znow potrzasnal glowa, tym razem z zaklopotaniem. – Tylko pogarszam cala sprawe. – Usmiechnal sie nerwowo i westchnal. – Pozwoli pan, ze zaczne od poczatku?

Rzecz jasna, Brunetti pozwolil.

– Moj brat jest dziennikarzem. Pisal wtedy artykul o tej plazy i poprosil, zebym mu towarzyszyl. Myslal, ze jak pojdziemy razem, inni potraktuja nas jak pare i nikt nie bedzie nas zaczepial. To znaczy, beda z nami rozmawiac, ale nie beda podrywac. – Rondini urwal i znow wbil wzrok w swoje dlonie, ktorymi bez przerwy poruszal, jakby nie byl w stanie nad nimi zapanowac.

– I tam sie to stalo? – spytal Brunetti, poniewaz gosc sprawial wrazenie, jakby nie zamierzal kontynuowac.

Rondini ani nie podniosl oczu, ani nic nie powiedzial.

– Tam mial miejsce ten incydent? – Brunetti nie dawal za wygrana.

Rondini wzial gleboki oddech.

– Plywalem, a kiedy wyszedlem z wody, zrobilo mi sie zimno, wiec postanowilem sie przebrac. Brat byl spory kawalek ode mnie, rozmawial z kims, wokol nie widzialem nikogo. Przynajmniej w odleglosci dwudziestu metrow od miejsca, w ktorym mialem rozlozony koc. Usiadlem, zdjalem kapielowki i zamierzalem wlozyc spodnie, kiedy podeszlo dwoch policjantow i powiedzialo, zebym wstal. Chcialem wciagnac spodnie, ale jeden z policjantow stanal na nich, wiec nie moglem. – Jego glos byl coraz bardziej napiety; Brunetti nie wiedzial, czy ze zmieszania, czy gniewu. Rondini zaczal gladzic brode. – Skoro nie moglem wlozyc spodni, postanowilem wciagnac z powrotem kapielowki, ale drugi policjant zabral je z koca i nie chcial ich oddac. – Umilkl.

– Co bylo dalej, signor Rondini?

– Wstalem.

– I…?

– Spisali protokol, w ktorym postawili mi zarzut obrazy moralnosci.

– Probowal im pan wszystko wyjasnic?

– Tak.

– No i…?

– Nie uwierzyli.

– Brat panu nie pomogl? Nie wrocil?

– Nie, wszystko trwalo zaledwie piec minut. Sporzadzili protokol i odeszli, zanim brat skonczyl rozmawiac.

– Co pan potem zrobil?

– Nic – odparl Rondini, patrzac Brunettiemu w oczy. – Brat powiedzial, zebym sie nie martwil, ze na pewno zostane powiadomiony, gdyby sprawa miala trafic do sadu.

– I powiadomiono pana?

– Nie. W kazdym razie nie dostalem zadnego pisma. Jakies dwa miesiace pozniej zadzwonil do mnie znajomy i powiedzial, ze moje nazwisko figuruje w najnowszym „Gazzettino”. Podobno rozprawa sie odbyla, choc nic mi o niej nie bylo wiadomo. Nie kazano mi zaplacic zadnej grzywny ani nic. Dopiero potem otrzymalem pismo, w ktorym informowano mnie, ze zostalem skazany za obraze moralnosci.

Przez chwile Brunetti dumal nad tym, co uslyszal. Takie rzeczy niestety czasem sie zdarzaly. Przy drobnych wykroczeniach latwo bylo o niedopatrzenia i czlowiek rzeczywiscie mogl zostac skazany bez formalnego oskarzenia. Brunetti jednak nie rozumial, dlaczego Rondini postanowil przyjsc z tym do niego.

– Probowal pan wystapic o zmiane decyzji?

– Tak, ale powiedziano mi, ze juz na to za pozno, ze powinienem byl zlozyc wyjasnienie, zanim odbyla sie rozprawa. A poniewaz nie byl to prawdziwy proces, nie moge sie odwolac.

Brunetti, obeznany z procedura sadowa w wypadku wykroczen, skinal glowa.

– Niby procesu nie bylo, lecz zostalem skazany za popelnienie przestepstwa.

– Wykroczenia – poprawil swego goscia Brunetti.

– Wszystko jedno. Zostalem skazany.

Brunetti przekrecil na bok glowe i uniosl brwi; mialo to wyrazac sceptycyzm oraz lekcewazenie dla calej sprawy.

– Naprawde nie warto sie tym przejmowac, signor Rondini.

– Zenie sie.

– Nie rozumiem, jaki to ma zwiazek z ta historia.

– Chodzi o moja narzeczona. – W glosie Rondiniego znow dalo sie wyczuc napiecie. – Nie chce, zeby jej rodzina dowiedziala sie, ze skazano mnie za obraze moralnosci na plazy dla homoseksualistow.

– Czy panska narzeczona wie o tym incydencie?

Rondini wykonal taki ruch, jakby zamierzal potwierdzic, a pozniej nagle zmienil zdanie.

– Nie. Wtedy jej nie znalem, a potem jakos nie bylo okazji. Dla mojego brata i przyjaciol cala ta historia nie ma zadnego znaczenia. Traktuja ja jak zabawne zdarzenie, ale boje sie, ze narzeczona przezyje szok. – Rondini wzruszyl ramionami, aby pokryc niepokoj. – A tym bardziej jej rodzina.

– I przyszedl pan do mnie, zeby dowiedziec sie, co mozna zrobic w tej sprawie?

– Tak. Elettra wiele o panu mowila. Mowila tez, jak wiele od pana zalezy. – Z jego glosu przebijal szacunek; co gorsza, rowniez nadzieja.

Brunetti zbyl komplement machnieciem reki.

– Co konkretnie ma pan na mysli?

– Chodzi mi o dwie sprawy. Po pierwsze, zeby usunal pan moje nazwisko z akt policyjnych… – Przerwal, widzac po minie komisarza, ze ten zamierza protestowac. – To chyba proste do wykonania?

– Zada pan, abym dokonal zmian w dokumentach panstwowych? – spytal Brunetti, starajac sie nadac glosowi surowe brzmienie.

– Ale Elettra mowila… – Rondini zamilkl w pol slowa.

Brunetti wolal nie wiedziec, co mowila Elettra.

– Wprowadzenie jakiejkolwiek zmiany do akt jest o wiele trudniejsze, niz sie panu wydaje – rzekl w koncu.

Rondini popatrzyl na niego z politowaniem; chociaz sie nie sprzeciwil, widac bylo, ze ma odmienne zdanie.

– Czy moge powiedziec, na czym mi jeszcze zalezy?

– Oczywiscie.

– Otoz chcialbym otrzymac pismo stwierdzajace, ze zarzut byl bezpodstawny i zostalem z niego w pelni oczyszczony. Najlepiej gdyby zawieralo przeprosiny.

Brunetti mial ochote krzyknac, ze to niemozliwe, zamiast tego spytal:

– Po co panu takie pismo?

– Dla narzeczonej. I jej rodziny. Zebym mogl im pokazac, gdyby kiedykolwiek dowiedzieli sie o tej sprawie.

– Ale jesli usunie sie panskie nazwisko z akt, po co panu pismo? – spytal Brunetti. – O ile, rzecz jasna, usuniecie nazwiska okaze sie w ogole mozliwe.

– O to sie prosze nie klopotac – powiedzial Rondini z taka pewnoscia siebie, ze Brunetti od razu sobie przypomnial, gdzie jego gosc pracuje (w dziale komputerow SIP), i skojarzyl ten fakt z prostokatna skrzynka na biurku Elettry.

– Kto powinien figurowac jako autor pisma?

– Najlepiej, aby to byl sam questore – oswiadczyl Rondini, po czym szybko dodal: – Ale wiem, ze to nierealne.

Kiedy tylko zorientowal sie, ze sprawa bedzie zalatwiona po jego mysli i do ustalenia pozostaja jedynie szczegoly, przestal nerwowo poruszac dlonmi; lezaly spokojnie na kolanach, zreszta on tez siedzial teraz znacznie bardziej rozluzniony.

– Czy gdyby takie pismo napisal commissario, wystarczyloby panu?

– Tak, chyba tak.

– A co z usunieciem nazwiska z akt?

Rondini machnal lekcewazaco reka.

– Za dzien lub dwa zniknie.

Вы читаете Smierc I Sad
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату