panskie pytania.
Brunetti wstal.
– Dziekuje, panie sedzio.
– Nie ma za co,
Ani razu nie padlo imie Roberta, ktory przed rokiem przedawkowal i zmarl, sedzia nie wspomnial tez slowem o raku, ktory zzeral mu watrobe. Po wyjsciu z gabinetu Beniamina Brunetti odebral od straznika pistolet i opuscil gmach sadu.
Rozdzial 18
Nazajutrz zaraz po przyjsciu do pracy Brunetti zadzwonil do domu Barbary Zorzi.
– Pani doktor, mowi Guido Brunetti – rzekl, kiedy po wlaczeniu sie automatycznej sekretarki rozlegl sie dlugi sygnal. – Jesli jest pani w domu, bardzo prosze odebrac telefon. Musze znow porozmawiac z pania o Trevisanach. Dowiedzialem sie, ze…
– O co chodzi? – spytala szybko lekarka, podnoszac sluchawke; bynajmniej sie nie zdziwil, ze zrezygnowala z powitania i wymiany grzecznosci.
– Chcialbym wiedziec, czy wizyta pani Trevisan miala cos wspolnego z ciaza. – I zanim zdazyla odpowiedziec, dodal: – Nie corki. Wlasna.
– Dlaczego pan o to pyta?
– Z protokolu sekcji wynika, ze jej maz mial przeprowadzona wazektomie.
– Kiedy?
– Nie wiem. Czy to istotne?
W sluchawce zapadla dluga cisza.
– Nie, chyba nie – odparla w koncu lekarka. – A wiec owszem, kiedy pani Trevisan przyszla do mnie przed dwoma laty, myslala, ze jest w ciazy. Miala wtedy czterdziesci jeden lat.
– I co, byla?
– Nie.
– Czy wydawala sie zaniepokojona ta mozliwoscia?
– Wtedy sadzilam, ze nie jest, a przynajmniej nie bardziej, niz bylaby kazda kobieta w jej wieku. Ale teraz, kiedy sie nad tym zastanawiam, to mysle, ze tak. Zdecydowanie tak.
– Dziekuje – powiedzial Brunetti.
– To wszystko? – Byla wyraznie zaskoczona.
– Tak.
– Nie spyta pan, czy wiedzialam, kto jest ojcem?
– Nie. Gdyby podejrzewala pani, ze nie jej maz, powiedzialaby mi o tym, kiedysmy sie spotkali.
– Chyba ma pan racje – rzekla po chwili, cedzac wolno slowa, jakby sie wahala.
– To dobrze.
– Bo ja wiem?
– Dziekuje – powtorzyl i rozlaczyl sie.
Nastepnie zadzwonil do kancelarii Trevisana, zeby sie umowic z Salvatorem Martuccim, ale poinformowano go, ze
Nawet nie przyszlo mu do glowy, zeby kwestionowac czy probowac sprawdzic informacje, ktore podal mu sedzia Beniamin. W swietle domniemanych kontaktow Trevisana z mafia jego smierc tym bardziej wygladala na egzekucje, wykonana szybko i sprawnie przez anonimowego morderce. Martucci, sadzac po jego imieniu, zapewne pochodzil z poludnia… Brunetti szybko upomnial sam siebie, zeby nie kierowac sie uprzedzeniami i – nawet gdyby mecenas okazal sie Sycylijczykiem – nie wyciagac pochopnych wnioskow.
Pozostawala jeszcze sprawa Franceski i tego, co mowila kolezankom: ze rodzice boja sie, aby jej nie porwano. Rano, przed wyjsciem z domu, Brunetti powiedzial corce, ze policja wyjasnila te kwestie i juz nie potrzebuje jej pomocy. Wolal nie ryzykowac, ze ktos sie dowie, iz Chiara rozpytuje o cos, w czym maczala palce mafia. A poniewaz znal corke, wiedzial, ze jedynie brak zainteresowania z jego strony zniecheci ja do zadawania pytan kolezankom.
Z zamyslenia wyrwalo go pukanie do drzwi.
–
– Panie komisarzu, przedstawiam panu Giorgia Rondiniego – powiedziala, wchodzac za obcym. – Chcialby zamienic z panem kilka slow.
Mezczyzna, ktorego wprowadzila, przewyzszal ja co najmniej o glowe, ale bylo malo prawdopodobne, zeby wazyl wiecej niz ona. Dzieki wysmuklej sylwetce przypominal postac z obrazu el Greca. Podobienstwo do uwiecznionych przez malarza postaci podkreslala dodatkowo czarna broda przystrzyzona w szpic oraz ciemne oczy, ktore patrzyly na swiat spod gestych czarnych brwi.
– Prosze usiasc, signor Rondini – powiedzial Brunetti, unoszac sie z fotela. – Czym moge panu sluzyc?
Podczas gdy Rondini zajmowal miejsce, signorina Elettra cofnela sie do drzwi, ktore wchodzac zostawila otwarte. Zatrzymala sie w progu i stala nieruchomo, dopoki Brunetti nie spojrzal w jej strone. Kiedy to uczynil, wskazala palcem na goscia i – jakby rozmawiala z gluchym – bezglosnie wymowila jego imie:
– Giorgio.
Brunetti skinal leciutko glowa.
–
Signorina Elettra opuscila gabinet komisarza.
Przez dluzsza chwile panowalo milczenie. Rondini rozgladal sie po gabinecie, a Brunetti wpatrywal sie w liste na biurku.
– Panie komisarzu, przyszedlem prosic o rade – oznajmil wreszcie gosc.
– Tak? – Brunetti uniosl wzrok.
– Chodzi o moje skazanie.
– O panskie skazanie?
– Tak, o to nieporozumienie na plazy. – Gosc usmiechnal sie, jakby usilowal pomoc Brunettiemu przypomniec sobie cos, o czym komisarz niewatpliwie musial slyszec.
– Przykro mi, signor Rondini, nic mi nie wiadomo na ten temat. Ale zamieniam sie w sluch.
Rondini spowaznial; na jego twarzy pojawilo sie bolesne zaklopotanie.
– Elettra panu nie mowila?
– Obawiam sie, ze nie. – Widzac, ze mina Rondiniego robi sie coraz bardziej pochmurna, komisarz usmiechnal sie cieplo. – Ale oczywiscie opowiedziala mi, jak wiele panu zawdzieczamy. Dzieki panskiej pomocy udalo sie ruszyc z miejsca sprawe, ktora teraz prowadze. – Fakt, ze w rzeczywistosci prawie wcale sprawy nie ruszono z miejsca, nie oznaczal, ze Brunetti klamie.
Rondini nadal milczal.
– Jesli powie mi pan, o co chodzi, zobacze, co da sie zrobic – oznajmil Brunetti, probujac go osmielic.
Gosc zlozyl rece na kolanach; palcami prawej dloni masowal palce lewej.
– Tak jak wspomnialem, chodzi o skazanie.
Brunetti usmiechnal sie zachecajaco i skinal glowa.
– Za obraze moralnosci – wyjasnil Rondini.
Wyraz twarzy Brunettiego sie nie zmienil, co najwyrazniej dodalo Rondiniemu otuchy.
– Widzi pan, przed dwoma laty bylem na plazy Alberoni.
Brunetti zdawal sobie sprawe, ze plaza ta, mieszczaca sie na koncu wyspy Lido, cieszy sie taka popularnoscia wsrod gejow, iz zyskala miano „plazy grzechu”. Mimo ze usmiech wciaz goscil na jego ustach, zaczal uwazniej sie wpatrywac w twarz petenta i bacznie sledzic ruchy jego rak.
– Nie, nie, panie komisarzu – powiedzial Rondini, potrzasajac glowa. – To przez mojego brata. – Umilkl i