dwadziescia, totez w najblizszym czasie nie przewiduje sie przyznania komendzie zadnych dodatkowych funduszy. Mimo to ci idioci w Rzymie wciaz przysylali nowe projekty i plany, jakby policja plawila sie w forsie – albo jakby pieniadze nie zostaly dawno rozkradzione i powplacane na tajne konta w szwajcarskich bankach.

Siegnal po kartke z danymi nowego modelu pistoletu, w ktory z braku funduszy nie mogl zaopatrzyc swoich podwladnych, przekrecil ja i na odwrocie zaczal sporzadzac liste osob, z ktorymi chcial sie spotkac: wdowa po mecenasie, jej brat i corka Francesca, a takze ktos, kto udzielilby mu wiarygodnych informacji o kancelarii zamordowanego i jego zyciu prywatnym.

W drugim rzedzie wypisal kolejno kilka spraw, ktore nie dawaly mu spokoju: zwierzenia – a moze tylko przechwalki? – Franceski, ze ktos chce ja porwac; opor Lotta przed udostepnieniem listy klientow szwagra; zdumienie Lotta na dzwiek nazwiska Favera.

Jednakze najbardziej dreczyla Brunettiego kwestia numerow telefonicznych: to, ze Trevisan dzwonil w tyle roznych miejsc i ze jego polaczenia – jak dotad – nie ukladaly sie w zaden logiczny wzor.

Wyjmujac ksiazke telefoniczna z dolnej szuflady biurka, pomyslal, ze powinien sladem Favera zapisac sobie w kalendarzyku numery, pod ktore czesto dzwoni. Ale pod numer, z ktorym zamierzal sie polaczyc, dzwonil po raz pierwszy w zyciu; dotychczas nie mial powodu domagac sie splacenia dlugu wdziecznosci.

Przed trzema laty zatelefonowal do niego Danilo, zaprzyjazniony farmaceuta, i poprosil, zeby Brunetti zajrzal do jego mieszkania. Kiedy komisarz przybyl na miejsce, okazalo sie, ze przyjaciel ma podbite oko, jakby uczestniczyl w bojce. W rzeczywistosci nie tylko z nikim nie walczyl, ale nawet nie probowal powstrzymac mlodego czlowieka, ktory wtargnal do apteki, wlasnie zamykanej na noc. Mlodzieniec otworzyl szafke z narkotykami i wyjal siedem ampulek morfiny. Farmaceuta caly czas nie stawial oporu. Dopiero kiedy zlodziej wychodzil, powiedzial:

– Roberto, nie powinienes tego robic. – Zwrocil sie do chlopaka po imieniu, poniewaz go rozpoznal.

To wystarczylo, aby zlodziej pchnal gniewnie aptekarza na jedna z gablot, podbijajac mu oko.

Roberto, o czym wiedzial nie tylko Danilo i Brunetti, ale rowniez wiekszosc policjantow w miescie, byl jedynym synem Maria Beniamina, glownego sedziego sadu kryminalnego w Wenecji. Az do tego wieczoru chlopak nigdy nie uciekal sie do przemocy. Jakos sobie radzil z nalogiem: poslugiwal sie sfalszowanymi receptami albo przehandlowywal na narkotyki przedmioty skradzione rodzinie i przyjaciolom. Ale atakiem na farmaceute, nawet jesli nie zamierzonym, przekroczyl granice i dolaczyl do grona przestepcow. Brunetti, po rozmowie z Danilem, udal sie do domu sedziego Beniamina i spedzil z nim ponad godzine; nazajutrz rano sedzia zawiozl syna do niewielkiej prywatnej kliniki pod Zurychem, gdzie Roberto spedzil pol roku, po czym zatrudnil sie jako czeladnik w pracowni garncarskiej w Mediolanie.

Przez te trzy lata Brunetti wlasciwie nie myslal o przysludze, ktora oddal wtedy sedziemu; byla jak para bardzo drogich, lecz niewygodnych butow, wepchnietych na dno szafy i zapomnianych do chwili, kiedy siegajac po cos innego, przypadkiem sie na nie trafia i przypomina sobie ze wstydem, jaki sie zrobilo zly interes, placac za nie tyle pieniedzy.

Po trzecim dzwonku w sluchawce rozlegl sie glos sekretarki. Brunetti przedstawil sie i powiedzial, ze chcialby mowic z sedzia. Po chwili uslyszal na linii jego glos.

– Buongiorno, commissario. Spodziewalem sie panskiego telefonu.

– Chcialbym porozmawiac z panem, panie sedzio.

– Dzis?

– O ile to mozliwe.

– Jesli wystarczy panu pol godziny, mozemy sie spotkac o piatej po poludniu.

– Powinno wystarczyc, panie sedzio.

– W takim razie czekam na pana – powiedzial sedzia i rozlaczyl sie.

Glowny gmach sadu kryminalnego miesci sie przy moscie Rialto, nie po stronie San Marco, ale po przeciwnej, tej, na ktorej znajduja sie slynne targi. W rzeczy samej, klienci, ktorzy odwiedzaja je wczesnym rankiem, czasem widuja wprowadzanych do budynku roznymi wejsciami mezczyzn i kobiety w kajdankach, jak rowniez strzegacych ich carabinieri z pistoletami maszynowymi, czajacych sie pomiedzy skrzynkami kapusty i winogron. Brunetti pokazal uzbrojonym straznikom przy drzwiach legitymacje sluzbowa i ruszyl marmurowymi schodami na drugie pietro, gdzie znajdowal sie gabinet sedziego Beniamina. Po drodze minal wysokie okno, z ktorego rozciagal sie widok na Fondazione dei Tedeschi, gdzie za czasow Rzeczypospolitej Weneckiej byl sklad towarow i kwatera kupcow niemieckich, a obecnie miescil sie glowny urzad pocztowy. U gory schodow dwoch carabinieri w kamizelkach kuloodpornych poprosilo o dokumenty.

– Ma pan przy sobie bron, commissario! – spytal jeden, obejrzawszy dokladnie legitymacje.

Brunetti pozalowal, ze nie zostawil pistoletu w swoim gabinecie; we Wloszech od tak dawna gineli sedziowie, ze wszyscy stali sie nerwowi, a ostatnio dodatkowo wzmocniono ochrone sadow. Rozchylil marynarke i przytrzymal poly, aby straznik mogl zabrac mu bron.

Trzecie drzwi po prawej wiodly do gabinetu sedziego Beniamina. Brunetti zastukal dwa razy.

W ciagu trzech lat, jakie uplynely od czasu, kiedy odwiedzil sedziego w domu, kilkakrotnie mijali sie na ulicy i wymieniali uklony, ale ostatni raz widzieli sie co najmniej rok temu i dlatego zaskoczyla komisarza zmiana, ktora zaszla w wygladzie sedziego. Choc Beniamin byl od niego najwyzej dziesiec lat starszy, wygladal teraz jak jego ojciec. Glebokie bruzdy ciagnely mu sie po obu stronach ust od nosa az do brody. Oczy, niegdys czarne jak wegiel, sprawialy wrazenie matowych, jakby ktos zapomnial zetrzec z nich kurz. W dodatku sedzia tak bardzo schudl, ze zdawal sie plywac w powloczystej czarnej todze, ktora stanowila oznake urzedu.

– Prosze usiasc, commissario – powiedzial. Glos byl wciaz ten sam, gleboki i dzwieczny; glos spiewaka.

– Dziekuje, panie sedzio. – Brunetti zajal miejsce na jednym z czterech krzesel stojacych przed biurkiem sedziego.

– Przykro mi, ale musze pana uprzedzic, ze mam mniej czasu, niz sadzilem. – Jakby nagle uderzyl go sens wlasnych slow, sedzia usmiechnal sie smutno. – To znaczy dzis po poludniu. Bylbym wiec wdzieczny, gdyby mogl sie pan streszczac. Jesli to nierealne, mozemy umowic sie ponownie za dwa dni.

– Postaram sie mowic krotko, panie sedzio. Dziekuje, ze zechcial mnie pan przyjac.

Ich oczy sie spotkaly; obaj mieli swiadomosc, jak zdawkowo brzmia te slowa.

– A zatem…

– Chodzi mi o Carla Trevisana.

– Konkretnie o co?

– Komu oplacala sie jego smierc? Jak ukladaly sie jego stosunki ze szwagrem? Z zona? Dlaczego jego corka mowila przed pieciu laty kolezankom, ze jej rodzice boja sie, aby nie zostala porwana? I czy Trevisan mial powiazania z mafia, a jesli tak, to jakie?

Sedzia Beniamin nic nie notowal, tylko siedzial i sluchal. Potem oparl lokiec o biurko, podniosl dlon i wyprostowal palce.

– Dwa lata temu u Trevisana zaczal pracowac nowy adwokat, Salvatore Martucci. Przeszedl do niego z wlasnymi klientami. Zgodnie z umowa, po roku pracy mial awansowac na wspolnika. Kraza pogloski, ze Trevisan nie chcial respektowac umowy. Teraz, po jego smierci, Martucci automatycznie zostal szefem kancelarii.

Sedzia schowal kciuk.

– Szwagier jest bardzo cwany, nadzwyczaj cwany. Slyszalem nie potwierdzone plotki… za to, ze je powtarzam, moglby mnie oskarzyc o znieslawienie… ze jesli ktos chce wiedziec, jak nie placic podatkow w handlu miedzynarodowym, komu dac lapowke albo co zrobic, zeby transport uniknal kontroli celnej, najlepiej udac sie do Lotta.

Zgial palec wskazujacy.

– Zona ma romans z Martuccim.

Opuscil srodkowy palec.

– Mniej wiecej piec lat temu Trevisan… znow powtarzam zaslyszana plotke… wszedl w interesy z dwoma czlonkami mafii z Palermo, ludzmi bardzo niebezpiecznymi. Nie wiem, czy byly to legalne interesy, czy wszedl w nie dobrowolnie ani kto sie z kim skontaktowal pierwszy; wiem tylko, ze bylo to zwiazane z perspektywa otwarcia sie rynkow Europy Wschodniej dla miedzynarodowego biznesu. Zdarza sie, ze mafia porywa lub zabija dzieci osob, ktore odrzucaja jej oferte wspolpracy. Podobno Trevisan przez pewien czas byl bardzo wystraszony, ale potem przestal sie bac. – Sedzia zgial dwa ostatnie palce i zacisnal dlon w piesc. – Chyba odpowiedzialem na wszystkie

Вы читаете Smierc I Sad
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату