Chlopcy wlepili wzrok w podloge. Nawet Karsten zatrzepotal rzesami.

– Przyniose wam coli – zakomunikowala i wyszla.

Kannick zastanawial sie nad „wewnetrznym przymusem', tymczasem poziom cukru w jego krwi powoli podnosil sie do zadowalajacego poziomu. Czul, jak ogarnia go sennosc, ktora wywolywaly tylko slodycze; blogie zmeczenie i rozleniwienie, wrecz odurzenie. Znajdowal w nim spokoj. Nie wiedzial dlaczego, ale nigdy nie mial tego dosyc.

– Pewnie dostaniemy tylko cole dietetyczna – westchnal, otwierajac paczke hubba bubby. Gumy wystarczylo po jednej dla kazdego. Jego wspanialomyslnosc nie znala granic. Morderstwo Halldis Horn polaczylo chlopcow jak nigdy wczesniej. Na ogol byli podzieleni, walczyli miedzy soba o zalosna pozycje w malej spolecznosci outsiderow. Porzucili juz marzenia o przyszlosci, oprocz Simona, o ktorym mowiono, ze ma bogatego wuja, ktory kiedys mial mu obiecac, ze zabierze go na swoja farme, gdzie hodowal trzydziesci koni wyscigowych. Ale najpierw musial odsiedziec czteromiesieczny wyrok za drobne bledy w rozliczeniach podatkowych, a dopoki odbywal pokute, jak to ujal, nie mogl zabrac do siebie chlopca. Razem mieli zaczac wszystko od nowa.

Margunn wrocila, niosac, jak odgadli, kilka butelek coli bez cukru i tace ze szklankami.

– Tylko nie porozlewajcie.

Rzucila Kannickowi ostrzegawcze spojrzenie. Margunn nie miala w zwyczaju nikogo lajac. Odpowiadala za nich i bardzo ich lubila. Kazda proba udzielenia im nagany konczyla sie klapa, a chlopcy kochali ja, bo byla jedyna osoba, ktora sie o nich troszczyla. Personelu bylo oczywiscie wiecej, na przyklad Thorleif, Inga i Richard. Oni tez byli w porzadku, robili, co do nich nalezalo, ale byli mlodzi i chcieli isc dalej, osiagnac cos wiecej. Dla nich ci chlopcy to po prostu odcinek nierownego terenu, ktory nalezy czym predzej pokonac. A Margunn byla stara. Miala prawie szescdziesiat lat i zadnych widokow na lepsze zycie. Wyladowala tutaj, w brzydkim budynku przykrytym plytami z szarego azbestu, gdzie wszystkie pokoje przesiakniete byly jakas dziwna zielona i duszna wonia.

Polubila to miejsce, tak jak ludzie lubia cuchnace stechlizna zakamarki piwnicy, bo maja nadzieje, ze pewnego dnia znajda wsrod rupieci cos wartosciowego. Chlopcy latwo to wyczuli. Tylko Simon nie potrafil samodzielnie wyciagac wnioskow. Pytal innych i przyjmowal odpowiedzi, ktore mu dawali.

Karsten rozlal cole do szklanek. Wszyscy chlopcy rzucili sie na napoj. Kannick ze zmarszczonymi brwiami spojrzal w dol na kape, zastanawiajac sie, czy podzielic sie reszta swojego lupu, czy tez zachowac ja na czarna godzine. To byla wspaniala chwila. Na druga taka pewnie przyjdzie mu dlugo czekac.

– Gdzie teraz jest Halldis? – zapytal Pake, gdy Margunn wyszla. Naprawde nazywal sie Pal Theodor i w zakladzie znalazl sie przez pomylke, ale nikt jeszcze tego nie odkryl. Gdzies w jego doroslym zyciu czekalo na niego odszkodowanie w wysokosci kilku milionow koron za bezprawne pozbawienie wolnosci. To dodawalo mu sil.

– W kostnicy – powiedzial Kannick, upijajac lyk coli. – W zamrazarce.

– W lodowce – poprawil go Karsten. – Najpierw musi byc autopsja, oczywiscie, a gdyby ja zamrozili, nie udaloby im sie jej rozciac i otworzyc.

– Rozciac? – oczy Simona az pociemnialy ze strachu.

Karsten objal chlopca.

– Kiedy ktos umiera, rozcina sie go, zeby znalezc przyczyne zgonu.

– Przyczyna zgonu byla motyka w jej glowie – zauwazyl Philip, bekajac.

– Musza dokladnie sprawdzic, czym dostala. Nie moga zgadywac.

– Dostala prosto w oko.

– Tak, ale musza spisac akt zgonu. Nikogo nie mozna pochowac bez aktu zgonu. Chociaz dziwie sie, ze uzyl motyki – mowil Karsten. – Latwiej byloby mu ja zabic golymi rekami.

– Mysle, ze nie mial na to ochoty – odpowiedzial Kannick, marszczac wargi. Potem zrobil duzy balon, ktory zakryl mu pol twarzy, zanim wreszcie pekl z trzaskiem, przyklejajac mu sie do nosa i ust. Zeskrobal gume brudnymi palcami i wlozyl z powrotem do ust.

– Ale policja go teraz szuka, prawda? – Simon skubal sie w ucho, jakby to mialo go uspokoic.

– Pewnie, ze szuka. Zaloze sie, ze wyslali uzbrojonych antyterrorystow w kamizelkach kuloodpornych. Na pewno zlapia faceta.

Karsten pokrecil glowa z irytacja.

– Szkoda, ze musza go zlapac calego i zdrowego.

Obrzucil kolegow wzrokiem. To, co mial zamiar im powiedziec, wiedzial na pewno.

– W Ameryce jest o wiele lepiej. Policja z miejsca takich zabija. Tam bardziej dbaja o zwyklych ludzi. Jestem za kara smierci! – oglosil uroczyscie.

Ten komentarz zakonczyl spotkanie.

Rozdzial 8

Mezczyzna, ktory kazal mowic do siebie Morgan, usiadl na niewielkim, porosnietym trawa kopcu. Bron polozyl tuz obok. Errki rzucal ukradkowe spojrzenia na jego wzorzyste bermudy.

Mezczyzna probowal polapac sie w sytuacji. Moglo byc gorzej. Udalo mu sie uciec z banku i z miasta, a potem porzucic samochod. Poza tym tak jak obiecal, zdobyl pieniadze. Dobrze ukryl i zakamuflowal pojazd, a jezeli lesny dukt byl nieuczeszczany, moglo minac wiele dni, zanim ktos znajdzie auto. Wewnatrz nie zostawil odciskow palcow, bo ani na chwile nie zdjal rekawiczek. Zastanawial sie, czy policji udalo sie zidentyfikowac jego zakladnika. Mial nadzieje, ze jakosc nagrania z bankowego monitoringu okaze sie zbyt slaba i policji niewiele uda sie zobaczyc.

– Posluchaj – powiedzial cicho.

Werbel gra ciszej, pomyslal Errki, wiec pewnie udalo mu sie troche uporzadkowac mysli.

– Moze odpowiesz mi chociaz na to pytanie? – Popatrzyl na Errkiego, ktory z podciagnietymi pod brode kolanami siedzial na pniu drzewa. – Powiedz mi, skad uciekles. Z domu opieki czy z innego zakladu? Masz swoje mieszkanie czy nie wyprowadziles sie jeszcze od matki? Bardzo mnie to ciekawi. Chyba nie pytam o zbyt wiele, prawda?

Czekajac, wyjal z torby kapciuch z tytoniem. Errki nie odpowiadal. Nestor mial wlasnie zmienic pozycje – teraz kucal z podbrodkiem przycisnietym do kolan i rekami obejmowal nogi. Kiedy siedzial w ten sposob, Errkiemu wolno bylo sie odzywac.

– Pytalem, czy uciekles ze szpitala psychiatrycznego, czy moze z jakiejs innej instytucji. Czy ktos cie szuka?

Uslyszawszy pytanie, Errki zaczal kiwac glowa w tyl i w przod.

– Umowmy sie – zaproponowal Morgan. – Zapytam cie o cos. Jesli odpowiesz, masz prawo zadac mi pytanie, na ktore z kolei ja bede musial odpowiedziec, jezeli bede chcial cie zapytac o cos innego. Co ty na to?

Patrzac na zakladnika, Morgan poczul dume ze swojej sugestii. Mimo czarnej skorzanej kurtki i ciemnych spodni, chlopak wcale sie nie zgrzal. Dziwne, bo z Morgana lal sie pot, a na jego T-shircie widac bylo duze, ciemne plamy.

– Chcialbym sie tylko dowiedziec, kim jestes – dodal. – I mam z tym spore klopoty.

– Czlowiek niewiele widzi, kiedy diabel trzyma swiece – odpowiedzial cicho Errki. Mowil zmeczonym glosem, jakby zbyt wiele energii kosztowala go niepotrzebna strata slow na kogos tak malo rozgarnietego jak Morgan.

Mezczyzna poderwal sie na dzwiek jasnego, przyjemnego dla ucha glosu Errkiego. Chlopak mowil z powaga. Errki pochylil glowe i uwaznie nasluchiwal szeptu Nestora. Propozycja bandyty brzmiala znajomo. W podobna gre bawili sie w osrodku podczas terapii grupowej.

– Ja zaczne – powiedzial.

Morgan usmiechnal sie z ulga, slyszac tak normalna uwage.

– Ale ty masz przestrzegac takich samych zasad, slyszysz? Jesli odpowiem uczciwie, wtedy mam prawo zadac ci pytanie i dostac prawdziwa odpowiedz.

Errki spojrzal mu w oczy i wyrazil zgode.

– Co teraz zrobisz? – zapytal i w tej samej chwili uslyszal, jak w piwnicznych czelusciach Nestor zanosi sie przerazliwym rechotem.

Вы читаете Kto sie boi dzikiej bestii
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату