Morgan zmarszczyl brwi. Gniewnie spojrzal na ubrana na czarno postac i oblizal wargi.

„Co teraz zrobisz?' Nie spodziewal sie tego pytania. No coz, mogl przeciez cos wymyslic, skoro ten wariat i tak nie zrozumie zadnej odpowiedzi. Ale umowili sie, ze nie beda klamac. Poza tym mial wrazenie, ze patrzac w tak blyszczace oczy, nie moze oszukiwac. Zdal sobie sprawe, ze czuje sie strasznie samotny. Zaczal sie jeszcze bardziej pocic. „Co teraz zrobisz?' Nie mial pojecia. Siedzial tutaj z torba pelna pieniedzy i z idiota, ktorego nie mogl zrozumiec. Zawahal sie, a potem wzruszyl ramionami.

– Czekam, az zrobi sie ciemno.

Czeka, az zrobi sie ciemno. Nestor ulozyl usta w grymas przypominajacy usmiech. Powiedz mu, Errki! Niech ten czlowiek wreszcie przejrzy na oczy.

–  Przeciez nie zrobi sie ciemno – stwierdzil Errki. – Jest srodek lata.

– Nie jestem glupi – odburknal Morgan.

Alez tak, jest glupi, zachichotal Nestor, kolyszac sie tam i z powrotem jak beztroska starucha.

–  Miedzy polnoca a druga rano zrobi sie ciemniej. Wtedy zobaczymy, co sie stanie – mruknal bandyta.

Glos znow zabrzmial groznie i znow werble zagraly w niewlasciwym tempie.

– Teraz moja kolej. Co ci jest?

Errki rozcapierzyl palce. Gest ten wywolal u Morgana obrzydzenie. Gdyby nie wykonywal tych dziwnych gestow palcami i tak okropnie nie kolysal glowa, jego towarzystwo byloby zupelnie znosne.

Uczciwa odpowiedz, pomyslal Errki. Co mi jest? Wstrzasnal nim nagly dreszcz, ktory wzbil w gore tuman szarego, piwnicznego kurzu. Nestor warknal opryskliwie. Co mi jest? Spojrzal w dol. Na trawie tuz obok jego stop pojawila sie krwistoczerwona plama. Jej poziom zaczal sie podnosic i powoli rozlewala sie wszerz. Gdyby przesunal stope choc o centymetr, dotknalby butem krwi.

– I co? Odpowiesz mi? – Morgan rzucil mu ponure spojrzenie. – Mielismy umowe. Co ci jest? Uczciwa odpowiedz za odpowiedz. No, mow.

Errki siedzial, zastygly jak skala, wpatrzony w ziemie wokol swoich stop.

– Wiec dobrze, bede dla ciebie mily. Nie tak jak ty dla mnie, bo jestes troche dziwny. Zadam ci inne pytanie. Ale jezeli teraz mi nie odpowiesz, to sie zdenerwuje. – Wbil wzrok w Errkiego, zeby podkreslic, ze mowi powaznie. – Cholernie szybko szedles pod te gore. Nigdy nie widzialem czegos takiego. Znasz te okolice?

– Tak – Errki odparl, podnoszac glowe. Staral sie nie poruszyc stopami.

Morgan ucieszyl sie.

– Dobrze ja znasz? Wiec moze wiesz o jakims miejscu, gdzie moglibysmy usiasc i poczekac, az zrobi sie ciemno? A moze zbudujemy sobie szalas z galezi? Co ty na to?

Teraz Errki uslyszal zbyt wiele pytan na raz. Zmagal sie z nimi, zly na niejasny tok myslenia Morgana. Czy dobrze znam okolice? Szalas z galezi?

– Tak – odpowiedzial, znow spogladajac na plame krwi. Przyciagnela kilka owadow, ktore pelzaly dookola, ucztujac.

– Tak, znasz dobrze okolice, i tak, zbudujemy sobie szalas z galezi – powiedzial bandyta z entuzjazmem. – W porzadku. Ty zbudujesz szalas, a ja bede trzymal bron. Nie znosze tych okropnych klujacych galezi.

Od niechcenia odsunal na bok najnizsza galaz swierka. Errki gapil sie na bron, ktora lezala w trawie kilkadziesiat centymetrow od jego stop.

– Powiedz mi – znow odezwal sie Morgan – czy dobrze zapamietujesz szczegoly? Na przyklad, gdybys musial zidentyfikowac mnie na policji. Nie sadze, zeby do tego doszlo, ale chcialbym wiedziec. Jak bys mnie opisal?

Errki wyszeptal:

– Teraz moja kolej.

– Przepraszam, masz racje. Strzelaj.

Polizal bibulke i wetknal skreta w usta, rozgladajac sie za zapalniczka.

– Co ci jest? – zapytal Errki.

Morgan spojrzal na niego zdumiony, a jego oczy zwezily sie z niezadowolenia. Nestor prychnal. Gdzies w kacie Plaszcz lekko zatrzepotal rekawami. Byl zawsze pusty w srodku. W pewnym sensie bezsilny. Co jakis czas Errki mial wrazenie, ze caly byl zmylka. Niczym wiecej, jak tylko przekletym blagierem.

– Nic mi nie jest, do jasnej cholery – rzucil szorstko Morgan. – Na razie, nawet cie nie drasnalem. Czy tak dalej bedzie, zalezy od tego, czy bedziesz chcial ze mna wspolpracowac.

Poczul niepokoj. Trudno bylo zrozumiec czubkow – byli nieprzewidywalni. Mimo to, o ile wiedzial, kierowali sie pewna logika. Trzeba tylko znalezc do niej klucz.

– Powiem ci cos – mowil dalej. – Troche sie orientuje w twoich problemach. Odrabialem wojsko w szpitalu psychiatrycznym. Nie domyslilbys sie, prawda? Odmowilem sluzby wojskowej, bo jestem pacyfista.

Spojrzal na bron lezaca w trawie i wybuchnal smiechem.

– Pamietam takiego jednego dziwaka, ktory bez przerwy wachal swoje slipy. Poza tym nie skrzywdzilby nawet muchy. A ty? Tez wachasz swoje slipy?

Errki z przygnebieniem odkryl, jak bardzo dziecinny jest Morgan. Spojrzal pod nogi. Plama krwi wciaz tam byla.

– Zanim zapomne – mowil dalej bandyta – wrocmy do mojego pytania. Co powiesz policjantom, jezeli bedziesz im musial mnie opisac? No, wykrztus wreszcie.

Co za glupiec, pomyslal Errki. Wymiety klaun w glupich szortach. Przez caly czas czegos sie boi. Jezeli straci bron, bedzie bezradny. W szpitalu na pewno by powiedzieli, ze rodzice go zaniedbywali, kiedy byl dzieckiem.

Errki wpatrywal sie w niego tak intensywnie, ze Morgan zaniepokoil sie.

Wzrost: okolo metr siedemdziesiat, zdecydowanie nie wiecej.

Morgan milczal i czekal.

Waga: dwadziescia kilogramow ciezszy ode mnie. Wiek: jakies dwadziescia dwa lata. Grube wlosy w kolorze piaskowym. Proste, ciemne brwi. Oczy szaroniebieskie. Male usta z pelnymi wargami.

Mezczyzna zaciagnal sie papierosem i westchnal niecierpliwie. Male uszy, pelne malzowiny. Palce krotkie jak kielbaski, pulchne uda i lydki. Wyglada na spuchnietego. Ubior: idiotyczny. Inteligencja: przecietna, ale w dolnym percentylu.

Bylo zupelnie cicho. Nawet ptaki umilkly. Tylko Errki slyszal chichot dobiegajacy z piwnicy. Morgan nagle wstal i wygrzebal bron z trawy.

– W porzadku, miej sobie te swoje tajemnice. Wstawaj. Idziemy!

Poczul, ze zakpiono z niego, a on nie mial pojecia dlaczego.

– To tylko obrazek – przemowil nagle Errki.

– Zamknij sie, powiedzialem ci!

– Taki, ktorego nikt nie odwraca, zeby przeczytac, co jest napisane na drugiej stronie.

– Ruszaj sie!

– Myslales o tym? – Errki mowil dalej. – Nikt nie wie, kim jestes. Czy to nie chujowo, Morgan?

Mezczyzna rzucil mu pelne zaskoczenia spojrzenie. Errki powoli wstal, postawil duzy krok, zeby nie wdepnac w sliska krew, i skierowal sie ku punktowi widokowemu, w poblizu ktorego zostawili samochod. Stamtad zobaczy zimne i niebieskie morze. I ruchliwa droge.

– Nie tam, psiakrew! Idziemy na gore! Czy ty jestes kompletnym idiota?

– A co zrobisz, jezeli pojde tam, gdzie chce? – spytal Errki cicho.

– Wpakuje ci pieprzona kulke miedzy oczy, a potem znajde jakis dol i wrzuce cie do niego. A teraz ruszaj sie!

Errki zaczal piac sie pod gore. Szybciej niz poprzednio. Teraz byl wypoczety, poza tym zawsze czul sie lepiej, kiedy byl w ruchu.

– W porzadku, tak wystarczy. Skoro naprawde dobrze znasz teren, to znajdz nam jakas opuszczona chate albo cos w tym rodzaju, zebysmy mieli dach nad glowa.

Stara chata. Bylo ich wiele, chociaz najwiecej po drugiej stronie grani, ponad kilometr dalej. Droga byla trudna, a upal nie do zniesienia. Errkiemu chcialo sie pic. Nic nie powiedzial, ale przypuszczal, ze Morgan tez jest spragniony. Slyszal za soba dyszenie i chwile pozniej glos, teraz troche spokojniejszy.

– Jak zauwazysz strumien albo cos w tym rodzaju, to powiedz. Cholernie chce mi sie pic.

Errki szedl dalej. Jego dlugie czarne wlosy kolysaly sie z boku na bok, podobnie jak kurtka i wypchane

Вы читаете Kto sie boi dzikiej bestii
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату