem, jaki to ma zwiazek ze smiercia Lotta.
– W tym momencie interesuje nas pan, a nie signor Lotto – odrzekl Brunetti. – Czy dzieci mieszkaja z panska zona?
– Tak.
– Czy panstwa separacja jest oficjalna? Czy zamierzacie sie panstwo rozwiesc?
– Nigdysmy o tym nie rozmawiali.
– Naprawde? – zdziwil sie Brunetti, choc oczywiscie takie sytuacje wcale nie nalezaly do rzadkosci.
– Mimo ze jestem prawnikiem, mysl o postepowaniu rozwodowym po prostu mnie przeraza. – Posepny ton Martucciego swiadczyl, ze mowi prawde. – Moja zona za nic w swiecie nie zgodzilaby sie na rozwod.
– I nie rozmawial pan z nia o tym?
– Nie. Znam zone i wiem, jaka bylaby jej reakcja. Nie udzielilaby zgody, a nie mam podstaw, zeby wystapic o rozwod z jej winy. Gdybym nie baczac na nic, uparl sie przy rozwodzie, zabralaby mi wszystko, co mam.
– A czy bylyby podstawy do orzeczenia rozwodu z panskiej winy? – spytal Brunetti. Kiedy odpowiedziala mu cisza, sformulowal pytanie inaczej, w slowach bardzo oglednych: – Czy widuje sie pan z kims?
– Nie – odparl Martucci.
– Trudno mi w to uwierzyc – stwierdzil komisarz z usmiechem, ktory wyrazal meska solidarnosc.
– Dlaczego?
– Jest pan przystojny, w sile wieku, ma pan dobra prace, odniosl w zyciu sukces. Podejrzewam, ze wiele kobiet uwaza pana za atrakcyjnego mezczyzne i byloby zadowolonych, gdyby zechcial pan zaszczycic je swoimi wzgledami.
Martucci milczal.
– Nie ma zadnej kobiety w panskim zyciu?
– Nie.
– I wczorajszego wieczoru byl pan sam w domu?
– Juz panu mowilem,
– A tak, rzeczywiscie.
– Jesli nie ma pan wiecej pytan… – Martucci wstal.
– Jeszcze tylko kilka drobiazgow, signor Martucci – powiedzial Brunetti, powstrzymujac go lagodnym ruchem reki. Wyraz jego oczu sprawil, ze prawnik ponownie usiadl. – Jakie stosunki laczyly pana z Carlem Trevisanem?
– Pracowalem u niego.
– U niego czy z nim,
– I tak, i tak – odparl, a kiedy Brunetti popatrzyl na niego pytajaco, oswiadczyl: – Najpierw u niego, potem z nim. – Po chwili zorientowal sie, ze i to wyjasnienie nie zadowala komisarza. – Poczatkowo podjalem prace w jego kancelarii, ale w zeszlym roku uzgodnilismy, ze z koncem tego roku zostane wspolnikiem.
– Rownorzednym wspolnikiem?
– Tego nie omawialismy. – Ze spojrzenia i glosu adwokata przebijal spokoj.
Brunetti uznal to za dziwne niedopatrzenie, szczegolnie w wypadku prawnikow. A poniewaz druga ze stron zawierajacych umowe nie zyla, cos sie moglo za tym kryc.
– Co by bylo, gdyby ktorys z panow zmarl? – zapytal.
– Tego tez nie omawialismy.
– Dlaczego?
– To chyba jasne – oznajmil twardo Martucci. – Nikt nie planuje wlasnej smierci.
– Ale ludzie umieraja – powiedzial Brunetti.
Martucci zignorowal jego slowa.
– Teraz, po smierci Trevisana, pan bedzie kierowal kancelaria, prawda?
– Jesli signora Trevisan mnie o to poprosi.
– Rozumiem. Czyli poniekad odziedziczyl pan klientow zmarlego?
Widac bylo, ze Martucci z trudem nad soba panuje.
– Jesli ci klienci beda chcieli korzystac z moich uslug…
– A chca?
– Za wczesnie to oceniac.
– Jakie signor Lotto mial powiazania z kancelaria szwagra? – spytal Brunetti, zmieniajac nieco linie przesluchania.
– Byl naszym ksiegowym, a ponadto zarzadzal finansami.
– I pana, i mecenasa Trevisana?
– Tak.
– Czy po smierci szwagra signor Lotto pozostal panskim ksiegowym?
– Oczywiscie. Znakomicie orientowal sie we wszystkich zagadnieniach. Pracowal z Carlem od ponad pietnastu lat.
– I nadal zamierzal pan korzystac z jego uslug oraz zlecac mu prowadzenie calej ksiegowosci?
– Naturalnie.
– Czy signor Lotto mogl miec jakiekolwiek roszczenia prawne do kancelarii?
– Przepraszam, ale nie rozumiem.
Wydalo sie to Brunettiemu dziwne, bo pytanie bylo proste, a Martucci, jako prawnik, tym bardziej nie powinien miec trudnosci z jego zrozumieniem.
– Czy kancelaria byla spolka akcyjna? Czy signor Lotto posiadal udzialy w kancelarii szwagra?
– Nie, o ile mi wiadomo – odpowiedzial adwokat po krotkim namysle. – Ale mogli zawrzec miedzy soba umowe, ktorej tresc nie jest mi znana.
– Co by to byla za umowa?
– Nie mam pojecia. Mogli postanowic, co tylko chcieli.
– Rozumiem – rzekl Brunetti, po czym spytal beznamietnym tonem: – A signora Trevisan?
Dluzsze milczenie Martucciego wskazywalo na to, ze spodziewal sie pytania o wdowe.
– Co signora Trevisan?
– Czy ma jakiekolwiek udzialy w kancelarii?
– To zalezy od testamentu Carla.
– Nie pan go sporzadzal?
– Nie, spisal go sam.
– I nie zna pan tresci testamentu?
– Oczywiscie. Skad mialbym znac?
– Myslalem, ze jako wspolnik… – Brunetti wykonal w powietrzu nieokreslony gest.
– Nie bylem wspolnikiem. Mialem nim zostac dopiero od przyszlego roku.
– Ano tak, faktycznie. Ale sadzilem, ze chocby ze wzgledu na wasza zazylosc bedzie pan wiedzial, co Trevisan komu zapisal.
– Nie, nie wiem.
– Rozumiem. – Brunetti wstal. – Dziekuje za panska pomoc, signor Martucci.
– To wszystko? – spytal adwokat, podnoszac sie. – Moge isc?