zamiary czy absolutnie zadne? Zorientowal sie, ze nie moze go skojarzyc z niczym. „Groszek, wolowina i wieprzowina – pomyslal – krew, pot i lzy'. Zaniepokoil sie.
Droga zaczela piac sie pod gore. Przed nimi, wysoko na wzgorzu po lewej stronie, znajdowal sie punkt widokowy. Errki juz wiedzial, gdzie jest. Jechali jedna z drog, ktorymi wedrowal od lat. Wjechali do tunelu i samochod pograzyl sie w glebokich ciemnosciach. Kierowce natychmiast ogarnela nerwowosc, jakby bal sie ataku. Kiedy zorientowal sie, jak jest ciemno, zerwal okulary przeciwsloneczne i chwycil bron. Po chwili znalezli sie po drugiej stronie. Errki zamrugal oczami. Teraz tylko niecaly kilometr dzielil ich od punktu poboru oplat. Mezczyzna bedzie musial albo zatrzymac sie i zaplacic, albo przelamac bariere, ktorej funkcje pelnila drewniana deska pomalowana w bialo-czerwone pasy. Najwyrazniej pomyslal o tym samym. Zaczal hamowac.
– Tylko nie probuj zadnych sztuczek! – warknal.
Nic podobnego nie przyszlo Errkiemu na mysl. Staral sie tylko pozostac bez ruchu i niewidzialny, ale jego cialo zylo wlasnym zyciem i odmawialo posluszenstwa.
Kierowca zatrzymal samochod. Podjal decyzje. Skrecil w lewo i podjechal na punkt widokowy. Errki nie byl pewien, co mezczyzna zamierza zrobic. Na drodze dojazdowej nie bylo ruchu. O tak wczesnej porze prawdopodobnie na parkingu tez bedzie pusto. Bandyta chwycil rewolwer i wierzchem dloni otarl pot z czola. Spod kol samochodu, z wysilkiem pokonujacego lesista pochylosc, wylatywaly z impetem kurz i piasek. Autostrada wila sie teraz daleko w dole, a jadace nia samochody przypominaly jaskrawo malowane zabawki. Pokonal jeden ostatni, ciasny zakret i skierowal samochod ku barierce. Z tego miejsca rozciagal sie dobry widok na punkt poboru oplat. W tej samej chwili obaj zauwazyli dwa samochody policyjne zaparkowane na poboczu po prawej stronie. Dato sie slyszec gwaltowny wdech, a potem syk, gdy bandyta wypuscil powietrze przez zacisniete zeby. Wlaczyl wsteczny i oddalil sie od balustrady. Znow sie zatrzymal i zaczal walic bronia w kierownice. Errki slyszal chaos w glowie mezczyzny. Lada chwila eksploduje, pot praktycznie tryskal mu z czola, a jego serce pracowalo ciezko, na granicy wydolnosci. Lekkie drasniecie w tetnice szyjna i krew wytrysnie czerwonym lukiem, az do autostrady.
– W porzadku, kolego. Co proponujesz? – odezwal sie bandyta.
– Wysiadamy i idziemy.
Errki nie ruszal sie. Bandyta otworzyl drzwi i okrazyl samochod, wymachujac bronia.
– Idziesz pierwszy. To dobra, sucha sciezka. Mozemy tu poczekac, az sie sciemni. Blokada drogi nie bedzie trwala wiecznie, maja za malo ludzi. Idziemy! Wysiadaj! Pospiesz sie!
Nie ruszaj sie, nie mow nic. W oddali slyszal, ze Plaszcz sie obudzil i zaczynal lopotac, gdy Nestor informowal go o tym, co sie stalo. Ich smiech odbijal sie echem w jego wnetrzu, sprawiajac, ze cale cialo Errkiego zaczelo dygotac. Polozyl dlon na klatce piersiowej, by zlagodzic napiecie.
– Co sie z toba dzieje? Nie masz po co udawac, ze jestes chory, tak latwo mnie nie nabierzesz. A teraz, do cholery, wylaz wreszcie!
Errki wygramolil sie z samochodu. Bandyta podszedl do bagaznika, otworzyl go i zajrzal do srodka. Przez jedna przerazajaca chwile Errki pomyslal, ze zostanie zamkniety w ciasnym bagazniku, bez mozliwosci poruszania sie ani wyjrzenia na zewnatrz. Jednak bandyta poszperal w nim i wyciagnal jakas plastikowa paczke. Otworzyl ja i wyjal brezentowy pokrowiec, spogladajac znaczaco na zielone korony drzew. Brezent byl w tym samym kolorze. Potem przeniosl wzrok na Errkiego.
– Nakryj samochod ta plachta. Musisz ja przymocowac haczykami do podwozia. W ten sposob nikt go nie zauwazy. A im dluzej go nie znajda, tym lepiej dla nas.
Bandyta rzucil mu brezent do reki. Errki stal bez ruchu, trzymajac zielony material. Byl zrobiony z nylonu, cienkiego i sliskiego, dlatego trudno go bylo utrzymac. Pokrowiec wysliznal mu sie z rak i spadl na ziemie.
– Podnies to. Najpierw rozloz, a potem narzuc na samochod.
Errki polozyl zielony material na ziemi i zaczal go rozkladac. W kazdym rogu znajdowalo sie male strzemiaczko z metalowym haczykiem. Uniosl brezent z jednej strony i sprobowal polozyc na masce samochodu. Natychmiast zesliznal sie na ziemie. Nigdy nie trzymal w dloniach czegos tak obrzydliwego jak ta sliska zielona tkanina. Byla ohydna.
– Psiakrew! Czlowieku, jestes zupelnie do niczego!
Errki sprobowal znowu, czujac, jak bandyta szturcha go w bok lufa rewolweru. W koncu udalo mu sie przykryc dach samochodu, ale w chwili, gdy zajal sie bokami, wszystko znow sie zesliznelo. Bandyta pocil sie i wzdychal, widzac jego niewiarygodna nieporadnosc. Wetknal bron za pas spodni, wyrwal brezent z rak Errkiego i w kilka sekund zarzucil na samochod. Potem znow wyciagnal bron.
– Lepiej odwieziemy cie z powrotem do zakladu, i to szybko. Czy ty w ogole potrafisz sie sam ubrac? A moze nosisz ciagle to samo ubranie? Na to wyglada. Chodz, zrobimy sobie mala wycieczke.
Wreszcie Errkiemu pozwolono chodzic. A mogl to robic godzinami. Kolyszac biodrami, wpadl w kojacy rytm, gdy wspinal sie na porosniety lasem stok. Za nim szedl bandyta z rewolwerem w dloni i z torba na ramieniu. Sciezka zwezala sie i wkrotce las zamknal nad nimi swoj lisciasty baldachim. Niewiele swiatla przenikalo przez korony drzew. Bandyta uspokoil sie. Z dala od wszystkich poczul sie bezpieczniej. Nikt ich tutaj nie zobaczy. Powinien byl wczesniej o tym pomyslec. Policjantom nie przyjdzie do glowy przeszukiwanie lasow, skontroluja tylko drogi i samochody.
Poza tym dotrzymal slowa. Mial pieniadze.
Errki parl do przodu, a bandyta, ciezko dyszac, podazal za nim. Bylo goraco, a jego torba nie byla lekka. Mial w niej podrozne radio, butelke whisky, ktora wypije dla uczczenia udanej akcji, pudelko z amunicja i pieniadze.
– Zwolnij, przeciez nikt nas nie goni.
Lecz Errki rownym rytmem parl do przodu. Slyszal, ze mezczyzna z trudem za nim nadaza. Dyszal ciezko po pokonaniu ledwie kilkuset metrow. Sciezka byla stroma, a szlak stawal sie coraz trudniejszy.
– Hej, ty! Ja tu dowodze!
Trzy werble zagraly ostry tusz. Errki uslyszal, jak Nestor odkrztusil grudke sluzu. W ten sposob skomentowal oswiadczenie bandyty – maszerowal, nie zwalniajac tempa. Mial tylko jeden bieg – chodzil szybko, albo kladl sie, zeby odpoczac. Mimo to zwolnil, bo sciezka nadal piela sie stromo ku szczytowi gory. Stamtad beda mogli zobaczyc droge i dowiedziec sie, czy policja jeszcze tam jest. Poczul, jak jego chude cialo kolysze sie z boku na bok. Towarzyszacy mu mezczyzna szedl ostrymi zrywami. Mial wiecej miesni niz Errki, ale niewiele sil. Jednak po godzinie bandyta znalazl wlasny rytm. Rozgrzal sie. I niosl torbe pelna pieniedzy. Poczul przyplyw radosci i postanowil podzielic sie nia z szalencem. Odchrzaknal.
– Jak masz na imie? – zawolal.
Glos zabrzmial niemal przyjaznie. Pytaniu towarzyszyl gluchy lopot, jakby skora naciagnieta na werbel rozluznila sie. Errki nie zatrzymywal sie ani nie odpowiedzial. Pytanie bylo raczej nieszkodliwe, ale nigdy nie mozna byc pewnym. Nestor kucal w przycmionym swietle, gapiac sie na niego z podniesiona glowa. Jego oczy blyszczaly niklym, niebieskim plomykiem.
– Tyle przeciez mozesz mi powiedziec! – nalegal urazony mezczyzna. – Jezeli zaraz mi nie odpowiesz, pomysle sobie, ze jestes niemowa albo cos w tym rodzaju. A moze przyjechales z zagranicy? Wygladasz jak cudzoziemiec. Na przyklad jak Tatar. Albo jak Cygan. Zreszta jedni i drudzy pewnie niczym sie nie roznia. Odpowiedz mi, do cholery!
Errki skrecil w lewo, poniewaz pien ogromnej osiki tarasowal sciezke. Zaplatal sie w zaroslach, musial wiec chudymi rekami rozsuwac galazki na boki. Mezczyzna za nim zaplatal sie jeszcze bardziej, z torba w jednej dloni i bronia w drugiej. Wrocili na sciezke i przed soba zauwazyli plame swiatla.
– Skoro tak sie zgrywasz, jeden z nas musi zrobic pierwszy krok.
Errki uslyszal, ze bandyta sie zatrzymal.
– Nazywam sie Morgan.
Errki nasluchiwal. Wymowil slowo „Morgan', eksponujac spolgloski, jakby dlugo czekal na sposobnosc wymowienia tego nazwiska. Ale naprawde tak sie nie nazywal. Nestor zarechotal, wydajac odglos, jak ktos